Artemis Fowl – recenzja filmu
Hucznie zapowiadana ekranizacja młodzieżowej powieści, po wielu perturbacjach i zmianach daty premiery, w końcu trafiła na Disney+. Czy jednak było na co tak gorączkowo czekać? Przeczytajcie naszą recenzję.
Hucznie zapowiadana ekranizacja młodzieżowej powieści, po wielu perturbacjach i zmianach daty premiery, w końcu trafiła na Disney+. Czy jednak było na co tak gorączkowo czekać? Przeczytajcie naszą recenzję.
Powiedzmy sobie szczerze Artemis Fowlod początku miał pod górę. Pierwsze przymiarki do ekranizacji były robione już w 2001 roku, kiedy to autor książki Eoin Colfer, odwiedził chyba wszystkie istniejące studia filmowe, szukając kupca na prawa. Znalazł go początkowo w wytwórni u Harveya Wiensteina. Z racji tego, że w kinach zaraz potem pojawił się Harry Potter, pomysł trafił na półkę, gdzie przeleżał kilkanaście lat. Gdy już do niego powrócono i w 2017 udało się ruszyć z pracą na planie, wybuchła afera Wiensteina i Disney odsunął producenta od tego projektu. Za kamerą stanął Kenneth Branagh. I gdy już się wszystkim wydawało, że projekt trafi do kin w 2019 roku, padła decyzja o przeniesieniu premiery na początek 2020 roku. Gdy ta data zaczęła się nieuchronnie zbliżać, wybuchła pandemia, a koncern Myszki Mickey postanowił przenieść produkcję z kina na swoją świeżutką platformę streamingową Disney+. Obserwując drogę, jaką przebył ten film, można byłoby się zastanawiać, co twórcy chcą tak bardzo przed nami ukryć? Przecież wszystkie części tej powieści były światowym bestsellerem. Sam autor reklamował ją jako połączenie Szklanej pułapki z wróżkami. Wszyscy sądzili, że czeka nas nowa saga, dorównująca historii Pottera. No i wszyscy się mylili.
Po obejrzeniu Artemis Fowl nie dziwię się, że Disney starał się go jak najdłużej ukryć i dopiero pandemia zmusiła ich do premiery. Jest to bowiem jedyny czas, gdy ten film może przykuć uwagę młodych widzów, którzy nie mają praktycznie żadnej innej alternatywy. Wielkie blockbustery nie trafiają na razie do kin, a sporadyczne filmowe nowości pojawiające się na rynku VOD, to raczej niskobudżetowe produkcje. Na Artemis Fowl natomiast wydano 125 mln dolarów. Kenneth Branagh nie szczędził grosza, co widać. Ilość użytych efektów specjalnych jest imponująca. Szkoda tylko, że strona wizualna tego filmu jest jedynym jego atutem. Poza nią ten film jest nudny, przewidywalny i bardzo ugrzeczniony względem swojego książkowego pierwowzoru. Niestety, Disney tak bardzo chciał zrobić film akcji dla młodzieży, że ponownie przekombinował. Popełnił te same błędy co w przypadku Pułapki Czasu czy Krainy Jutra. Zbytnio skupił się na sferze wizualnej, zapominając że do dobrej opowieści potrzebna jest jeszcze ciekawa historia i charyzmatyczni bohaterowie. Książka ma w sobie wiele zadziornych elementów, które tutaj zostały wygładzone tak, że fani powieści mogą jej nie rozpoznać. Mało tego, oni nawet będą mieli trudność z rozpoznaniem pewnych postaci. Sam główny bohater został pozbawiony charakteru i praktycznie w niczym nie przypomina tego, którego znamy z kart powieści.
Generalnie twórcy bardzo się wysilili, by pozmieniać oryginalną historię i stworzyć małego potworka, choć sam konspekt fabuły był niezmiernie ciekawy. Otóż młody Artemis Fowl II (Ferdia Shaw) dowiaduje się, że jego ojciec Artemis Fowl Senior (Colin Farrell) zaginął podczas jednej ze swoich podróży. Chłopak wyrusza więc z misją ratunkową, a akompaniuje mu jego wierny opiekun Butler (Nonso Anozie). Szybko wychodzi też na jaw, że ojciec nie był zwykłym handlarzem antykami, a opowieści, jakie snuł o wróżkach, krasnoludach i innych stworach wcale nie są bajkami, ale rzeczywistością, której teraz Artemis musi stawić czoła, by ocalić świat.
Twórcy scenariusza tak bardzo zaingerowali w wydarzenia z książki, że wypaczyli ich sens, do tego zabili niektórych bohaterów i w końcu cała konstrukcja opowieści zaczęła się sypać. Z niewiadomych dla mnie przyczyn postanowiono zabić matkę Artemisa, choć w powieści ona żyje. Jakby to był jedyny sposób Disneya na to, by ich postaci ukształtowały swój charakter. Już pomijam fakt zmiany płci postaci tylko po to, by mogła ją zagrać Judi Dench.
I tu dochodzimy do kolejnego słabego punktu tej produkcji – aktorstwa. Pomimo tego, że mamy tu znane nazwiska jak wymieniona przed chwilą Judi Dench, Josh Gad, czy Colin Farrell, to żadne z nich nie pokazuje swojego aktorskiego potencjału. Wszyscy grają jakby na autopilocie, dając z siebie niezbędne minimum, a nie tego oczekujemy po produkcjach Disneya. Choć z drugiej strony ostatnio ich filmy fabularne częściej zawodzą niż wywołują radość. Nawet grający tytułowego bohatera Ferdia Shaw wypada nijako. Nie dostarcza kreacji, która wzbudziłaby zainteresowanie widza i sprawiła, że będzie mu on kibicować.
Artemis Fowl rozczarowuje swoim poziomem opowiadania. Nie dostarcza nic czego młodzież szuka teraz w produkcjach. Brak jej suspensu, ciekawych postaci. Całość wygląda jak zagubiony rozdział ze świata Facetów w czerni. I to na dodatek tej nowej słabszej wersji. Nie spodziewałbym się kontynuacji, a szkoda bo ta seria ma potencjał, którego Branagh nie był w stanie wykorzystać.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat