

Jak jest z wyjątkowością w superbohaterskich historiach, dobrze wiemy. Schematy powielane od dziesięcioleci i rozbudowane fabuły, które i tak zazwyczaj muszą kończyć się efektowną naparzanką. O samym Batmanie wiemy już wszystko i wszystko w jego temacie widzieliśmy i przeczytaliśmy. Dlatego zawsze miłą odmianą są próby wrzucenia przygód Człowieka Nietoperza w niestandardowe tryby fabularne czy intrygującą estetykę. A kiedy i to się wyczerpuje, jest jeszcze opcja dopisania czegoś nowego do jego długiej historii, takie twórcze „grzebanie” w kanonie. Najlepiej z nowego punktu widzenia bądź wykorzystując nowe zagrożenie, które czaiło się w mroku od lat. Czasami nawet od setek lat.
Zrobił tak choćby Scott Snyder w Trybunale Sów i w swojej odsłonie Batman Detective Comics próbuje prowadzić historię w ten sposób Ram V. Takie dopisywanie, mieszanie w kanonie nie zawsze zdaje egzamin, ale w przypadku Gothamskiego Nokturnu działa jak trzeba. To prawda, że dynastia Orghamów jest pochodną wspomnianego wyżej Trybunału Sów, ale z odpowiednim tłem historycznym i możliwościami operacyjnymi konfrontacja z Batmanem działa jak należy i do tego wydobywa z fabuły zaskakujące koncepcje.
Na finiszu poprzedniego tomu dostaliśmy historię sprzed kilkuset lat, w której pojawił się poprzednik Batmana, by zburzyć plany złowieszczej rodziny na stworzenie i rządzenie wyjątkowym miastem. Plany Orghamów były niezwykłe, a Batman, ten dzisiejszy i ten sprzed stuleci, okazał się anomalią, która je pokrzyżowała. Takie spojrzenie na Człowieka Nietoperza to coś nowego – od Snydera, przez ostatnie lata twórcy bawili się w mitologizowanie roli Gacka w Gotham, a tymczasem przyszedł Ram V i oznajmia, że Batman to anomalia degenerująca wizję rozwoju metropolii – ta wizja z perspektywy Orghamów była jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. Patrząc w ten sposób, wszystko co złe w Gotham, jest winą jego głównego obrońcy. I aby to się skończyło, trzeba go wyeliminować.
Co to oznacza dla Batmana? Udrękę. Podczas lektury trzeciego tomu z historią Rama V miałem reminiscencje z pierwszego tomu Batman. Knightfall, w którym Bruce Wayne przeszedł istna drogę przez mękę. I nie, te historie nie są do siebie podobne fabularnie, to inna rozgrywka, ale mają ten sam pesymistyczny wydźwięk i efekt pogrążania się bohatera w psychicznej otchłani i poczuciu bezradności. To zresztą podobna sytuacja jak w runie Chipa Zdarsky’ego, a dokładnie w jego pierwszym tomie, czyli Failsafe, który opowiadał o spektakularnej porażce Batmana z tytułowym przeciwnikiem. W przypadku Gothamskiego Nokturnu Ram V w poprzednich dwóch tomach zrobił podbudowę pod niemalże degrengoladę, która czeka bohatera w najnowszej odsłonie. I to działa – patrzenie na ledwie kontaktującego, bezradnego superbohatera, który jeszcze na początku albumu wydaje się mieć wszystko pod kontrolą.
Ten nastrój – można nawet rzec, że elegijny, dopełniają okładki poszczególnych zeszytów autorstwa Evana Cagle'a, na czele z tą zdobiącą trzeci tom – jest w nich mrok, ale podany w nietypowej estetyce, co potęguje wrażenie obcowania z unikalną opowieścią. W samym albumie może nie zawsze to działa, zależy od rysownika – kiedy na scenę wkracza Ivan Reis, inspirując się Sergio Toppim, wszystko jest bardziej niż ok, mogą się podobać również rysunki Dustina Nguyena w dalszej części albumu. Odpowiednie wrażenie robią dodatkowe historie ze scenariuszami Simona Spurriera i Dana Watersa, które z jednej strony dopowiadają poszczególne wątki, z drugiej nadal urzekają tajemnicą. A sam Ram V z lubością grzebie w przeszłości Orghamów, opowiadając o ich związkach z R’as al Ghulem – te fragmenty mają postać odczytywanych na nowo legend z dawnych wieków i przy stylizowanej oprawie graficznej tworzą wyjątkowy nastrój. Być może momentami skłonni jesteśmy uznać ten album za przyciężki fabularnie, ale wyraźnie widać w tej historii zamysł twórcy, by nie odhaczać kolejnych znanych motywów, nie dublować i małpować, tylko raczej parafrazować i dać opowieści o Batmanie nowy kontekst i nowy charakter. To podejście działa jak trzeba, także w tych momentach, kiedy trzeba rozpędzić opowieść i pójść w bardziej intensywną akcję. I oby wszystko działało w ten sposób w kolejnych odsłonach tej intrygującej sagi.
Poznaj recenzenta
Tomasz Miecznikowski
