Black Lightning: sezon 1, odcinek 11 – recenzja
Black Lightning ma dobre tempo rozwoju historii. Nie ma w tym serialu nic, co nie miałoby znaczenia. I tak też jest w najnowszym odcinku.
Black Lightning ma dobre tempo rozwoju historii. Nie ma w tym serialu nic, co nie miałoby znaczenia. I tak też jest w najnowszym odcinku.
Odkrycie prawdy o tym, kto wyszukuje w społeczeństwie dzieciaków obdarzonych mocami po zażyciu narkotyku, jest niespodzianką. Mimo wszystko nie sądziłem, że akurat zastępczyni dyrektora szkoły może mieć taką rolę do odegrania. Biorąc pod uwagę poziom seriali komiksowych produkowanych przez tę telewizję, spodziewałem się trójkąta miłosnego. Twórcy Black Lightning po raz kolejny potrafią pozytywnie zaskoczyć.
Wrobienie Jeffersona w domniemany handel narkotykami to wątek niezwykle potrzebny na etapie tego serialu. Tu nawet nie chodzi o pokazanie brutalności policji i traktowania czarnoskórych jak ludzi drugiej kategorii. To jest ważne dla rozwoju postaci Jeffersona, który zostaje siłą wyrwany ze swojej bezpiecznej strefy komfortu. Nigdy wcześniej bycie Black Lightningiem nie stwarzało takiego zagrożenia dla jego życia prywatnego. Jednocześnie jest to ważne dla dojrzewania Nyssy, która przecież wciąż uczy się być superbohaterką. Próba pokazania, że Black Lightning nadal działa, choć Jefferson jest w więzieniu, to taki istotny krok w rozwoju tej dziewczyny. Musiała podjąć decyzje, by uratować ojca nawet wbrew jego sugestiom. Wygląda to dobrze i całkiem sprawnie to przemyślano.
Podoba mi się, jak twórcy pomysłowo rozwijają współpracę Thunder i Black Lightninga. W walce doskonale się uzupełniają, ale twórcy nie chcą, by cokolwiek stało tutaj w miejscu. Zauważmy, że młoda bohaterka odnajduje nowe możliwości dla swoich mocy: czy to klaśnięcie, by powstrzymać samochód, czy uderzenie w podłogę, by powalić przeciwników. To sprawia, że wszystkie sceny akcji są wyraziste, ze znakomitym pomysłem i świetną egzekucją. Bez nawet krzty monotonii.
Relacja Jeffersona z Gambim jest dość specyficzna, a od jej zepsucia czuć trochę zbyt mocne oparcie na gatunkowych schematach. Trochę podobnie to wygląda jak w Arrow i innych serialach, ale nigdy nie schodzi do takiego poziomu. Po prostu pod względem emocjonalnym ten wątek jest przeciętny i zbyt sztampowy, by mógł działać należycie. O wiele lepiej wyglądają motywy związane z rodziną, bo tam są emocje i autentyczność, w którą można uwierzyć.
Black Lightning ma klimat (muzyka!), tajemnicę (cały wątek Lala jest wielką niewiadomą z klimatem) i wzbudzających sympatię bohaterów. Fabuła nie zatrzymuje się ani na chwilę i to sprawia, że seans jest przyjemnością. Wszystko ma znaczenie dla dalszego rozwoju historii, a to stanowi o sile tej rozrywki. I pozostaje pytanie - jakie znaczenie dla wszystkiego będzie mieć awans sympatycznego policjanta? Mam przeczucie, że ta postać długo sobie nie pożyje.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat