Agenci T.A.R.C.Z.Y.: sezon 3, odcinek 5 i 6 – recenzja
Dwa najnowsze odcinki serialu Agenci T.A.R.C.Z.Y. (Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D.) to historie zupełnie odrębne tożsamościowo, łączy je jednak satysfakcjonujący, równy poziom. Serwują one zarówno garść zaskoczeń, jak i tych spodziewanych rozwiązań.
Dwa najnowsze odcinki serialu Agenci T.A.R.C.Z.Y. (Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D.) to historie zupełnie odrębne tożsamościowo, łączy je jednak satysfakcjonujący, równy poziom. Serwują one zarówno garść zaskoczeń, jak i tych spodziewanych rozwiązań.
Przed tygodniem Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. w pełni skupili się na wyjaśnieniu historii Jemmy Simmons. Była to decyzja trafna i potrzebna, a choć jej wykonanie wypadło bardzo dobrze, to pozostawiło jednak pewien niesmak. 4,722 Hours przez 3/4 swojej długości odznaczał się fantastyczną atmosferą izolacji oraz koncepcyjną pomysłowością. Próby przetrwania Jemmy na obcej planecie - co prawda - nie niosły w sobie naukowości Marsjanina, ale nie można było odmówić im werwy, efektowności i wyzywających rozwiązań (jak polowanie w tajemniczej „kałuży”).
Na oklaski zasługiwała jednak przede wszystkim wizualna realizacja i świetnie wykreowany klimat nieznanego świata. Pustynna panorama, a także ogromna planeta i księżyce widoczne na horyzoncie to obrazki, które wywierały wielkie wrażenie. Wprowadzenie astronauty Willa budziło wątpliwości, ale było wiarygodnie uzasadnione i nadało przedstawionej historii nowego kontekstu.
W tym miejscu poruszyć można również kwestię (nie)wyczerpującej się baterii w telefonie Simmons. Komentarz odnośnie "podkręcenia" jej przez Fitza i konieczności oszczędzania byłby wystarczający, gdyby nie fakt, że setki godzin później telefon wciąż działa i mało tego - służy za źródło energii dla stacjonarnego komputera. Nawet jak na wewnętrzną logikę świata komiksu takie rozwiązanie powodowało zgrzyt zębów. To nieznaczne scenariuszowe potknięcie, które równie dobrze można było zastąpić baterią ładującą się samoczynnie.
Abstrahując od takich drobiazgów, losy Willa i Jemmy przedstawione były interesująco aż do momentu, kiedy pod koniec odcinka doszło między nimi do (logicznego z perspektywy ludzkich uczuć) zbliżenia. Wtedy to opowieść skręciła na romantyczne tory, tym samym marginalizując największą zagadkę tamtejszego świata – niedefiniowalne, a przybierające humanoidalną postać „zło”. Za wcześnie, by mówić tu o zmarnowanym potencjale, w końcu przecież drugoplanowym celem serialu będzie powrót na obcą planetę, ale na razie sytuacja ta sprowadzona została do żartobliwego dylematu o ratowaniu kochanka własnej dziewczyny.
O dziwo jednak to właśnie elementy romantyczne i implikacje obecnych (tudzież potencjalnych) związków stają się motywem spajającym produkcję. Obok rysującego się trójkąta miłosnego mamy także zemstę Melindy wynikającą z miłosnej relacji z Andrew, działania Bobbie i Lance’a, które napędzane są zbliżoną motywacją, a także rodzące się flirty pomiędzy Daisy a Lincolnem oraz Philem i Rosalind. Do pewnego stopnia to pomysły pożądane w każdym serialu, ale mam nadzieję, że tutaj historia nie będzie tak mocno na nich bazowała.
Na razie są one podwaliną m.in. efektownych scen akcji. Współpraca agentek May i Morse wypadła sprawnie - łączy je niezła chemia, przekonująco wypadły też wątpliwości Bobbie. Po raz kolejny pokazano szczyptę dobrze wyglądających walk wręcz, które udanie korzystają z dynamicznego montażu i otoczenia (o walkę w basenie aż się prosiło). Równie dobrze wypadli Daisy, Mack i Hunter, który tym razem zapewniał komediowe wytchnienie. Przeprowadzone przez nich śledztwo zawierało odpowiedni balans akcji i humoru. W zgrabny sposób zostało też splecione z wątkiem Phila Coulsona odwiedzającego tajną siedzibę ACTU. Postępujące rozwarstwienie grupy czołowych bohaterów pokazywane jest w świetny, moralnie ambiwalentny sposób. Wraz z wytłumaczeniem się Rosalind mamy na ekranie trzy strony, które mają swoje racje i którym możemy po części kibicować. Rozwiązanie takie stanowi niezaprzeczalny atut.
Tym bardziej więc szkoda, że na ich tle sztampowo i nieciekawie po raz kolejny pokazuje się Grant Ward. Powtórką z rozrywki jest organizowanie przez niego ludzi i broni. Receptą na brak kreatywności może się tutaj okazać wprowadzenie niejakiego Gideona Malicka, w którego wciela się kapitalny Powers Boothe (znany m.in. z filmów Sin City). Mimo wyraźnego starzenia się aktorowi nie ubywa charyzmy, a jego niski, melodyjny głos z miejsca budzi autorytet. Oby jego rola w serialu miała kluczowe znaczenie i pokazała nam pozostałości Hydry z nowej strony, być może prowadzące pośrednio do Barona Zemo.
Zobacz również: Doctor Strange – kolejne zdjęcia z planu
Poza zwróceniem uwagi na wspomniane wyżej relacje Among Us Hide… jest także dowodem inteligencji sporej części widzów, którzy już jakiś czas temu poprawnie rozszyfrowali przedstawioną intrygę. Dla pozostałych rewelacje tego odcinka mogą okazać się niemałym zaskoczeniem, ale oceniając przekrojowo, mają one sens i wynikają z konsekwentnie podrzucanych nam poszlak. Motywacje doktora Andrew wciąż nie zostały wyjaśnione, a choć sama scena transformacji w Lasha kuleje pod względem efektów komputerowych, to stanowi głośną zapowiedź, że od teraz naprawdę zacznie się dziać. Styl jest więc różny, ale o fabularne przestoje w Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. nie musimy się na razie martwić.
Poznaj recenzenta
Piotr WosikKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat