Captain Tsubasa 2018: sezon 1, odcinek 11 i 12 – recenzja
Trwa turnieju okręgu Shizeuoka, którego zwycięzca zagra w krajowych rozgrywkach. Niby wiemy, że Nankatsu musi wyjść, ale frajda jest duża. Wszystko utrzymane jest na dobrym poziomie Captain Tsubasa.
Trwa turnieju okręgu Shizeuoka, którego zwycięzca zagra w krajowych rozgrywkach. Niby wiemy, że Nankatsu musi wyjść, ale frajda jest duża. Wszystko utrzymane jest na dobrym poziomie Captain Tsubasa.
Twórcy Captain Tsubasa pokazują, że mają pomysł na to, jak pokazywać mecze, by były dynamiczne, z dobrym tempem i bez sztucznego przeciągania (oryginał z dawnych lat takie wrażenie budował). Oba odcinki ostatecznie udowadniają, że mecz może mieć wszelkie aspekty konwencji anime bez budowanie niekończącego się boiska. Dzięki temu ogląda się to lepiej, niż pamiętam z dzieciństwa. To nadaje charakter obu meczom.
Pierwszy dobrze podkreśla trudy walki z ultra defensywną drużyną, która nie ma gwiazd i wielkiego talentu, ale jest dobrze działającym kolektywem. Koncept prosty, ale na tym etapie rozwoju serialu stanowi dobrą przeszkodę dla Tsubasy i spółki do przezwyciężenia. Cały mecz w 11. odcinku buduje dobre emocje, a przez przeciwności losu jest w stanie wywołać emocje i napięcie. Podświadomie przecież wiemy, że Tsubasa wygra i pójdzie dalej w rozgrywkach, więc twórcy budową tych aspektów są w stanie zawiesić analizowanie ze strony widza. Po prostu oglądamy mecz i emocjonujemy się poczynaniami bohaterów, jakbyśmy oglądali mecz. Dobre rozpisanie z naciskiem na tempo i emocje. O to chodzi.
Mecz z 12. odcinka jest trochę inny. Mamy drużynę, która podobnie jak Nankatsu ma dobrego bramkarza. Ich taktyka jest defensywna, ale inna niż ekipy z 11. odcinka. Nowym wyzwaniem Tsubasy jest zmora każdej gwiazdy futbolu - mierzenie się z kryciem przez kilku zawodników na raz. Każdy etap rozgrywki pokazuje dojrzewanie Tsubasy do bycia lepszym piłkarzem. To, co motywuje go do przekraczania swoich granic, jest zarazem wadą odcinka. Widzimy scenę, w której z Wakabayashim umyślnie się zderza kilku zawodników na raz. Konwencja anime rządzi się swoimi prawami, ale to jest przegięcie, którego nie można akceptować. Przecież większość zagrań na boisku jest przedstawiana jak najbardziej zgodnie z zasadami futbolu i jakimś pozornym realizmem. Za takie zagranie jak z Wakabayashim pół drużyny dostałoby czerwoną kartkę i mecz zakończyłby się walkowerem. Dlatego trudno akceptować ten środek fabularny do motywacji Tsubasy. Działa, sprawdza się, a strzelane przez niego bramki pokazują jego ewolucję piłkarską w najlepszym wydaniu, ale i tak pozostawia niesmak. Można było to lepiej rozwiązać.
Nakazawa jest postacią, która jest marnowana w tej wersji serialu. W oryginale jednak miała ona więcej charakteru i jakiejś głębi, niż tutaj, gdzie została zminimalizowana do fanatycznej fanki Tsubasy. Jej zazdrość wobec zakochanej w Tsubasie dziewczyny dobrze bawi i rozluźnia atmosferę, ale to nie zmienia faktu, że ta postać stoi w miejscu. A szkoda, bo potencjał jest tutaj na coś więcej.
Captain Tsubasa wywołuje emocje, daje frajdę i za każdym razem przypomina, że nowy serial pod wieloma względami jest nawet lepszy od pierwowzoru. Świetnie się go ogląda, a rozwój Tsubasy jako piłkarza został w obu odcinka dobrze nakreślony. I w końcu pojawia się kolejny adwersarz w postaci Misugiego. A to buduje wrażenie, że najlepsze wciąż przed nami.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat