Corporate: sezon 1, odcinek 7 i 8 – recenzja
Kolejne odcinki serialu Corporate zawierają w sobie w zasadzie wszystkie najmocniejsze elementy produkcji - jest zabawnie, groteskowo i świetnie pod względem montażowym. Takie epizody aż chce się oglądać!
Kolejne odcinki serialu Corporate zawierają w sobie w zasadzie wszystkie najmocniejsze elementy produkcji - jest zabawnie, groteskowo i świetnie pod względem montażowym. Takie epizody aż chce się oglądać!
Jestem bardzo zadowolona z bieżących odcinków korporacyjnej komedii. Podczas gdy pozostałe miały swoje wzloty i upadki, tutaj w zasadzie mało do czego jestem w stanie się przyczepić. Odcinki 7 i 8 są od siebie różne niemal w każdym względzie, lecz żaden nie ustępuje drugiemu. Obydwa ogląda się z pełną uwagą, zaangażowaniem i - co najważniejsze - szczerym uśmiechem na ustach.
W epizodzie numer 7 mamy do czynienia praktycznie z jednolitym miejscem akcji. Wejście Matta i Jake'a do pokoju zebrań jest jednocześnie ich zakotwiczeniem się w tej przestrzeni na dobre - panowie nie opuszczają pomieszczenia aż do końca epizodu, co jest bardzo dobrym zabiegiem oddziałującym na wyobraźnię. W tytule bowiem wyraźnie mamy zaznaczone, że oto "długie spotkanie" - i rzeczywiście, za sprawą faktu, że utknęliśmy w jednym i tym samym miejscu wraz z bohaterami, mordęga, jaką oni przeżywają, jest niemal fizycznie odczuwalna także dla widza. Spotkanie trwa, trwa i trwa, a im dłużej jego uczestnicy siedzą na krzesłach, tym więcej dziwnych rzeczy roi im się w głowach. Chyba każdy z nas doświadczył w swoim życiu podobnego pragnienia, by wydostać się z miejsca, w którym za nic w świecie nie chce być. Odcinek numer 7 jest więc przerażającą wizją rodem z koszmarów, w której to, czego wewnętrznie chcemy, kompletnie przestaje się liczyć.
Zgromadzenie tak różnych reprezentantów korporacji Hampton DeVille w jednym miejscu musiało oczywiście poskutkować wyrazistymi interakcjami. Co ciekawe, tutaj nikt szczególnie nie zakłóca przebiegu zebrania, a do interakcji dochodzi za pośrednictwem dziwnego rodzaju telepatii. W serialu jest to bardzo dobrze pokazane za sprawą montażu - kilkakrotnie zdarza się, że sfrustrowany Matt jest już o włos od wykrzyczenia tego, co leży mu na duszy, jednak w tym samym momencie te słowa wykrzykuje zupełnie inna osoba przy stole. Za sprawą tego zabiegu widz jest co chwilę zaskakiwany małym zwrotem akcji, co skutecznie zwalcza monotonię. O taką w biurowej scenerii nie trudno - na szczęście twórcy umiejętnie posługują się atrakcjami na płaszczyźnie samej realizacji, dzięki którym wszyscy esteci mogą czuć się w pełni zadowoleni.
Na duży plus również samo intro serialu - w krótkiej sekwencji do muzyki klasycznej obserwujemy jak Matt i Jake sprzątają pokój po zebraniu. Panowie poruszają się w rytm dźwięków, sprawiając, że wykładanie dokumentów czy rzucanie papierkami do kosza na śmieci przypomina dopiętą na ostatni guzik baletową choreografię. Trudno nie uśmiechnąć się na widok czegoś takiego - a co najlepsze, gdy już damy się porwać nurtowi walca, za moment jesteśmy wraz z głównymi bohaterami brutalnie sprowadzeni na ziemię, gdy w drzwiach widzimy cały tłum gapiów, gotowych do rozpoczęcia spotkania. Zabieg może i oklepany, wzięty żywcem z komedii sytuacyjnej... Nie przeszkadza to jednak w jego odbiorze i trzeba przyznać, że w tym miejscu sprawdza się naprawdę dobrze.
Epizod numer 7 bardzo subtelnie pokazuje rzeczywistość biurową - choć Matt i Jake robią tu w zasadzie za tło, za ich sprawą doskonale widać, że szary pracownik korporacji jest tu w zasadzie od każdego rodzaju roboty. To w końcu oni musieli sprzątać pomieszczenia, rzucać pomysłami, czy wysłuchiwać niekończących się debat - trybik w korporacyjnej machinie ma w obowiązku wykonywać każdą pracę, a gdy trzeba, przywdziać na twarz swój uśmiech numer jeden, by tylko nie podpaść szefowi. DeVille pojawia się w tym odcinku w zasadzie tylko na chwilę i stanowi motor głównej fabułki - jego wyjście z pokoju zebrań rozpoczyna lawinę dyskusji, zaś powrót domyka wszystkie wydarzenia w jedną klamrę i temperuje pracowników, którzy jeszcze przed chwilą byli rozbrykani w pełnej samowolce. Poza krótkim rzutem oka na codzienną pracę w biurowcu, odcinek sugeruje również uzależnienie pracowników od nowinek technologicznych - w momencie oddania telefonu, zgromadzeni czują się jak bez ręki, co tylko potęguje dziwne wizje w ich głowach. Jak widać, pracownicy korporacji, mimo swoich uśmiechów i gadulstwa, nie nadają się do interakcji międzyludzkich - najlepiej im w środowiskach własnych tabletów i telefonów, które, zdaje się, przyrosły im do ręki.
Wątek technologiczny zgrabnie zostaje rozwinięty w odcinku numer 8 - i choć nie ma w nim bezpośredniego nawiązania do niekończącego się spotkania, trudno nie zauważyć akcentu, jaki przez te dwa kolejne epizody położono właśnie na wirtualną rzeczywistość. Tym razem jednak mamy do czynienia w mniejszym stopniu z samą korporacją, a w większym z szeroko rozumianą popkulturą - w murach biurowca na popularności zyskuje bowiem serial science-fiction, o którym traktuje cały bieżący odcinek.
Nic dziwnego, że światło reflektorów pada tu w głównej mierze na Jake'a - to jedyna osoba, która nie widziała kultowego serialu, a zatem wróg numer jeden wszystkich zgromadzonych w Hampton DeVille. Mężczyzna nie tylko czuje się jak obcy, ale również tak wygląda - scena w której zdezorientowany przemierza stołówkę, nasłuchując szeptów i przekomarzań na temat kolejnych odcinków nieznajomej sobie produkcji, jest bardzo wymowna i oddziałuje na wyobraźnię. Sądziłam, że w momencie podjęcia dialogu z Grace, między tą dwójką narodzi się coś więcej, jednak twórcy nie podjęli wątku romantycznego, skupiając się raczej na izolacji jednostki i niemożności znalezienia wspólnego języka z całym światem zewnętrznym. Może to i dobrze - jak pamiętamy z odcinka o tropikach, w tym serialu nie ma miejsca na prawdziwe uczucia, a miłość między pracownikami korporacji sprowadza się tylko do mechanicznej fizyczności. Zainwestowanie w związek między Jakiem a Grace mogłoby negatywnie wpłynąć na cały odcinek, jednak skojarzenia i przeczucia na ten temat są nieuchronne - kobieta wyrasta bowiem na coraz ważniejszą bohaterkę i towarzyszy już Mattowi i Jake'owi w większości ich wspólnych scen.
Sam pomysł na realizację bieżącego odcinka zasługuje na duże brawa - wprowadzenie do fabuły wzięto właśnie z serialu, który następnie w swojej głowie namiętnie odtwarza Matt. Dynamiczne sceny z bronią i do rytmu tykającego zegara ogląda się z zapartym tchem, w związku z czym w pewnym momencie nawet monotonia codzienności przypomina porządny film akcji. Gabinety stylizuje się na laboratoryjne boksy, a osoby z innego działu biurowca zaczynają uosabiać antagonistów z kultowej produkcji - na niecałe 20 minut z łatwością przyjmujemy punkt widzenia Matta, któremu wydaje się, że sam jest bohaterem swojego ulubionego serialu. Wypada to przekonująco, ale i niezwykle zabawnie - nawet te błahe sceny urastają do rangi wzniosłych i majestatycznych, co znakomicie współgra z widowiskowym wydźwiękiem odcinka.
Na korzyść działa również sam fakt odseparowania tego epizodu od spraw czysto biurowych - tym razem w głównej mierze zajmujemy się samym zagadnieniem popularności seriali, spoilerami czy fanowską ekscytacją wspólnym tematem. Miło jest posłuchać, jak bohaterowie z przejęciem dywagują o fenomenie z małego ekranu, czy mimochodem wspomną o Game of Thrones... Natomiast w scenie, w której Kate policzkuje Matta za zdradzenie spoilera, widzimy ni mniej ni więcej jak własną przerysowaną reakcję na to, co obecnie często dzieje się w sieci. Nikt z nas nie lubi przecież spoilerów, w związku z czym te konkretne zachowania bohaterów trafiają do nas z dużą siłą. Pracownicy korporacji przestają być na moment trybikami i zaczynamy dostrzegać w nich także ludzi - takich, którzy są w stanie zarwać noc na oglądaniu swoich ulubionych seriali, zupełnie tak, jak my wszyscy. Odwołanie się do powszechnie znanych zachowań czy doświadczeń wychodzi twórcom na dobre - odcinek niezwykle wciąga i bawi chyba najbardziej od początku trwania serialu.
Corporate ma się na tę chwilę bardzo dobrze. Dwudziestominutowe odcinki łyka się niczym komiczne pigułki fabularne, które rozweselą każdego w mgnieniu oka. Świetna propozycja na wieczorny relaks, gdy wszyscy jesteśmy już po pracy i nie musimy o niczym myśleć. Mam nadzieję, że ten poziom zostanie zachowany do końca, bo póki co naprawdę dobrze się bawię.
Źródło: zdjęcie główne: Comedy Central
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat