Commandos: Origins - recenzja gry
Pierwszy raz grupa komandosów krzyzująca plany nazistów pojawiła się na naszych ekraniach w 1998 roku. Teraz wracamy do nich by zobaczyć jak ta ekipa się kształtowała. Czy prequel ma magię oryginału? Sprawdzamy.
Pierwszy raz grupa komandosów krzyzująca plany nazistów pojawiła się na naszych ekraniach w 1998 roku. Teraz wracamy do nich by zobaczyć jak ta ekipa się kształtowała. Czy prequel ma magię oryginału? Sprawdzamy.

Commandos Origins to w teorii czwarta pełnoprawna część serii rozpoczętej w 1998 roku (pomijając remastery i poboczne tytuły). Przez lata marka stała się na tyle ikoniczna, że wielu graczy wręcz utożsamia ją z całym gatunkiem taktycznych strategii. Nie bez powodu – gdy pojawiają się nowe produkcje w tej konwencji, niemal zawsze padają porównania do kultowych misji komandosów. Czasem można wręcz usłyszeć, że „Commandos” jest dla gatunku tym, czym „Heinz” dla ketchupu – czyli nazwą, która stała się synonimem całości.
Jako ktoś, kto dorastał przy tej serii, doskonale rozumiem takie podejście. Grając w takie tytuły jak Desperados czy Shadow Tactics, nieuchronnie zestawiałem je z oryginalnym IP. Z tego powodu zadanie stojące przed Claymore Game Studios jest wyjątkowo wymagające – nie tworzą oni nowego świata w niszowej niszy, ale rozwijają rozpoznawalne i uwielbiane uniwersum. To gwarantuje zainteresowanie, ale też narzuca wysoko zawieszoną poprzeczkę.
Jak sugeruje tytuł, Commandos: Origins opowiada o początkach słynnej drużyny, która w kolejnych latach brała udział w najbardziej ryzykownych operacjach. Pierwsza misja wprowadza gracza nie tylko w podstawy sterowania, ale również w kluczowy moment – spotkanie z legendarnym Zielonym Beretem, najważniejszą postacią całej sagi.
Początkowo drużyna sprawia wrażenie zlepku niedopasowanych charakterów, ale z czasem na naszych oczach formuje się zgrany zespół, znany fanom poprzednich odsłon. Twórcy przygotowali 14 misji, których ukończenie może zająć ponad 20 godzin, choć tempo przechodzenia w dużym stopniu zależy od stylu gry. Można wybrać prostą ścieżkę – dotrzeć z punktu A do B i wyeliminować najważniejszych przeciwników – lub podejść do zadania ambitniej, czyszcząc mapę z każdego wroga. Niestety, zbyt często zmuszony byłem do tej pierwszej opcji, ponieważ mechanika potrafi frustrować i nie zawsze daje satysfakcję.
Claymore Game Studios nie próbowało rewolucjonizować serii – bazują na sprawdzonych fundamentach oryginalnej trylogii, oferując nowe misje w dobrze znanym stylu. Każde zadanie to swoista łamigłówka: trzeba odnaleźć słaby punkt wroga i krok po kroku dążyć do celu. Niestety, często rozwiązanie jest zbyt oczywiste, a próby znalezienia alternatywnych dróg bywają bezsensowne lub nadmiernie uciążliwe.
Nie ma pełnej swobody w korzystaniu z całego zespołu – w danej sytuacji wykorzystuje się zwykle określonych specjalistów. Na szczęście skład jest klasyczny: Zielony Beret wciąż skutecznie eliminuje wrogów i potrafi używać radia do odciągania patroli, Szpieg przemyka w niemieckim mundurze, Saper zastawia śmiertelne pułapki, Marines radzi sobie w wodzie, a resztę ekipy uzupełniają Snajper i Kierowca. Brakuje natomiast systemu zarządzania ekwipunkiem, więc nie można przejmować broni przeciwników – co w realiach wojennych wydaje się nielogiczne, ale wymusza spokojniejsze tempo gry.
Najwięcej satysfakcji dają momenty, w których można zaplanować perfekcyjny manewr – od ustawienia pułapki, przez odwrócenie uwagi patrolu, po szybkie i ciche zlikwidowanie celu. Deweloperzy wprowadzili też tryb Command Mode, pozwalający zaplanować jedną akcję dla każdego członka drużyny i wykonać je jednocześnie. To przydatne narzędzie, choć szkoda, że nie pozwala na bardziej rozbudowane sekwencje.
Pod względem oprawy graficznej gra wypada przyzwoicie – lokacje są zróżnicowane i klimatyczne, od pustynnych piasków Afryki Północnej po ośnieżone tereny. Fabuła jest raczej pretekstem do działania, ale widać, że projektanci zadbali o urozmaicenie scenerii.
Niestety, produkcja cierpi na szereg błędów technicznych. Przeciwnicy potrafią nie zauważyć bohatera stojącego obok lub odwrotnie – wszcząć alarm mimo braku linii widzenia. Zdarza się też, że poruszają się nienaturalnie szybko lub blokują w miejscach, gdzie chwilę wcześniej widzieli naszą drużynę. Te niedoróbki potrafią skutecznie popsuć nawet najlepiej zaplanowaną akcję.
Sterowanie również pozostawia sporo do życzenia, szczególnie na konsolach. Wybór umiejętności jest mało intuicyjny, kamera nie zawsze działa płynnie, a podgląd pola widzenia wroga potrafi się po prostu zepsuć. Momentami bywa to frustrujące bardziej niż same błędy AI.
Commandos: Origins dostarcza tego, czego można oczekiwać od powrotu klasycznej serii, ale nie unika potknięć. Fani marki znajdą tu znajomy klimat i ulubionych bohaterów, lecz ograniczona swoboda, przewidywalne rozwiązania i liczne bugi sprawiają, że tytuł wymaga poprawek. Jeśli nie jesteście oddanymi miłośnikami Zielonego Bereta, warto poczekać na solidne aktualizacje lub promocję.
Poznaj recenzenta
Dawid Muszyński


naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1994, kończy 31 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1943, kończy 82 lat
ur. 1977, kończy 48 lat

