Arrow: sezon 7, odcinki 2-4 – recenzja
Data premiery w Polsce: 15 października 2013Zmieniona narracja, inne podejście do bohaterów, a zwłaszcza Olivera Queena, sprawiło, że Arrow stał się o niebo lepszym serialem niż w kilku poprzednich sezonach. I jest nadzieja na to, że będzie jeszcze lepiej.
Zmieniona narracja, inne podejście do bohaterów, a zwłaszcza Olivera Queena, sprawiło, że Arrow stał się o niebo lepszym serialem niż w kilku poprzednich sezonach. I jest nadzieja na to, że będzie jeszcze lepiej.
Premiera 7. sezonu Arrow była udanym preludium do tego, co zobaczyliśmy w kolejnych odcinkach. Co istotne, nie były to „dobre złego początki”, jak wielokrotnie bywało to w historii tego serialu. Prowadzenie kilku równoległych wątków nie jest robione na skróty. Odnosi się coraz większe wrażenie, że twórcy mieli nie tylko pomysł na ten sezon, ale konsekwentnie go realizują.
Wątek więźnia 4587 z każdym kolejnym epizodem coraz mocniej wciąga. Udało się zbudować klimat wokół wszystkich wydarzeń dziejących się w więzieniu, a Stephen Amell naprawdę dobrze się w tej roli sprawdza. O wiele lepiej, niż jako playboy bawiący się w samozwańczego mściciela. Ponadto już od dawna nie widziałem w tym serialu tylu postaci pobocznych, które nie byłby tak miałkie i plastikowe jak kiedyś. Za to należy się ogromny plus, ponieważ dodaje to wiarygodności wszystkim scenom i powoduje, że chce się jeszcze więcej. Dobrze wypadały zwłaszcza sceny walki Olivera czy to ze współwięźniami, czy to na prowizorycznym ringu. Widać, że położono większy nacisk na sceny walk. Wisienką na torcie jest natomiast poziom drugi więzienia, gdzie Oliver zostaje zamknięty w odizolowanym pokoju otoczony irytującym, piszczącym dźwiękiem mającym rozpocząć proces łamania jego psychiki i doprowadzić do czegoś na wzór resocjalizacji więźnia. Tę przeprowadza kolejna, ciekawa postać – dr Jarrett Parker, który ma za zadanie całkowicie złamać Olivera i w pewnym stopniu nadać zupełnie nowy sens jego dotychczasowym motywacjom po to, aby ten całkowicie zszedł z drogi mściciela. Cały wątek kończy się nad wyraz interesująco i wydaje się, że po raz pierwszy ktoś zdołał złamać byłego Green Arrowa.
A jak już przy nim jesteśmy… Przez dwa epizody – podobnie jak ze scenami z przyszłości, twórcy zmusili nas trochę do odpoczęcia od nowej Zielonej Strzały. Kiedy jednak już dostajemy z nim sceny w czwartym epizodzie, akcja nabiera trochę większego tempa. Nadal nie wiemy kim jest następca Olivera, a scenarzyści nie mają zamiaru nam ułatwiać szybkiego dojścia do tego. Ponadto nowy Green Arrow mimo kilku scen nie jest absolutnie centralną postacią wydarzeń, tylko jednym z elementów. To też ciekawy zabieg ze strony twórców, ponieważ idąc wcześniejszym tokiem kręcenia tego serialu, wszystko powinno się kręcić wokół niego, a tak nie jest. Nie widać również w tym wszystkim, co się dzieje z jego udziałem, jakiegoś przesadnego pospiechu czy dynamiki co wygląda, jakby chciano widzom powiedzieć – „spokojnie, wszystko w swoim czasie”. Tak też to wygląda w przypadku scen z przyszłości, których brakowało w drugim i trzecim epizodzie. Ale jak już je wsadzono ponownie do fabularnego kotła, to od razu zrobiło się ciekawiej. Pokazanie zniszczonego Star City, starszej o około 10 lat Dinach czy córki Rene było bardzo fajnym smaczkiem, jakiego już dawno nie dostawaliśmy we wszelkiego rodzaju retrospekcjach w poprzednich sezonach (wyjątek pokazanie originu Diaza, który był jednym z najlepszych epizodów 6 sezonu). I do tego fajna korelacja z wydarzeniami głównymi a przyszłością tylko przez fakt podarowania Zoe znaczka kanarka przez Dinah.
Sama Dinah – na marginesie – przeszła sporą przemianę. Jeśli jeszcze sezon wcześniej jej histeryczne wręcz pragnienie zemsty za śmierć ukochanego wyglądało miejscami wręcz tragikomicznie, tak ta postać obecnie wyrasta na jedną może nie z najciekawszych, ale już na pewno interesujących bohaterek. Nie zepsuli natomiast Laurel, a miejscami ma się wrażenie, że jej rys charakterologiczny jest mocno wzbogacony, przez co nowa/stara Laurel jest o wiele bardziej przekonująca. Jak już przy głównych bohaterach jesteśmy – nawet miałki Rene w siódmym sezonie nie irytuje. W tym wszystkim wyjątkiem jest postać Curtisa, którą na szczęście dość mocno ograniczono fabularnie, oraz John Diggle, który nadal ma mocno mentorskie zacięcie, choć w tych wszystkich wydarzeniach wydaje się jedną równoważnią między trudnymi charakterami pozostałych.
Celowo jeszcze nie wspomniałem o Felicity, której krucjata, by dorwać Diaza, jest miejscami komiczna, by w innych sytuacjach całkiem pozytywnie zaskakiwać. Felka, jak wszyscy wiemy, od wielu sezonów jest jedną z najbardziej irytujących postaci. Wcześniej jednak można tak było mówić o większości bohaterów, a teraz została właściwie tylko ona. Jakby była spoiwem między tym, co było absolutnie złe w tym serialu, z tym, co obecnie się dzieje. Niemniej widać, że nacisk scenarzyści chcą w jej przypadku położyć na dość dynamiczną przemianę z głupkowatej blondynki w postać, która docelowo będzie (oczywiście w dużym cudzysłowu) nadawać ton pewnym wydarzeniom. To mimo wszystko było widać, kiedy pojmano Silencer ostatecznie – dzięki inicjatywie Felicity – wypuszczając ją tylko po to, by doprowadziła ją do Diaza.
Warto wspomnieć o niektórych scenach akcji – zwłaszcza tych, w których obie Black Canary (albo pojedynczo), ścierają się z Silencer. Sama choreografia jest naprawdę niezła, ale jeszcze lepszy odbiór tego wszystkiego jest dzięki stłumieniu dźwięków w tych scenach i przeplataniu z tymi, w których dźwięk jest na normalnym poziomie. To nie jest może odkrywczy pomysł, ale w tym serialu takich rzeczy, detali zwyczajnie brakowało.
Oczywiście ten serial nie byłby sobą, gdyby nie było tradycyjnych głupot, nielogiczności i po prostu słabych scen. Mam tu na myśli m.in. cały wątek z atakiem Diaza na pociąg, gdzie jeden jedyny Diggle jakimś cudem był w stanie przeciwstawić się całej ekipie przestępcy, czy też przewidywalnie głupiej Felicity, która mało nie doprowadziła w tym wszystkim do tragedii. Zupełnie nie przekonuje wątek miasta, w którym każdy ma ścigać mścicieli (a w tym przypadku Green Arrowa) traktowanych jak największe zło. Na szczęście wydaje się, że scenariusz powoli zmierza ku temu, aby – jeśli nie błogosławić ich ponownie, to zepchnąć go na margines fabuły.
Pierwsze epizody Arrow należy oceniać pozytywnie. Nowa showrunnerka nadała mu zupełnie nowego sznytu. Widać, że scenariusz nie był pisany na kolanie, a z aktorów, którzy przez wiele sezonów ślizgali się wręcz na własnej mizerii, można wyciągnąć trochę całkiem niezłego aktorstwa. Oczywiście trzeba być cały czas czujnym. Doświadczenie w końcu nauczyło nas tego, że dobre rzeczy w Arrow nie są trwałe i w końcu serial zaczyna szurać swoim poziomem po dnie. Oby w tym przypadku tak nie było, ponieważ ten sezon zapowiada się naprawdę ciekawie.
Źródło: zdjęcie główne: Jack Rowand/The CW
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat