Carrollinki
Pilot serialu The Following prezentował całkiem wysoki poziom, a obsada w osobach Kevina Bacona oraz Jamesa Purefoya zapowiadała co najmniej przyzwoitą rozrywkę. Każdym kolejnym odcinkiem produkcja stacji FOX notowała jednak coraz większy spadek formy, by ostatecznie okazać się jedną z najgłupszych (jeśli nie najgłupszą) premier ubiegłego roku. Czy twórcy wyciągnęli wnioski z błędów przeszłości i uczynili drugi sezon lepszym?
Pilot serialu The Following prezentował całkiem wysoki poziom, a obsada w osobach Kevina Bacona oraz Jamesa Purefoya zapowiadała co najmniej przyzwoitą rozrywkę. Każdym kolejnym odcinkiem produkcja stacji FOX notowała jednak coraz większy spadek formy, by ostatecznie okazać się jedną z najgłupszych (jeśli nie najgłupszą) premier ubiegłego roku. Czy twórcy wyciągnęli wnioski z błędów przeszłości i uczynili drugi sezon lepszym?
Przyznaję, że nie mam bladego pojęcia, jakim cudem to wątpliwej jakości dzieło doczekało się drugiej serii. Być może widzowie uznali, że pozycja ta doskonale sprawdza się jako komedia, co zapewniło w miarę stabilną oglądalność, bo innej możliwości nie widzę. W końcu dużo lepsze produkcje szły do kasacji już po pierwszym sezonie. Chociaż fakt istnienia drugiej serii The Following pozostanie zjawiskiem niewyjaśnionym, tym bardziej że zakończenie pierwszej całkowicie je wyklucza, to takowy sezon wyszedł i należałoby mu się bliżej przyjrzeć. A więc do dzieła.
Początek odcinka to przypomnienie wydarzeń sprzed roku, a jednocześnie bardzo mocne zagranie - Claire umiera od wielokrotnych ran zadanych jej nożem przez fanatyczną członkinię sekty Carrolla. Akcja przenosi się w czasie o rok. Ryan wrócił do zdrowia, przestał również pić i chodzi na spotkania AA. Stara się dojść do siebie po tragedii sprzed 12 miesięcy i pogodzić ze śmiercią ukochanej. Niespodziewanie jednak w pociągu metra dochodzi do brutalnej zbrodni. Trójka osób w maskach Joe atakuje nożem grupę pasażerów, wykrzykując przy tym słowa "Zmartwychwstanie" i "Ryan Hardy nas nie powstrzyma". Koszmar rozpoczyna się na nowo.
Chciałoby się rzec, że dla widza również, ale o dziwo nie jest aż tak źle, jak można by przypuszczać (aczkolwiek lepiej ostudzić entuzjazm i nie przesadzać z optymizmem, bo każdy doskonale pamięta, jak to było w przypadku pierwszego sezonu). Czy scenarzyści faktycznie się czegoś nauczyli, dowiemy się zapewne dopiero po kilku epizodach. Niemniej w trakcie seansu "Resurrection" za głowę złapiemy się zdecydowanie mniejszą liczbę razy, aniżeli miało to miejsce dotychczas.
Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie w historii zupełnie nowej sekty Carrollinek (przepraszam, nie mogłem się oprzeć), która zdaje się nie być związana z wcześniejszą działalnością Carrolla. W ten sposób widz zaczyna myśleć, że może Joe faktycznie zginął w wybuchu, a dalsza część opowieści skupi się po prostu na jego naśladowcach, co wcale nie byłoby takim głupim rozwiązaniem. Niestety tak nie jest, ale to akurat dla nikogo nie powinno być żadnym zaskoczeniem. Carroll żyje i ma się dobrze, a dodatkowo ponownie tka sieć swoich psychopatycznych wyznawców. Wyjaśnienie, w jaki sposób przeżył, jest naciągane jak skóra podstarzałych aktorek po licznych operacjach plastycznych, ale nie pozostaje nam nic innego, jak tylko je zaakceptować. Przy niektórych durnotach, jakie przewinęły się przez serial, i tak wypada całkiem wiarygodnie.
[video-browser playlist="635300" suggest=""]
Odcinek wprowadza nową postać, siostrzenicę Hardy'ego imieniem Max, która pracuje w policji. Po kilku scenach trudno oceniać tę bohaterkę, ale sprawia bardzo sympatyczne wrażenie i przynajmniej jest na kim oko zawiesić, bowiem Jessice Stroup urody nie sposób odmówić. Kto wie, może młoda funkcjonariuszka wniesie trochę świeżości do serialu, tym bardziej że pomaga Ryanowi w jego prywatnym śledztwie, co może prowadzić do interesujących sytuacji z jej udziałem.
Na minus natomiast należy zaliczyć pajacowatych morderczych bliźniaków, którzy preferują milczące i oziębłe kobiety. Coś czuję, że ta dwójka zamiast budzić w widzach lęk, stanie się przyczyną ich zażenowania. Wszystko dlatego, że już teraz wydają się być całkowicie przerysowani, a w dalszej części sezonu - znając "talent" twórców - może być z tym tylko gorzej. Nie udało się uniknąć także kilku typowych dla tej produkcji bzdur, przykładowo: Ryan po potrąceniu przez samochód tak, że prawie wyrwało go z butów wstaje, otrzepuje się i jak gdyby nigdy nic odchodzi. Jego problemy z sercem również zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki, a wyjaśnienia tego stanu rzeczy obecnie brak. Takie "incydenty" z poważnym thrillerem nie mają zbyt wiele wspólnego, szkoda jedynie, że zauważa to każdy, tylko nie scenarzyści.
Czy jest szansa na to, że The Following stanie się w końcu serialem, na kolejny odcinek którego faktycznie będziemy czekać z niecierpliwością? W tej chwili nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi, bo nie wiadomo jeszcze, jaki pomysł na fabułę mają twórcy, jednak w porównaniu do przeważającej części poprzedniego sezonu widać poprawę, chociaż do ideału wciąż wiele brakuje. Grunt, by pozostałe epizody utrzymały poziom premiery. Wówczas produkcję stacji FOX nawet będzie się dało oglądać.
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat