Ciężki los hotelarza
Miasto cudów w drugim sezonie utrzymuje wysoki poziom, dostarczając widzom wciągającej historii, utrzymanej w klimatach Miami końca lat 50. Wraz z kolejnym odcinkiem jasne staje się, że na podkręcenie tempa raczej nie ma co liczyć, a leniwe prowadzona akcja pozostanie zapewne cechą charakterystyczną serialu.
Miasto cudów w drugim sezonie utrzymuje wysoki poziom, dostarczając widzom wciągającej historii, utrzymanej w klimatach Miami końca lat 50. Wraz z kolejnym odcinkiem jasne staje się, że na podkręcenie tempa raczej nie ma co liczyć, a leniwe prowadzona akcja pozostanie zapewne cechą charakterystyczną serialu.
Nie znaczy to jednak, że produkcja nudzi, bo pierwsze skrzypce od początku grały tu dialogi, a tych nadal słucha się z przyjemnością. Już pierwsza scena raczy nas ciekawą wymianą zdań pomiędzy Benem a Sy. Widać, że Rzeźnik darzy mężczyznę względnym szacunkiem, bo przyjmuje naganę z pokorą, co jest wręcz do niego niepodobne. Staruszek w dosadny sposób zwraca mu uwagę na popełnione błędy i daje do zrozumienia, że wcale nie jest aż tak przebiegły, jak mogłoby mu się wydawać. Choć Diamond wewnętrznie się gotuje, to nie pozwala sobie na zbyt wiele i grzecznie wysłuchuje tego, co Sy ma do powiedzenia. Ciekawa relacja.
Największe zaskoczenie odcinka z pewnością miało miejsce w wątku Steviego, który ratując skórę Phila sam wdaje się w bójkę. Tego, co nastąpiło później, nie sposób już było przewidzieć. Dość niespodziewana scena, która miała na celu pogłębienie psychologii tej postaci. Wiadomo, że chłopakowi od zawsze daleko było do aniołka, więc twórcy postanowili pójść o krok dalej i w naturalny sposób rozwinąć tę bardziej mroczną stronę jego natury. Zapewne jest to poniekąd przygotowywanie gruntu pod przyszłe wydarzenia, bo jestem niemalże pewien, że w najbliższych odcinkach Stevie z pełną premedytacją zdecyduje się pozbawić kogoś życia - i kto wie, czy nie padnie na samego Bena Diamonda.
[image-browser playlist="589242" suggest=""]
©2013 Starz
Niewiele natomiast dzieje się w wątku Ike'a. Niby próbuje realizować swój plan, który uwzględnia osobę Fidela Castro, ale wszystko jest jakieś takie niemrawe. Kłótnia z Verą o to, że nie mówi jej całej prawdy, czy wizyta u Meg to trochę za mało jak na centralną postać tej opowieści. Mam nadzieję, że nadchodzące epizody coś w tej kwestii zmienią, bo na chwilę obecną jest to chyba najmniej absorbujący element opowieści. Wpływ na taki odbiór wątku może mieć fakt, że w tym sezonie Ike ma zdecydowanie za mało wspólnych scen z Benem, a to przecież właśnie one były motorem napędowym pierwszej serii i skutecznie trzymały przed telewizorem, elektryzując unoszącym się w powietrzu napięciem.
Kilka minut poświęcono Mercedes, ale chyba głównie po to, aby przypomnieć nam o tej bohaterce, bo i też jej historia nieszczególnie ruszyła do przodu. Dowiadujemy się tylko tyle, że dziewczyna cierpi po stracie matki i stara się podtrzymać na duchu ojca, który przechodzi załamanie i ledwie sobie radzi. O wiele ciekawiej wypadły sceny z Judi, w których odwiedza Steviego i nie szczędzi mu przy tym uszczypliwości. Dziewczę jest wyszczekane, to trzeba przyznać, ale dzięki temu postać budzi zainteresowanie. Motyw z klientem autentycznie rozbraja. Na plus także odkrycie kilku kart z przeszłości Lily, od której niełatwo jest się odciąć i która lubi o sobie przypomnieć w najmniej spodziewanym momencie. Miejmy nadzieję, że scenarzyści szykują dla tej bohaterki kilka niespodzianek, bo szkoda byłoby zbyt szybko kończyć tak intrygujący pomysł.
Magic City wciąż zapewnia świetną rozrywkę, o ile tylko nie przeszkadza nam niespieszny rozwój wydarzeń. Co prawda wątek Ike'a trochę stoi w miejscu, ale serial na szczęście nadrabia innymi bohaterami, dzięki którym nie powinniśmy się nudzić. Jest dobrze, a z pewnością będzie jeszcze lepiej.
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat