Agenci T.A.R.C.Z.Y.: sezon 4, odcinek 9 i 10 – recenzja
Po bardzo dobrej pierwszej połowie sezonu brak Ghost Ridera na razie odbija się czkawką tęsknoty za nim. Premierowe odcinki po przerwie nie są złe, ale jak na razie nie wciągają tak mocno, jak wcześniej. Przynajmniej na razie.
Po bardzo dobrej pierwszej połowie sezonu brak Ghost Ridera na razie odbija się czkawką tęsknoty za nim. Premierowe odcinki po przerwie nie są złe, ale jak na razie nie wciągają tak mocno, jak wcześniej. Przynajmniej na razie.
Na pewno nie można powiedzieć, że dwa najnowsze epizody Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. były złe. Byłaby to zdecydowana przesada. Serial jakościowo nie spadł też o kilka stopni, niemniej brakuje chwilowo wyraźnej linii fabularnej, która z pewnością lada chwila się wykształci. Po zniknięciu Ghost Ridera zarysował się wyraźny wątek z Aidą – androidem, który pochłonął treść Darkholdu, co sprawiło, że zostały w niej zasiane ludzkie emocje z instynktem przetrwania na czele. To automatycznie zasugerowało wszystkim, że to właśnie walka z nią będzie główną osią fabuły na resztę sezonu, a co za tym idzie, trudno będzie uniknąć porównań z Ultronem. I jak na razie będziemy ich unikać, bo to, co wydawało się od początku tak oczywiste, w rzeczywistości tym nie jest.
Twórcy nadal skupiają się na prowadzeniu w serialu przynajmniej dwóch równoległych wątków. Obecnie jest to walka z Watchdogs, czyli samozwańczą grupą próbującą wytępić Inhumans, i właśnie Aidą i jej próbą odzyskania Darkholdu. Obydwa, mimo pewnych uchybień, sprawdzają się całkiem nieźle. Twistowi fabularnemu związanemu z senator Nadeer poświęcono cały odcinek i... nie było tak dramatycznie. To wszystko głównie dzięki wątkowi związanemu z jej bratem, który ku jej nieszczęściu – zyskał nadprzyrodzone moce. Ciekawsze jednak w tym ujęciu było zawiązanie sojuszu pomiędzy dwiema osobami z rasy Inhumans – mianowicie Daisy i dyrektorem T.A.R.C.Z.Y – Mace'em. To pokazuje, zwłaszcza w przypadku tego drugiego, że choć nadal jest mocno zdystansowany do wydarzeń z poprzednich epizodów, chce przełamać pewne granice dla dobra ogółu. To, że miał w tym ukryty prywatny cel, to inna kwestia, co zresztą wyszło w kolejnym epizodzie, kiedy okazało się, że nie taki z niego Inhuman, jak go malowano.
Póki co ciekawiej prezentuje się jednak wątek Aidy i Darholdu, który najwyraźniej będzie nadal dość mocno napędzał fabułę w kolejnych epizodach. Przede wszystkim cieszy to, że nie dostaniemy powtórki z Ultrona (a przynajmniej tak to właśnie wygląda), a raczej kolejną historię o człowieku, który chcąc osiągnąć niemożliwe, jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Mowa oczywiście o Radcliffie, który powoli staje się ozdobą tego sezonu (to akurat zasługa John'a Hannah'a). To trochę przypomina historię Warda, który również był moralnie nieoczywistą postacią aż po sam koniec, no i grał na dwa fronty. W przeciwieństwie jednak do niego (głównie przez sztywnego aktorsko Bretta Daltona), Radcliffe jest bardziej przekonujący w swoich dążeniach tym bardziej, że cel chce osiągnąć, nie krzywdząc nikogo po drodze, a usprawiedliwieniem dla potencjalnych ofiar jest jego dzieło życia – Aida, która czasem wymyka się spod kontroli. W tej historii mieliśmy już jeden twist i można się spodziewać kolejnego, w którym to ostatecznie android steruje naukowcem, a nie odwrotnie.
W tym wszystkim przeraża trochę brak intuicji nie tyle u samego Fitza, który emocjonalnie związał się z obiema postaciami, a... Phila Coulsona, który (co naprawdę jest dziwne) nie dostrzega w ogóle, że May to nie May. Zapewne twórcy zwalą to na karb miłostki, jaka się pomiędzy nimi zaczyna mocno rysować. Generalnie w czwartym sezonie, jeśli chodzi o Coulsona, zaczyna mocno irytować jego brak instynktu samozachowawczego i kastracja umysłowa – bo tak chyba należy nazwać to, że z lidera faktycznie stał się pionkiem, żołnierzem wykonującym polecenia przełożonych, który nie ma właściwie żadnego zapasowego planu. To do niego nigdy nie pasowało i można liczyć, że końcowe sceny z dziesiątego epizodu w końcu przywrócą tego Phila, jakiego zwyczajnie lubimy.
Póki co Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. nie należy przesadnie krytykować. Po świetnej historii z Ghost Riderem widać, że teraz serial łapie drugi oddech, szykując, miejmy nadzieję, nową i równie fascynującą historię. To już wcześniej się udawało, więc dlaczego miałoby się to nie stać teraz? Tym bardziej, że poza pchaniem fabuły do przodu wszystkie inne smaczki, za które lubimy ten serial, pozostały. Przede wszystkim niezmiennie dobre gagi (dyskusje o inwazji zbuntowanych robotów Mac'a i Yo Yo były prawdziwą wisienką na torcie), ciągle dobra realizacja wielu scen akcji (choć wiadomo – nie wszystkich) i brak zbędnego przeciągania poszczególnych wątków. I tylko czasem brakuje jednak większych odniesień do MCU i filmów kinowych, ale tu niestety chyba już nie mamy na co w tej kwestii liczyć. Niemniej wierzmy, że im dalej w las, tym będzie lepiej, bo mimo wszystko to jeden z nielicznych, superbohaterskich seriali, który naprawdę trzyma dobry poziom.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat