Biały, biały dzień – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 6 marca 2020Niszowa islandzka produkcja w reżyserii Hlynura Pálmasona wkracza na ekrany polskich kin. Czy warto obejrzeć Biały, biały dzień?
Niszowa islandzka produkcja w reżyserii Hlynura Pálmasona wkracza na ekrany polskich kin. Czy warto obejrzeć Biały, biały dzień?
Akcja filmu rozgrywa się w małej miejscowości na Islandii, której izolację od świata podkreśla się na wszelkie możliwe sposoby – zarówno poprzez pokazywanie pustych ulic czy braku domków w sąsiedztwie, jak i przez oszczędne operowanie ludźmi w kadrze. Właśnie w takim środowisku funkcjonuje nasz główny bohater, Ingimundur (Ingvar Sigurðsson), mężczyzna po sześćdziesiątce. Już w pierwszych minutach filmu dowiadujemy się, że w jego życiu doszło do tragedii – podróżująca autem żona we mgle wypadła z drogi i zginęła na miejscu, czego świadkami jesteśmy w ponurej scenie otwarcia. Ingimundur, by całkowicie nie załamać się po jej stracie, spędza wolne chwile z wnuczką i poświęca się w zupełności remontowi domu, symbolicznie wręcz zbijając z desek rodzinę, która w jednej chwili mu się rozpadła. W pewnym momencie jednak mężczyzna odkrywa tajemnicę, którą skrywała przed nim żona – w świetle nowych informacji, jakie spadły na jego barki, próba pozbierania się po jej utracie będzie jeszcze trudniejsza.
Nowy film Hlynura Pálmasona (twórca Zimowych braci) to dzieło bardzo wyważone, rzec można – kameralne. Cały ciężar emocjonalny produkcji położono na grę Sigurðssona, który jest obecny w zasadzie we wszystkich scenach, narzucając nam swoją perspektywę postrzegania. Aktor, choć na pierwszy rzut oka wyjątkowo powściągliwy, potrafi przekazać niesamowity ładunek emocjonalny samymi spojrzeniami czy mimiką – to właśnie za jego sprawą czułam się wciągnięta w całą opowieść. Sigurðssonowi dzielnie dorównuje młoda Ída Mekkín Hlynsdóttir, odtwórczyni roli jego wnuczki, Salki – dziewczynka kradnie sceny, w których się pojawia i przez cały seans trwałam w zachwycie nad jej wiarygodnością i autentycznością. Obsada dźwiga cały film w zasadzie wyłącznie na swoich barkach i udaje im się to z powodzeniem – te rozbrajająco ludzkie odruchy i emocje, jakie reprezentują grani przez nich bohaterowie, trudno byłoby sportretować lepiej.
Jak na niszowe kino przystało, w Białym, białym dniu nie znajdziecie twistów fabularnych czy dynamicznych zwrotów akcji – historia opowiadana jest bardzo powoli i przy braku większego skupienia łatwo można popaść przy niej w monotonię. Chociaż jest to opowieść o życiu i śmierci, o złamanym sercu i wielkiej miłości, uczucia na ekranie sygnalizowane są jedynie retrospekcjami, wyobrażeniami czy wspomnianą już mimiką głównego bohatera. Wybuchy emocjonalne można policzyć tu na palcach jednej ręki – ja z biegu jestem w stanie przypomnieć sobie dwa. Nikt tu nie płacze, nikt nie okazuje emocji, a akcja rozgrywa się na zamkniętej na świat, zimnej i wietrznej Islandii – wszystko to buduje obraz hermetyczny i wywołuje lodowate wrażenie. W oczach i słowach Ingimundura w tym samym czasie kryje się jednak wybuchowa mieszanina trudnych emocji i za sprawą aktora rzeczywiście wyraźnie można to odczuć – cała opowiadana historia niechybnie zbliża się do finałowej kulminacji, w której namnażające się emocje wreszcie znajdują ujście. Wrażenie zbliżania się do temperatury wrzenia następuje tutaj jednak dość późno – początek filmu rzeczywiście zdaje się zbyt przeciągnięty, nawet jak na standardy kina niszowego, co w pierwszej połowie może wywoływać wrażenie znudzenia, a nawet lekkie zagubienie. Na szczęście są cudowne zdjęcia, które nie zawodzą – twórcy korzystają z całego arsenału zachwycających krajobrazów Islandii, które w chwilach wyjątkowego spowolnienia opowieści skutecznie trzymają przy ekranie.
A skoro już o obrazie mowa, warto wspomnieć, że to właśnie z jego pomocą reżyser sięga po metafory i symbolikę – w filmie często operuje się obrazem na zasadzie wymieniających się jedna po drugiej plansz zdjęciowych. Patrzymy na zmieniające się kadry opisujące upływ czasu (postępujące po sobie pory roku na przykładzie jednego i tego samego ujęcia na dom), śledzimy wzrokiem sceny przedstawiające dziką naturę i przeplatające się ze zdjęciami z wypadku drogowego, czy wreszcie wraz z Ingimundurem przeglądamy pamiątki po zmarłej żonie lub wracamy pamięcią do części jej rzeczy osobistych, które pomagają nam przywołać jej postać z zaświatów (dosłownie – postać żony jest anonimowym widmem, które definiuje wyłącznie postrzeganie jej męża; czasem miałam wrażenie uczestniczenia w wywoływaniu ducha). Niektóre sceny mają bardzo symboliczny wydźwięk i pod pozorną prostotą skrywają głębię przekazu (mocną przenośnią staje się tu kamień, wykorzystywany w przeróżnych ujęciach), inne zaś uderzają w czarną komedię, a nawet groteskę, stawiając widza w pewnej niezręczności (jak choćby scena z Salką i złowioną rybą czy bajka na dobranoc opowiadana przez dziadka). Obraz zdecydowanie jest jedną z mocniejszych stron produkcji - reżyser dołożył wszelkich starań by uczynić film atrakcyjnym wizualnie i to między innymi dzięki temu seans pozostaje w głowie na dłużej, prowokując do indywidualnej refleksji. Wiele kwestii zostaje tu jedynie zasygnalizowanych i widz tak naprawdę nie otrzymuje odpowiedzi na tacy – musi raczej sam dopowiedzieć sobie niektóre kwestie i zinterpretować je po swojemu.
Biały, biały dzień na pewno nie jest filmem dla wszystkich. To skromna produkcja, która opowiada o trudnych emocjach i która absolutnie nigdzie się nie spieszy - z miejsca możecie przygotować się na powolną akcję bez żadnych w zasadzie rozbłysków. Ma to jednak swój urok, który dostrzegalny jest zwłaszcza z perspektywy finału i oceny drogi, jaką w ciągu tych niecałych dwóch godzin seansu przebył główny bohater. Jeżeli skandynawskie dłużyzny nie są Wam straszne i cenicie sobie kino z artystycznej półki, ten tytuł ma szansę ująć także Was – dajcie mu odpowiednio dużo czasu na rozgrzewkę, a zagra Wam na emocjach, porazi autentycznością i sprowokuje do refleksji.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat