Studio 4°C
ChaO to japoński film animowany, wyprodukowany przez Studio 4°C, które możecie znać z takich tytułów jak Dzieci morza, Liga Sprawiedliwych: Zaburzone kontinuum i trylogii Berserk: The Golden Age Arc. Za reżyserię odpowiada Yasuhiro Aoki, który pracował między innymi przy Batman: Rycerz Gotham i Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów. Można jednak powiedzieć, że ChaO to do tej pory jego największy reżyserski projekt. I jak najbardziej udany.
ChaO już w pierwszych minutach wciąga nas w sam środek kolorowego świata, w którym ludzie i syreny żyją w symbiozie. Widzimy na przykład autobus, w którym oprócz standardowych miejsc siedzących, jest mały basen dla mieszkańców oceanu. W całym mieście jest także szybka kolej wodna, której strumień w błyskawicznym tempie przenosi morskie istoty z jednego miejsca w drugie. Mamy więc do czynienia z trochę nietypowym science fiction. Ten gatunek, przynajmniej mi, kojarzy się w dużej mierze z dystopijnymi tytułami, w których postęp technologiczny idzie za rękę z pogłębiającymi się problemami społecznymi. W filmie Aokiego dużo czasu poświęcamy wątkowi ulepszenia statków tak, by nie raniły mieszkańców morza. W tym celu główny bohater wymyśla specjalny mechanizm, który mógłby zastąpić istniejącą już śrubę. Nie ma tu jednak mrocznych tonów, wręcz przeciwnie. Cała historia jest opowiedziana w komediowy sposób, a sam wynalazek – przedstawiony jako ważny i potrzebny krok do przodu, który pomaga środowisku, zamiast je pogrążać. Świat przyszłości, przedstawiony w ChaO, jest wesoły, kolorowy i łączy dwa pozornie różne światy – ziemię i wodę, ale także technologię z przyrodą. Oczywiście, pojawiają się też pstryczki w nos dla późnego kapitalizmu, ponieważ chociażby szef głównego bohatera nie kieruje się dobrym sercem, a chęcią zysku, poza tym widzimy też krwiożerczych paparazzi, polujących na każdą sensację, choćby nie wiem co, ale ogólnie rzecz biorąc to bardzo optymistyczny obraz.
Jednym z głównych wątków jest historia miłosna pomiędzy Stefanem, zajmującym się budową statków, a tytułową ChaO, księżniczką morza. Jest to komedia romantyczna pełną parą, ponieważ na początku związku dziewczyna wygląda jak ryba ludzkich rozmiarów, a poza tym nie ma zielonego pojęcia o ludzkich zwyczajach. Pamiętacie scenę z Małej Syrenki, w której Arielka nawija włosy na widelec? No to w animacji Aokiego mamy ChaO, która próbuje nakarmić męża żywymi elektrycznymi węgorzami. Czyli odrobinę ciemniejszy humor, że tak powiem. Taki zabieg jednak sprawia, że uczucie między nimi nie rodzi się z pociągu fizycznego, a wspólnie spędzonego czasu i opiekowania się sobą nawzajem. Co jest czymś, czego we współczesnych romansach trochę mi brakuje.
Jeśli chodzi o animacje z festiwali filmowych, zawsze spodziewam się czegoś nowego pod kątem wizualnym. ChaO miałam okazję obejrzeć na Animafeście, na którym właśnie tak było: Sanatorium pod klepsydrą według braci Quay łączyło lalkarstwo i technikę poklatkową z filmem aktorskim, A Story About Fire miało przypominać pociągnięcia tradycyjnym chińskim tuszem i tak dalej. Jednak to ChaO okazało się moją tegoroczną perełką. Pierwsza rzecz, która natychmiast rzuca się w oczy, to niestandardowa paleta. Na ekranie jest bowiem cała feeria barw. ChaO jest niezwykle kolorowe, co idzie w parze z dynamiczną fabułą, która pędzi do przodu jak motorówka, szczególnie w pierwszej połowie. Poza tym animacja jest bardzo płynna. Przejścia zachwycają, szczególnie wtedy, gdy tytułowa syrenka przemienia się co jakiś czas z ryby w piękną dziewczynę. W ludzkiej formie jej włosy przypominają zresztą fale, pięknie poruszające się na wietrze. Wiecie, ile to musiało zająć czasu? Mimika i mowa ciała bohaterów przywodzą za to klasyczne anime. Są bardzo plastyczne, żywe i przesadzone. Twórcy posługują się hiperbolą, by podkręcić efekt komediowy. Na uwagę zasługują też same modele postaci. Na przykład ChaO w ludzkiej formie jest śliczna i wręcz eteryczna, ale szef Stefana przypomina wielką matrioszkę. Po raz kolejny – celowa przesada, która idealnie sprawdza przy tej fabule i klimacie.
Osobne brawa należą się jednak grafikom za sam model miasta, w którym dwa światy wydają się tak naturalnie ze sobą przenikać. Tak jak wspomniałam wcześniej, pokazano na przykład szybką kolejkę wodną i baseny w środkach publicznego transportu. Warto jednak dodać, że wiele syren ma swój własny unikalny design. Nie są po prostu ludźmi z ogonami. ChaO przecież wygląda po prostu jak duża ryba. Jej morscy koledzy często przypominają za to inne wodne zwierzęta. Po raz kolejny mamy tu do czynienia z ogromnym pokazem kreatywności. I to właśnie ta magiczność i fantastyczność mnie tak urzekła. Szczególnie, że sam pomysł na komediowe i romantyczne science fiction z syrenkami wydaje mi się dość oryginalny. Choć właściwie bardzo trudno ChaO zamknąć w ramach jednego gatunku, ponieważ naprawdę DUŻO dzieje się na ekranie. Ale może nietrzymanie się schematu to kolejny urok tej animacji. Bo chociaż z jednej strony to trochę klasyczny retelling Małej Syrenki, to z drugiej w trakcie seansu nie mamy pojęcia, czego się spodziewać, bo twórcy nie mają hamulców. Naszej „Arielce” towarzyszą więc mechy, paparazzi i gderające ciotki ukochanego.
Jeśli trochę mnie znacie – a jeśli nie, to zaraz się dowiecie – jestem orędowniczką filmów komediowych. Uważam, że za pomocą humoru człowiek jest w stanie opowiedzieć równie dobrą historię, co w przypadku dramatu. Mam jednak wrażenie, że im produkcja mroczniejsza, brutalniejsza i bardziej zawiła, tym ma większe szanse do trafienia w gusta krytyków. ChaO tryska za to kolorami i humorem. Bardzo dużo eksperymentuje z różnymi gatunkami. Momentami jest piękne i zapierające dech w piersiach, by za chwilę znów stać się absurdalne. I nie jestem w stanie wyrazić słowami, jak dobrze bawiłam się na tym filmie. Praktycznie nie schodził mi z ust uśmiech. Tyle fantastycznych pomysłów, świetnych projektów i pięknych scen zmieszczono w tej jednej produkcji. Gdybym już miała się do czegoś przyczepić, to praktycznie tylko do faktu, że w drugiej połowie film odrobinę stracił tempo, w trochę klasyczny k-dramowy i j-dramowy sposób karmiąc nas retrospekcjami. Poza tym – jestem zakochana. Po uszy.
Poznaj recenzenta
Paulina Guz