Ckliwy melodramat
Attack on Titan rozpoczął się świetnie - emocje, klimat, piękna animacja, dużo akcji i dobra historia. Jednak im dalej, tym gorzej. Wydarzenia z kolejnych trzech odcinków można było przedstawić w jednym, a i to niecałym.
Attack on Titan rozpoczął się świetnie - emocje, klimat, piękna animacja, dużo akcji i dobra historia. Jednak im dalej, tym gorzej. Wydarzenia z kolejnych trzech odcinków można było przedstawić w jednym, a i to niecałym.

Fabuła trzech ostatnich epizodów praktycznie stoi w miejscu. Twórcy na siłę wszystko przedłużają, zapychając kolejne minuty boleśnie sztampowymi rozmowami albo mało sensownymi przemyśleniami. Najgorzej jest z tym w odcinku 10, gdzie prawie 20 minut bohaterowie stoją i rozważają, co mają zrobić, podczas gdy reszta zastanawia się, czy są oni zdrajcami. A 11. odcinek to już sztandarowy przykład, jak zapchać 20 minut całkowicie zbędną treścią. Nic nie wnosząca przemowa generała, rozmowy bohaterów o oczywistych banałach to praktycznie wszystko, czego możemy doświadczyć.
W 9. epizodzie jest jeszcze ciekawie, gdy poznajemy elitarny oddział w akcji i przede wszystkim, gdy dowiadujemy się, co dokładnie spotkało Erena. Co prawda, wątek młodego bohatera nie jest jakoś szczególnie zaskakujący, ale historię jego losów można jeszcze jakoś przełknąć. Do tego wmieszano trochę akcji, która urozmaiciła ciągłe przemyślenia. Tak naprawdę najciekawszy jest element z całym eksperymentem, bo mimo wszystko cały odcinek ponownie skupia się na banalnych przemyśleniach o krucjacie przeciwko Tytanom. Takie zagrania były akceptowalne na początku, gdy nie brakowało emocji, które przeplatano akcją, ale teraz nie ma w tym nic fajnego. Ta powtarzalność zaczyna irytować.
[image-browser playlist="589385" suggest=""]
Denerwuje też wymuszony cliffhanger 11. odcinka. Rozumiem, że Eren jeszcze nie do końca kontroluje swoją moc, ale to, co nam pokazano jest irracjonalne i sprzeczne z tym, co było wcześniej. Pamiętamy, jak wówczas Eren w osobie Tytana uratował Mikasę, a tutaj ni stąd ni zowąd ją atakuje. To jest po prostu głupie.
Trzy epizody z fabułą na pół odcinka - tak można po prawdzie podsumować to, co się działo. Emocje prysły, a ich miejsce zajęła głupota, zapychanie czasu ekranowego kliszami, kiczem i meczącymi łopatologicznymi rozmyślaniami. Jeśli już twórcy chcieli robić serial, to mogli go o połowę skrócić i nie raczyć nas czymś, do oglądania czego widz powoli zaczyna się zmuszać.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/




naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1986, kończy 39 lat
ur. 1941, kończy 84 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1958, kończy 67 lat

