Captain Tsubasa 2018: sezon 1, odcinek 2 i 3 – recenzja
Wrażenie z oglądania kolejnych odcinków nowego Captain Tsubasa jest takie samo, jak przy pilocie. Niby oglądamy to samo, ale jednak trochę inaczej.
Wrażenie z oglądania kolejnych odcinków nowego Captain Tsubasa jest takie samo, jak przy pilocie. Niby oglądamy to samo, ale jednak trochę inaczej.
Cieszy mnie, że w kolejnych dwóch odcinkach twórcy Captain Tsubasa nie kombinują z formą i trzymają się historii, którą chcą opowiadać. Pełne skupienie na określonym wątku pozwala dobrze przedstawić wydarzenia, bez wybijania z rytmu czy wprowadzania jakiegoś chaosu. Wiem, że tak też to było w oryginale, ale współcześnie w różnych serialach - też anime - wielowątkowość jest często poruszana, więc dobrze, że twórcy nadal realizują ten remake z szacunkiem i godnością, bo na to zasługuje.
2. odcinek to pierwsze starcie Tsubasy z Wakabayashim, które jest takie, jak trzeba. Emocjonujące, bez przeciągania i z odpowiednio rozłożonymi akcentami. Doskonale podkreślono talent głównego bohatera, ale z odpowiednim naciskiem na pokorę i ambicję. To takie momenty, kiedy możemy zrozumieć, dlaczego Tsubasa jest taki wyjątkowy w tak młodym wieku i można go polubić, jeśli oglądamy po raz pierwszy. Najważniejsze w tym starciu z superbramkarzem jest to, że nikt tutaj nie robi z Tsubasy ideału. Widzimy, że przecież jego strzał został obroniony i tylko interwencja Hongo pomogła wpaść piłce do bramki. Ten motyw jest ważny w budowie bohatera na tym etapie serialu, który pomimo talentu musi się dużo nauczyć. Nawet, jeśli cechuje go pewność siebie, która dla wielu może być równa arogancji.
Twórcy wyraźnie opowiadają historię inaczej, z naciskiem na to, co jest istotne. W oryginale w 2. odcinku mieliśmy powrót ojca Tsubasy oraz bohater poznaje Hongo w domu. Tutaj wszystko odbywa się zgoła inaczej. Ojca nie ma, a Hongo przychodzi do domu Tsubasy po wydarzeniach na boisku. To powoduje uczucie, że oglądamy historię znajomą, ale tak jakby inną. Tak samo wciąż nie ma dziewczyny, która od początku była związana z Tsubasą i bohaterami. Ona, jako ich zapalony kibic, była integralną częścią historii, a tutaj na razie w ogóle nie została wprowadzona. A to pokazuje, że takie delikatne zmiany są w stanie przedstawić całą fabułę troszkę inaczej i z jakąś domieszką świeżości.
3. odcinek to głównie treningowy mecz, w którym Hongo ocenia zespół Nankatsu. Na razie można odnieść wrażenie, że twórcy tego anime mają dobre podejście do tego aspektu. Walka na boisku jest dynamiczna, jakby z większym tempem niż w oryginale. To sprawia, że na tym etapie nie ma tutaj też przeciągania i wszystko na razie odbywa się w dobrym czasie bez zapychaczy w postaci 5-minutowego biegania do bramki. Ważne jest też zaakcentowanie altruizmu Tsubasy, który zmienia się w tym meczu w rozgrywającego. Nie jest tym samym lekko aroganckim dzieciakiem ze starcia z Wakabayashim. Takie delikatne detale budują charakter bohatera.
Captain Tsubasa bawi, emocjonuje i sprawia, że ma się ochotę wyjść pokopać piłkę. Może w moim przypadku nostalgia ma tutaj moc, ale odczuwam takie emocje, jak wiele lat temu. A to przyjemne uczucie. Dobry poziom animacji nadaje tej historii nowego wyrazu i pozwala cieszyć się z historii, która stała się prawdziwym fenomenem popkultury. Oglądając, nie można się dziwić, dlaczego to jest tak dobre.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat