„Batman: Mroczne Zwycięstwo”: Porachunki w Gotham – recenzja
Data premiery w Polsce: 7 października 2014Nie od dziś wiadomo, że kontynuacje napiętnowane są rosnącymi oczekiwaniami ze strony czytelników. Z jednej strony muszą zgrabnie i elokwentnie rozwinąć wątki poprzedniej części, z drugiej zaś znaleźć sobie nową tożsamość, która byłaby spójna z pierwotną historią. Przed takim właśnie wyzwaniem stanęli Jeph Loeb oraz Tim Sale, pracując nad komiksem Batman: Mroczne Zwycięstwo.
Nie od dziś wiadomo, że kontynuacje napiętnowane są rosnącymi oczekiwaniami ze strony czytelników. Z jednej strony muszą zgrabnie i elokwentnie rozwinąć wątki poprzedniej części, z drugiej zaś znaleźć sobie nową tożsamość, która byłaby spójna z pierwotną historią. Przed takim właśnie wyzwaniem stanęli Jeph Loeb oraz Tim Sale, pracując nad komiksem Batman: Mroczne Zwycięstwo.
Batman: Mroczne Zwycięstwo, kontynuacja Długiego Halloween, przedstawia Mrocznego Rycerza jako jeszcze bardziej odartego z człowieczeństwa bojownika, który znajduje coraz mniej czasu na bycie Bruce'em Wayne'em. Tym razem musi rozwiązać zagadkę łudząco podobną do tej z pierwszej części – mordercy, który zabija w amerykańskie dni świąteczne. Zbrodnie są tym bardziej dziwne, że za ofiary obiera sobie byłych współpracowników komisarza Gordona, zaś wszystkie tropy prowadzą do Two-Face, który został uprowadzony z Arkham. W tle zaś toczą się mafijne porachunki dwóch rodzin – Falcone oraz Maroni, które dodatkowo wzbogacają fabułę o wyczuwalny posmak gangsterskiego kryminału, dzięki czemu cała historia wydaje się być bardziej rzeczywista niż większość fabuł ze świata Batmana.
[image-browser playlist="580723" suggest=""]
Historia ma znamiona niespiesznie prowadzonej epopei, w której wszystkie wątki są równomiernie rozwijane, zaś cała opowieść nie nuży, lecz trzyma w napięciu. Fabuła skonstruowana jest w na tyle przejrzysty sposób, iż pomimo wielu wątków pobocznych trudno jest odczuć swoiste rozcieńczenie pierwotnej linii fabularnej. Samo wpasowanie w całość historii wątku poświęconego postaci Dicka Graysona zasługuje na uznanie, ponieważ jest prowadzone z doskonałym, nienarzucającym się wyczuciem. Niełatwo jednak oprzeć się wrażeniu, że nie jest to "historia Batmana i Robina", zaś samego Mrocznego Rycerza, w którym Robin gra jedynie drugie skrzypce, mające nieco odświeżyć ton całej historii. Twórcy nie silą się na dogłębną wiwisekcję originu Robina, który występuje tu zaledwie na kilkunastu stronach, tylko stawiają na przedstawienie go w świetle swojego mentora – Batmana. Pocieszające jest także to, że dzięki zgrabnej narracji nie trzeba znać fabuły poprzedniego tomu, aby zrozumieć obecną. Ta, prowadzona ustami Batmana, jest klarowna, elokwentna i niepozbawiona cynizmu typowego dla mściciela.
[image-browser playlist="580724" suggest=""]
Klimat komiksu przywodzi na myśl kino noir z lat 40. ubiegłego wieku, zaś za sprawą charakterystycznych rysunków Tima Sale’a, inspirowanych okresem Złotej Ery, wszystko nabiera gorzkiego, mrocznego natężenia. Drapieżne i zarazem dynamiczne rysunki kreślą dość ciekawy – niekiedy nawet groteskowy – świat Batmana, w którym mrok jest jednym ze sprzymierzeńców.
Czytaj także: Nowe zdjęcia z planu "Batman v Superman: Dawn of Justice"
Niestety, fabuła Mrocznego Zwycięstwa jest tak skonstruowana, iż można ją zaspoilerować dosłownie jednym zdaniem. Poza warstwą wizualną nie skłania to do tego, aby sięgnąć po komiks drugi raz – jest to po prostu ogromne tomiszcze, którego nie da się przeczytać na raz. Niejako obnaża to też pozornie skomplikowaną fabułę, która opiera się na prostym założeniu "kto zabija?" – co w kilkuzeszytowych historiach działa doskonale, jednak w przypadku blisko czterystustronicowego tomiszcza może być przeszkodą.
Poznaj recenzenta
Jan StąporDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat