Bright – recenzja filmu
Netflix przygotował film fantasy skierowany przede wszystkim dla dorosłych widzów. Czy to dobry kierunek?
Netflix przygotował film fantasy skierowany przede wszystkim dla dorosłych widzów. Czy to dobry kierunek?
Zastanawialiście się kiedyś, jakby wyglądał świat stworzony przez Tolkiena w obecnych czasach? Wszystkie rasy wyewoluowały. Razem zamieszkują Ziemię. Dzielą się na klasy społeczne. Elfy są tą najbogatszą, orki robotniczą, a ludzie gdzieś po środku. W tej rzeczywistości zaczyna się pewna rewolucja. Po raz pierwszy w historii policji w jej szeregi zostaje przyjęty ork – Jakoby (Joel Edgerton). Żaden z funkcjonariuszy nie jest z tego powodu zadowolony, a szczególnie Ward (Will Smith), który został zmuszony przez przełożonych, by zostać jego partnerem. Podczas jednego z patroli natykają się na młodą elfkę z pewnym magicznym przedmiotem, którego posiadaniem zainteresowani są wszyscy i każdy jest gotowy dla niego zabić. Funkcjonariusze decydują się chronić dziewczynę do momentu, aż wymyślą, co z tym znaleziskiem zrobić.
David Ayer po średnim Suicide Squad postanowił związać się na chwilę z Netflixem i stworzyć film bez niczyjej ingerencji, chcąc udowodnić, że nie on odpowiada za słaby wynik ostatniej produkcji. Do tego wybrał tematykę, w której czuje się najlepiej, czyli historię policjantów. W końcu Training Day, End of Watch i S.W.A.T. to jego najlepsze dzieła. I tu chyba mamy największy problem Bright. Jest swoją konstrukcją zbyt podobny do Dnia próby z lekką domieszką 16 Blocks. Główni bohaterowie uciekają z ochranianą osobą, a wszyscy dookoła próbują ich zabić. Do tego w jednej z kulminacyjnych scen mamy skopiowaną historię z policyjnego thrillera z Denzelem Washingtonem. Powiedziałbym, że nawet splagiatowaną przez scenarzystę Maxa Landisa.
Sam świat jest tutaj genialnie wymyślony. Umiejscowienie akcji na przedmieściach Los Angeles było genialnym pomysłem. Miasto to za dnia jest skąpane w słońcu i wygląda cudnie, ale gdy tylko zapada zmrok, pokazuje swoje paskudne oblicze - szemrane kluby i szwendających się gangsterów szukających tylko pretekstu do rozróby z policją. David Ayer wymieszał naszą rzeczywistość z fantasy, w wyniku czego obok czarnoskórych czy meksykańskich gangsterów pojawiają się orkowie, pragnący wykroić dla swoich ludzi trochę terenu wpływów.
Twórcy serwują nam inną formę rasizmu - nikt nie lubi orków. Są oni uznawani za najniższą i najbardziej podatną na przestępstwa rasę. Reżyser wbił ich nawet w charakterystyczne sportowe bluzy i czapki, powielając tym samym stereotyp osiedlowego gangstera z Los Angeles.
Najmocniejszą stroną Bright nie jest jednak scenariusz, który – jak już napisałem – jest miksem znanych nam już historii, ale wizualny sposób wykonania filmu. Dzięki efektom specjalnym i świetnej charakteryzacji Ayer stworzył świat, w którym baśniowe postacie żyją z ludźmi w pełnej symbiozie. Zamiast szopów szperających w śmieciach i uprzykrzających życie mieszkańców mamy dzikie wróżki siejące popłoch na domowych gankach. Po niebie latają smoki, a na drugim planie widziałem chyba nawet centaura. CGI zostało przez reżysera wykorzystane z gustem i nie jest nachalne. Może dlatego, że skupił się na otaczającym wszystko mroku. Tym samym jeszcze bardziej potęgując klimat niebezpieczeństwa, w jakim znajdują się główni bohaterowie. Jak wiadomo, najgorsze rzeczy w filmach zawsze dzieją się pod osłoną nocy.
Will Smith, grający jedną z głównych ról, trochę rozczarowuje. Głównie dlatego, że reżyser postanowił zrobić ten film w poważniejszym tonie, przez co aktor nie ma żadnych zabawnych kwestii, o które jego bohater aż się prosi. Patrząc na duet Smith-Edgerton, na myśl przychodzą od razu Bad Boys, gdzie humor był kluczowym elementem, który budował też bardzo realistyczną relację pomiędzy policjantami. Tu tego zabrakło. Widać, że miejscami Smith powstrzymuje się od komediowych min i gestów.
Do gustu przypadł mi także pomysł z mrocznymi elfami jako zabójcami, którzy nie mają oporów, by w brutalny, ale widowiskowy sposób rozprawiać się z każdym, kto stanie na ich drodze. Niestety, reszta bohaterów pojawiających się na ekranie ma mniej okazji, by się zaprezentować. Szczerze mówiąc, orkowie mogą się nawet mylić widzom, bo wszyscy są do siebie bardzo podobni.
Najnowsza produkcja Netflixa sprawa również wrażenie wstępu do większej historii. Nie dowiadujemy się bowiem nic o losach tego świata. Co się wydarzyło pomiędzy wszystkimi rasami, że przestały toczyć ze sobą wojny i zaczęły żyć razem w pokoju? Jakie wydarzenie miało miejsce w 2000 roku, że przepaść klasowa pomiędzy rasami się powiększyła, a orkowie popadli w niełaskę? I najważniejsza kwestia - kim jest Mroczny Władca? To rozpoczyna pewną wędrówkę i otwiera wiele możliwości zarówno dla wprowadzonych już bohaterów, jak i tych nowych. Zresztą Netflix zapowiedział już kontynuację, na którą będę czekać z niecierpliwością. Pytanie, czy da znów na ten projekt 90 milionów dolarów, bo jeśli mam być szczery, to nie widać tych pieniędzy na ekranie - chyba że lwią część budżetu pochłonęły liczne, może i nadmierne sceny strzelanin.
Może i tym filmem David Ayer nie odkupuje w pełni swoich win za Legion Samobójców, ale na pewno wykonuje krok w odpowiednim kierunku. Jest to ciekawa alternatywa dla wszystkich miłośników fantasy, którym znudziła się średniowieczna sceneria.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat