Batalion 6888 - recenzja filmu
Batalion 6888 to nowy film Netfixa o historii z czasów II wojny światowej, która nie jest szerzej znana. Czy jednak to wystarczyło, by zrobić dobre kino?
Batalion 6888 to nowy film Netfixa o historii z czasów II wojny światowej, która nie jest szerzej znana. Czy jednak to wystarczyło, by zrobić dobre kino?
Batalion 6888 opowiada historię, o której prawdopodobnie mało kto słyszał w Europie. Rola oddziału czarnoskórych kobiet nie była może kluczowa dla wyniku II wojny światowej, ale nie można odmówić jej ważności dla ludzi biorących udział w konflikcie. Ich działania w 1945 roku w Europie są imponujące. To powinno być gwarantem filmu-samograja, czyli czegoś, co bez problemu powinno dać się przenieść na ekran w sposób angażujący i interesujący, aby widz mógł śledzić ich losy z zainteresowaniem. Dlaczego tak się nie stało?
Problemem jest osoba reżysera, producenta i współscenarzysty, Tylera Perry'ego. Znany jest on raczej z luźniejszych, rozrywkowych produkcji, ale takie historie wojenne wymagają umiejętności w opowiadaniu, budowaniu emocji i tworzeniu ekranowej magii. On niestety tego nie potrafi i każdy, kto zna jego kino, wie, że zwyczajnie na to go nie stać. To bynajmniej jednak nie oznacza, że to zły film, bo jak na swój dorobek Tyler Perry tworzy coś interesującego i zrównoważonego, ale przez dziwnie rozpisany scenariusz oraz banalne uproszczenia cały potencjał rozmywa się bezpowrotnie. Świetnie, że postanowił podzielić się tą historią ze światem, ale wiele by ona zyskała, jakby oddał ją w ręce kogoś, kto potrafiłby dobrze ją opowiedzieć.
Największą wadą jest fatalnie rozegranie wątku motywacji Leny do wstąpienia do wojska. W rzeczywistości była w związku z białym chłopakiem żydowskiego pochodzenia, który zginął na froncie, tak jak pokazano na ekranie, ale naprawdę jej kariera w wojsku wyglądała ciekawiej, inaczej i nie było w tym melodramatycznego i ckliwego rozpamiętywania Abrama. Perry postanowił z tego zrobić fundament Batalionu 6888, który jest nietrafiony. Wprowadza okropnie zrealizowane łzawe sceny, które zamiast wywołać emocje, osiągają skutek odwrotny od zamierzonego. Najgorsze, że odciągają uwagę od tego, co powinno być najważniejsze: działań batalionu 6888! Niezrozumiała decyzja twórcy.
Uproszczenia, skrajności i naciąganie faktów pod swoją wizję artystyczną to grzechy, które popełniało wielu filmowców tworzących fabuły oparte na faktach. Wielu jednak ma umiejętności, aby przekuć to w zaletę tworzącą widowisko angażujące i poruszające. Wiadomo, film oparty na prawdziwej historii to nie dokument! Perry jednak nie ma tych umiejętności, więc zbyt często Batalion 6888 popada w skrajności, łopatologię, upraszczając wszelkie działania kobiet oraz problemy, z jakimi zmagały się w tamtym czasie. Ich trud, wysiłek i tytaniczna praca nie są w stanie wybrzmieć na ekranie, a seksizm czy rasizm, z którymi w tamtych czasach w wojsku się borykały, jest pokazany karykaturalnie i zbyt prosto. Tutaj drzemał potencjał na coś, co w każdym aspekcie, a szczególnie w tym ciągle aktualnym na świecie, dałby emocje, zrozumienie i świadomość wyzwań, jakie te osoby pokonały, by dokonać rzeczy niemożliwych. W związku z szeregiem złych decyzji twórcy Batalion 6888 zbyt często staje się pusty emocjonalnie, ponieważ to, co powinno napędzać opowieść, zostało potraktowane po macoszemu. Wyczyn tych żołnierek zasługiwał na o wiele więcej na ekranie.
Aktorsko jest bardzo nierówno. Świetnie, że Perry zebrał wiele młodych aktorek, które nie są ograne i szerzej nie są znane widzowi na świecie. To przełożyło się jednak na bardzo mieszany efekt, bo niektóre są wyraźnie źle prowadzone przez reżysera, który nie potrafi zniwelować ich braku doświadczenia. W momentach, gdy powinny być autentyczne emocje, wkrada się sztuczność tworząca dyskomfort widza. A tam, gdy ktoś powinien być zwyczajnie ludzki i interesujący, staje się zbyt mechaniczny w interakcji z drugim człowiekiem. To powoduje, że zbyt wiele scen nie działa zgodnie z zamierzeniem. To wszystko nadrabia Kerry Washington w roli dowódczyni batalionu, która nadaje jej charakteru, emocji i charyzmy, sprawiając, że na ekranie mamy najciekawszą postać, którą dobrze się ogląda.
Dobrze, że Batalion 6888 powstał, bo ta historia jest na tyle niecodzienna i interesująca, że fantastycznie było ją poznać. Jednak pozostaje zbyt duży niedosyt, ponieważ wyszedł z tego bardzo przeciętny „feel good movie”, czyli film na poprawę humoru, dający trochę pozytywnej energii. Do tego przeciągany bez pomysłu. Prosiło się o więcej, ponieważ to powinna być piękna i angażująca historia o heroizmie osób, po których nikt w tamtych czasach go nie oczekiwał. A tak niestety nie jest.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1996, kończy 28 lat