Big Mouth: sezon 2 – recenzja
Netflix ma nosa do seriali dla dorosłych. Big Mouth jeszcze nie zdobył estymy, którą może szczycić się BoJack Horseman, ale jest jedną z najambitniejszych animowanych propozycji w rozległej bibliotece Netflixa. Na pewno warto się z nią zapoznać, zwłaszcza że do edukacji seksualnej nadaje się nie gorzej niż egzemplarz sexed.pl
Netflix ma nosa do seriali dla dorosłych. Big Mouth jeszcze nie zdobył estymy, którą może szczycić się BoJack Horseman, ale jest jedną z najambitniejszych animowanych propozycji w rozległej bibliotece Netflixa. Na pewno warto się z nią zapoznać, zwłaszcza że do edukacji seksualnej nadaje się nie gorzej niż egzemplarz sexed.pl
Big Mouth musiało być animacją. To serial o odkrywaniu seksualności przez kilkunastolatków. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś pozwoliłby dziecięcym aktorom odtwarzać to, co robią wielkouści bohaterowie z tej kreskówki. Zaraz pojawiłyby się oskarżenia o dziecięcą pornografię, zresztą jak najbardziej zrozumiałe!
Temat seksualności dzieci, nawet takich narysowanych, wywołał kontrowersje. Obawiałem się, że w drugim sezonie twórcy ulegną najbardziej krytycznym głosom i zdecydują się przytemperować swoje pazury. Byłem w błędzie — drugi sezon Big Mouth jest jeszcze ostrzejszy i tylko dokręca śrubę. Mimo to upieram się, że powinni go obejrzeć rówieśnicy serialowych postaci! Z edukacją seksualną Big Mouth radzi sobie nie gorzej, niż podręcznik #SEXEDPL. Rozmowy Anji Rubik o dojrzewaniu, miłości i seksie od Anji Rubik, a do tego jest zabawniejszy. Może zatem byłoby lepiej, gdyby twórcy faktycznie nieco złagodzili swój serial, by móc oficjalnie serwować go widzom nastoletnim. Ci pewnie obejrzą go tak czy siak. Ich rodzice, w mojej opinii, nie powinni mieć powodów do zmartwień
Przecież wszystko sprowadza się do otwartego mówienia o seksualności i nie udawania, że ta dotyczy wyłącznie ludzi dorosłych. Obok dzieciaków i ich rodziców, bohaterami Big Mouth pozostają personifikacje hormonów, stanów emocjonalnych i właściwie wszystkiego innego - z poduszkami i włosami łonowymi włącznie. Serial, bawiąc wyuzdanymi żartami, potrafi uczyć niczym punkrockowi Tytus, Romek i A’Tomek. Bywa mocny, ale nigdy nie przekracza granicy. Edukuje o akceptacji siebie, tolerancji, asertywności i innych wartości, z którymi powinni zapoznać się młodzi odbiory. Dwunastolatek oglądający kreskówkę, w której nagminnie pojawiają się penisy, włosy łonowe i piersi, nie powinien odczuwać wstydu.
Zresztą głównym motywem drugiego sezonu jest wstyd. Przemawia do bohaterów pod postacią złowieszczego czarnoksiężnika. Nie jestem pewien, czy przedstawienie wstydu jako demona o aparycjach Profesora Snape’a jest trafną metaforą. Na pewno przemawia za nią fakt, że serialowy Wstyd dopada każdego bez wyjątku. Wchodzi w konflikt z popędem i w różny sposób wpływa na decyzje bohaterów.
Najwymowniejsze są sceny, w których bohaterowie podejmują decyzje pod wpływem Wstydu i Hormonalnych Potworów, żeby w konsekwencji wikłać się w żenujące sytuacje. Ależ te ich emocje mi się udzielały! Niejednokrotnie musiałem przerwać na moment oglądanie, bo zdawałem sobie sprawę, co się zaraz wydarzy i nie mogłem na to patrzeć!
Pod względem różnorodności humoru, tonu i uroku, wszystko pozostało po staremu. Największe zastrzeżenia mam do struktury drugich Wielkich Ust. W pierwszym sezonie, każdy odcinek podejmował konkretny temat. Tym razem trudniej byłoby mi wyodrębnić poszczególne epizody. Tworzą ściślejszą historię i wszystko byłoby w porządku, gdyby ta dobrnęła do satysfakcjonującej pointy. Niestety, sezon pobieżnie radzi sobie z niektórymi wątkami. Ten prominentny, na którym skoncentrowana jest nasza uwaga, kończy się w sposób bezczelnie niesatysfakcjonujący. Rozwiązanie sezonowego love story, samo w sobie było uzasadnione, ale brakowało mi scen, w których bohaterowie przepracowaliby to, co między nimi zaszło i pozostawili mnie z lepszym humorem. Na domiar złego, sezon kończy się w losowym momencie - do najważniejszych kulminacji dochodzi jeszcze przed finałowym odcinkiem, a temu brakuje przysłowiowego kopa (o ile istnieje jakieś przysłowie o kopach). Z drugiej strony, poczułem niedosyt, a to dużo lepsza moneta, niż przesyt.
Stąd też ocena - 8/10. Big Mouth wciąż uważam za błyskotliwy, ważny projekt. To świetny przyczynek do dyskusji z dojrzewającymi dziećmi, chociaż wyobrażam sobie, że oglądanie takiego serialu z rodzicami byłoby krępujące. Przykro mi, że za moich czasów inicjacyjnymi produkcjami, które miały spełniać podobną rolę, były obleśne American Pie. Zresztą nieco starci odbiorcy również odnajdą w tym serialu coś dla siebie, zwłaszcza jeżeli z jakichś szalonych powodów chcieliby ponownie poczuć się jak gimnazjaliści. Być może drugi sezon chciał złapać za dużo srok za ogon, zamiast pozwolić rozbrzmieć pomniejszym historiom, przeważnie podaje je na raz. Wolałbym je trochę bardziej wyodrębnić, bo niektóre napomknięte wydarzenia zasługiwały na swój własny odcinek, inne z kolegi — rozpisane na kilkuodcinkowe historie, radykalnie bym skrócił, zachowując płynący z nich przekaz. Tak czy owak, już teraz czekam na trzeci sezon, a Wam mogę ten serial z czystym sumieniem zarekomendować.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Dominik ŁowickiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat