Cobra Kai - sezon 6, odcinki 11-15 (finał serialu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 13 lutego 2025Serial Cobra Kai nie tylko utrzymał wysoką jakość przez sześć sezonów, ale też zafundował doskonałe zakończenie historii rywalizacji Johnny’ego Lawrence’a i Daniela LaRusso sięgającej Karate Kid. Brawo!
Serial Cobra Kai nie tylko utrzymał wysoką jakość przez sześć sezonów, ale też zafundował doskonałe zakończenie historii rywalizacji Johnny’ego Lawrence’a i Daniela LaRusso sięgającej Karate Kid. Brawo!
![Cobra Kai - sezon 6, odcinki 11-15](https://cdn1.naekranie.pl/media%2Fcache%2Farticle-cover%2F2025%2F02%2Fcobrakai_67af2dd56389d.webp)
Serial Cobra Kai rozpoczął swój żywot w 2018 roku na nieistniejącym już YouTube Red (potem Premium), ale zdobył popularność dopiero w 3. sezonie dzięki przejęciu produkcji przez Netflixa. Twórcy kontynuacji Karate Kid mieli ciekawy pomysł na połączenie lekkiej komedii z dramatem, ale też garściami czerpali z pierwowzoru. Scenarzyści – Josh Heald, Jon Hurwitz i Hayden Schlossberg – powtarzali, że wiedzą, jak to wszystko się skończy. I w tych finałowych pięciu odcinkach widać było, że swój plan wykonali w stu procentach. To był idealny moment na zwieńczenie historii. Wszystkie wątki udało się wspaniale dopiąć, a aktorzy byli w szczycie formy.
W drugiej części 6. sezonu turniej Sekai Taikai zakończył się tragicznie dla Kwona, który przy ataku nadział się na nóż Kreese’a. Po namowach, głównie Terry’ego Silvera, aby dokończyć zawody, młodzi bohaterowie po raz ostatni weszli na matę, by zawalczyć o tytuł mistrzów świata. Jeśli chodzi o żeńską część walk – Samantha zrezygnowała z pojedynku z Tory w półfinale. Z jednej strony trochę to rozczarowało, ponieważ zapowiadał się on ekscytująco. Obie są świetnymi fighterkami! Z drugiej strony miało to sens. Córka LaRusso już wcześniej wspominała, że straciła motywacje. Nawet bardziej niż Daniel rozumiała filozofię Miyagi-Do – chodziło przecież o unikanie walk oraz o wewnętrzną równowagę. Decyzja wydawała się naturalna dla tej postaci, szczególnie po wspólnym treningu z Tory. Natomiast w Nichols – po wszystkich przejściach, upokorzeniach, tragediach – buzowała chęć zwycięstwa. Świetnie też wybrzmiało to, gdy rodzina LaRusso doceniła jej niezłomny charakter. Dzięki temu odpowiednia osoba znalazła się w odpowiednim miejscu, czyli w finale mistrzostw świata. Twórcy nie byliby sobą, gdyby zrezygnowali ze stylu opery mydlanej, ale pocałunek z Robbym był ciekawym rozwiązaniem ze względu na to, że nastąpiło tu odwrócenie ról. Zazwyczaj to kobieta z boku wspiera walczącego mężczyznę. Dzięki temu zdobyła serca kibiców, a wybicie zęba Zarze naprawdę satysfakcjonowało. Tory zasłużyła na triumf. Nie wspominając, że obie panie wykazały się wielkimi umiejętnościami (szczególnie Rayna Vallandingham).
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/tt_67af3de22171c.webp)
Męska część rywalizacji dostarczyła większych emocji. Twórcy powtórzyli motyw „sweep the leg” w walce Robby’ego z Axelem. Zawodnik z Żelaznych Smoków wcale nie był taką maszyną, za jaką go wszyscy brali. Tym razem nie nastąpiło żadne magiczne uleczenie nogi, ale wzruszająca scena w szatni z Johnnym. Podobnie jak w przypadku Tory, Robby docenił to, co dały mu treningi karate – zyskał przyjaciół, dziewczynę i naprawił relację z ojcem. O to właśnie chodziło. Tanner Buchanan zagrał to znakomicie.
Wielu widzów na pewno oceni, że finał pomiędzy Axelem a Miguelem, który zmienił barwy na Cobra Kai, to naciągane rozwiązanie. To prawda, ale czy wyobrażalibyśmy sobie coś innego? Serial nie jest zatytułowany Miyagi-Do, to jednak Diaz jest głównym bohaterem, którego trenował Johnny. Czerpał on siłę z dość kontrowersyjnych metod i filozofii dojo. Przede wszystkim był typem protagonisty jak Daniel w Karate Kid. Musiał znaleźć się w finale, więc tak naprawdę większą sztuką było sprawić, aby walka z Axlem przyniosła jak największe emocje pomimo spodziewanego wyniku. Twórcy wywiązali się ze swojego zadania na medal. Axel nie zdecydował się na nieczyste zagranie, sprzeciwiając się senseiowi Wolfowi. A Miguel wykorzystał cały swój potencjał i umiejętności nabyte w czasie różnych walk i treningów na przestrzeni sezonów. Kopniaki i ciosy przeplatały się z flashbackami, a sam bohater pokazał, że przewyższył swojego przeciwnika, pomimo że ten wydawał się nie do pokonania. Może emocje w damskich i męskich pojedynkach o tytuł mistrzów świata nie osiągnęły poziomu finału All Valley z 4. sezonu, a rywalizacja nie była tak pasjonująca, ale za to skupiono się na sportowym aspekcie. Większy nacisk położono na technikę, a nie tylko na widowiskowość czy zwariowane zwroty akcji, aby podkreślić postęp bohaterów. Na wszystkich czekała jeszcze jedna, finałowa walka, aby rozstrzygnąć, które dojo wygra Sekai Taikai w obliczu remisu punktowego pomiędzy Cobra Kai a Żelaznymi Smokami.
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/ttew_67af3c8a17ed4.webp)
Największą siłą Cobra Kai tak naprawdę nie są efektowne walki, ale fantastyczny rozwój postaci. W ostatnich pięciu odcinkach skupiono się bardziej na podróży weteranów z Karate Kid. Pozytywnie zaskoczył wątek Kreese’a, który od początku intrygował – wyjaśniał, jak wojna wpłynęła na jego postrzeganie świata, dlaczego Cobra Kai stosowało takie surowe metody szkolenia, a także skąd wzięła się jego toksyczna osobowość. Złoczyńcy udało się odkupić winy. Śmierć Kwona tak go poruszyła, że przyznał się do popełnionych błędów oraz powstrzymał zdeterminowanego, umierającego Terry’ego Silvera przed sabotowaniem finałowego pojedynku między dojo. Największym zaskoczeniem tych pięciu odcinków była ich śmierć na jachcie. John, mówiąc „bez litości”, postawił w ich relacji kropkę nad i. Chyba nikt się nie spodziewał, że najbardziej wzruszającą sceną finału będzie ta pomiędzy Johnnym i Kreesem. To był totalny zalew długo tłamszonych w sobie emocji. William Zabka przeszedł samego siebie, ale bez Kreese’a i jego udziału w tej całej historii, sięgającej Karate Kid, nie wybrzmiałoby to. Dopiero teraz poczuliśmy, jak Johnny został przez niego skrzywdzony, jak bardzo się na nim zawiódł oraz jak zdefiniowało to jego życie. Aż trudno uwierzyć, jak głęboko sięgały te emocje.
Ostatecznie historia sprowadza się do Johnny’ego Lawrence’a, który musiał stanąć do pojedynku z senseiem Wolfem. Oczywiście to też naciągany motyw, ale kto nie chciał zobaczyć, jak Johnny triumfuje w tak niezwykłych okolicznościach? To się po prostu prosiło o taki przebieg wydarzeń, szczególnie że miał potwornie trudnego przeciwnika. To była jedyna walka w tym turnieju. A wynik wcale nie był formalnością. Twórcy dobrze grali emocjami widzów. Z jednej strony Daniel przekonywał Johnny’ego, że może być jak Rocky w pierwszej części filmu. Z drugiej strony bagaż emocjonalny, jaki bohater przez lata dźwigał po porażce z LaRusso, sprawiał, że jeszcze bardziej mu kibicowaliśmy. Może Daniel niezbyt przekonująco zabrzmiał z motywującą przemową, ale zawodnik tego właśnie potrzebował. Przypomnienia, że Cobra Kai Never Dies! Na szczęście Johnny nie zakończył pojedynku kopniakiem żurawia. Zdecydowano się na lepsze rozwiązanie, podkreślające to, że Lawrence wyciągnął wnioski – zaczął defensywnie w stylu Miyagi-Do, aby zaatakować w najlepszym momencie i zdobyć zwycięski cios. Nie zbieraliśmy po nim szczęk z podłogi, ale chodziło o sposób przeprowadzenia ataku i jego głębokie znaczenie dla tego bohatera i całej fabuły od Karate Kid po Cobra Kai.
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/gjsaedsacai8jn0_67af3c6754aff.webp)
Trzeba przyznać, że zwycięstwo Johnny’ego oraz Cobra Kai smakowało wspaniale. Twórcy świetnie odwrócili tu role, bo tym razem to Daniel powiedział Johnny’emu, że jest w porządku, gdy razem wznosili puchar. Zresztą dynamika relacji między nimi do samego końca była niesamowita. Przeszli od nienawiści i wściekłej rywalizacji do przyjaźni i zaufania. Wspólny trening na plaży czy bieg z ludźmi to wręcz hołd dla filmów o Rockym Balboa. I czy ktoś przewidział po pierwszym sezonie, że Daniel założy kiedyś czarne gi Cobra Kai, aby wesprzeć przyjaciela, którym stał się dla niego Johnny? Serial zawsze był pełen niespodzianek.
Twórcy dokonali nie lada sztuki, bo udało im się zamknąć wszystkie wątki tak wielu postaci. Co prawda Devon i Kenny przepadli, ale pozostali mogli wybrać swoją ścieżkę i realizować marzenia. Chozen mógł podążać za głosem serca. Johnny wrócił do prowadzenia dojo Cobra Kai twardą ręką, choć ze zmodyfikowanym przesłaniem i nowym znaczeniem motta. Za serce chwytała scena, gdy odwiedził grób matki, bo wiedział, że byłaby z niego dumna. Brutalny koniec dla Silvera i Kreese’a też pasował, bo to jednak złoczyńcy. Jedynie wątek Kim jest nieco dyskusyjny, bo jednak zamordowała swojego dziadka i uszło jej to na sucho.
![null](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/gfk7varxuaufbwd_67af3c4d7e4c3.webp)
Cieszę się, że zaskakujący wątek pana Miyagiego doczekał się sensownego wyjaśnienia. Daniel mógł odetchnąć z ulgą, choć ścigała go przeszłość, gdy walczył we śnie u boku swojego senseia (znowu CGI było średniej jakości). Historia dobrze się zakończyła dla wszystkich protagonistów.
Trzecia część 6. sezonu przyniosła mnóstwo emocji, ale nie ze względu na widowiskowe walki, których przebieg był do przewidzenia. Warto odnotować, że aktorzy zaprezentowali całkiem imponujące umiejętności karate, szczególnie 59-letni William Zabka, który wciąż potrafi wyprowadzać wysokie kopniaki. To głębia fabuły i wielowymiarowość postaci sprawiła, że zakończenie nie zawiodło pod względem emocjonalnym. Dużo radości sprawiało multum nawiązań do poprzednich sezonów Cobra Kai (Johnny szukający podpowiedzi w Google) oraz Karate Kid – nawet w nowej roli powrócił Darryl Vidal. Miło też było zobaczyć pana z lombardu, matkę Daniela, Stingraya i Bobby’ego (Ron Thomas), który dał ślub Johnny’emu i Carmen. Serial zachował telenowelowy styl opery mydlanej, ale tylko dla podtrzymania komediowego efektu. A humoru w tej części sezonu nie brakowało. Aż przypomina się ostatnia scena, gdy Johnny zabija muchę, którą pałeczkami próbował złapać Daniel. To fajne zamknięcie sezonu!
Twórcy dokonali niemożliwego, bo doprowadzili ten kapitalny serial do satysfakcjonującego końca. Dlatego ostatnim odcinkom dałam ocenę 10, choć sprawiedliwym werdyktem byłoby 9,5 (takiej możliwości nie mam). Twórcy od zawsze wykazywali się zrozumieniem tej historii, która opowiadała o próbach obrony przed znęcaniem się przez rówieśników. Mądrze prowadzili fabułę, pouczając widzów, że przemoc nie jest rozwiązaniem, ale nie zapominając o aspekcie rozrywkowym. Można scenarzystów stawiać za wzór, jak powinno się rozwijać postacie i to naprawdę banalnymi, ale sprytnymi środkami. Relacje między bohaterami napędzały historię, która wciągała od początku do końca. Wszystkie zmiany oraz decyzje bohaterów miały sens, bo każdy miał wyjątkowy, złożony charakter. Duża w tym zasługa aktorów, którzy grali wyśmienicie, choć może podczas walk na niektórych twarzach mogło znaleźć się więcej emocji. Najważniejsze, że nad tym wszystkim unosił się duch pana Miyagiego, dzięki czemu Cobra Kai okazał się tak wspaniałym sequelem dla Karate Kid.
Mogę tylko podziękować Joshowi Healdowi, Jonowi Hurwitzowi i Haydenowi Schlossbergowi za te siedem lat z tym fantastycznym serialem. Jasne, że nie ustrzegli się wad, a telenowelowe rozwiązania trochę raziły w oczy. Jednak każda fabularna decyzja miała swój cel. Doskonale wykorzystali materiał z Karate Kid, aby stworzyć własną historię z zaskakującą głębią i przesłaniem. Barwne postaci protagonistów i złoczyńców (diaboliczny Terry Silver!) oraz rosnąca stawka dodawały emocji wydarzeniom. Szkoda, że nie udało się wcisnąć do serialu Hilary Swank, ale trudno. Najważniejsze, że przez te lata zachowano wysoki poziom, a historia miała sens. Teraz pozostaje nam czekać na nowy film Karate Kid. Poznamy dalsze losy Daniela, który połączy siły z panem Hanem (Jacki Chan) przy treningu kolejnego młodego karateki. Czy uda im się dorównać Cobra Kai, które postawiło poprzeczkę oczekiwań tak wysoko? Przekonamy się w kinach.
Poznaj recenzenta
Magda Muszyńska![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)
![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)
![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)
naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1988, kończy 37 lat
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1951, kończy 74 lat
![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)
![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)