Corporate: sezon 1, odcinki 1-3 – recenzja
Nowa produkcja Comedy Central nie ma nic wspólnego z sitcomem, w który słuchamy śmiechu z offu. Właściwie nie ma nic wspólnego ze śmiechem jako takim, ale to akurat jest jej największą zaletą.
Nowa produkcja Comedy Central nie ma nic wspólnego z sitcomem, w który słuchamy śmiechu z offu. Właściwie nie ma nic wspólnego ze śmiechem jako takim, ale to akurat jest jej największą zaletą.
Tworząc korporacyjną rzeczywistość serialu, twórcy postawili wszystko na jedną kartę – ma być jak najbardziej ponuro, mrocznie i depresyjnie. Tutaj nikt się nie uśmiecha, nikt nie jest serdeczny, a jednymi, którzy są w stanie wykrzesać z siebie jakąkolwiek energię są Kate (Anne Dudek) i John (Adam Lustick), dynamiczni przełożeni wielkiego anonimowego zespołu. Jak w każdej szanującej się korporacji bywa, na czele stoi charyzmatyczny szef. W tym przypadku jest to Christian DeVille (Lance Reddick), który już na wejściu robi wrażenie – DeVille to kawał mężczyzny, który jest gotów walczyć w obronie dobrego imienia firmy jak lew, rozgniatając po drodze butem całą konkurencję. Pod jego czujnym okiem, w wielkiej korporacji Hampton DeVille toczy się codzienna żmudna robota. Jednak nasza uwaga nie skupia się na tym, co dzieje się w gabinecie przełożonego – głównymi bohaterami są bowiem Jake (Jake Weisman) i Matt (Matt Ingebretson), zajmujący te niższe szczebelki na drabinie zawodowej hierarchii.
Pierwszym bohaterem, którego poznajemy, jest Matt, zmęczony pracą i życiem młody człowiek, który pompuje w siebie kawę za kawą, a i tak wygląda, jakby przed chwilą powstał z martwych. Zasypywany kolejnymi projektami, Matt może jedynie robić dobrą minę do złej gry – w tym świecie nikogo nie obchodzi, że mało spałeś, czy nic nie jadłeś – musisz być wydajny na 200% i najlepiej emanować wesołością na każdym kroku. Za sprawą faktu, iż to jego poznajemy jako pierwszego, jego kolega Jake jakoś ginie w toku kolejnych wydarzeń – gra aktorska Weismana wypada słabiej niż postać kreowana przez Ingebretsona, ale jego bohater nie budzi negatywnych emocji. Obydwu da się lubić, co może wynikać ze zwykłego ludzkiego współczucia – zawodowe życie panów jest tak beznadziejne, że zwyczajnie zaczynamy darzyć ich sympatią. Mimo większej bądź mniejszej charyzmy, nie ulega wątpliwości, że obydwaj grają tu pierwsze skrzypce – ten pozbawiony jakiejkolwiek energii duet musi stawić czoła korporacyjnej rzeczywistości, w której zleca mu się same najgorsze zadania.
Świetnym zagraniem jest sama czołówka serialu – pracownicy wielkiej korporacji uśmiechają się w niej najszerzej jak potrafią, prezentując się niczym tłum superbohaterów lub przynajmniej dumnych polityków startujących w wyborach. Za chwilę jednak rozpoczyna się fabuła bieżąca, w której towarzyszy nam jedynie półmrok boksów i gabinetów, zawalone papierami biurka, czy urywające się telefony. Tutaj nikomu nie jest do śmiechu, co idealnie prezentują już sam bohaterowie – Matt i Jake, za sprawą swoich podkrążonych i zamykających się oczu, wyglądają jak żywe trupy, napędzające tę wielką machinę kosztem zdrowia fizycznego i psychicznego. Nie są oni zresztą wyjątkami – kamera co chwilę skupia się na szarej masie anonimowych pracowników, którzy szprycują się dopalaczami gdy nikt nie patrzy, bądź śpią na biurkach, nie mogąc zaznać choćby chwili odpoczynku. Rzeczywistość biurowej korporacji zostaje tu przedstawiona wyłącznie w negatywnym świetle – tak skrajne przerysowanie wypada jednak interesująco, a humor, jaki oferuje serial, przybiera naprawdę czarne barwy.
Po pierwszym odcinku wydaje się, że kluczem dla wszystkich wydarzeń będzie felerny wpis na oficjalnym profilu firmy na Twitterze. Szybko jednak okazuje się, że pierwszy kryzys PR-owy zostaje zażegnany, a w kolejnych odcinkach pojawiają się zupełnie nowe problemy, z którymi będzie musiało się zmierzyć całe przedsiębiorstwo. Zarząd nie ukrywa, do czego potrzebni mu są Matt i Jake – pracowników nazywa się „narzędziami” co jeszcze bardziej podkreśla mechaniczny, trybikowy wręcz system korporacji. Tutaj nikt nikogo nie zna, wszyscy są dla siebie obcy, a na wspólnych spotkaniach panuje tylko pozorne poczucie jedności i solidarności. Nasi dwaj bohaterowie nie zagrzewają wówczas nawet miejsca przy wspólnym okrągłym stole, stanowiąc raczej podporę dla ścian. Jedynym, co wyróżnia ich na tle szarego tłumu w garsonkach i garniturach są zbliżenia na twarze, stosowane przez twórców z umiłowaniem. W całej tej machinie, mają one przede wszystkim zwrócić uwagę na człowieka i człowieczeństwo, bo im dłużej serial trwa, tym większe można odnieść wrażenie, że tutaj jakiekolwiek prawa czy moralność po prostu przestają istnieć.
Corporate to swego rodzaju satyra współczesnego zbiurokratyzowanego społeczeństwa, które pędzi do przodu szybciej niż wskazówki w zegarze. Tutaj na każdym kroku zostajemy uderzeni przerysowaną prawdą o życiu tak zwanych korposzczurów, którzy nawet poza godzinami pracy nie wychodzą z budynku. Tutaj zjada się bezglutenową ekożywność, chodzi się na mitingi, przestrzega dedlajnów, a gdy szef patrzy – zachowuje odpowiedni wyraz twarzy, bo inaczej zostanie się prześwietlonym niczym potencjalna ofiara gnębienia w środowisku pracy. To serial przejaskrawiony do granic możliwości, w czym tak naprawdę tkwi jego największa siła – do odcinków nie wkrada się nuda, a twórcy często zaskakują, zarówno fabularnie jak i technicznie. Na uwagę zasługuje świetny dynamiczny montaż i wzniosła operowa ścieżka dźwiękowa – w odpowiednich momentach stosuje się tu slow motion, ujęcia z ukrytej kamery czy też nakładające się na siebie obrazy, a wszystko to daje świetny i przykuwający oko efekt, który usatysfakcjonuje wszystkich estetów. Serial jest bardzo dobrze zrealizowany i w tym względzie pozytywnie wyróżnia się na tle innych.
Jeśli liczycie na wesoły sitcom, przy którym można rwać boki ze śmiechu, Corporate nie jest dla Was. Ale jeżeli, podobnie jak ja, zamiast sitcomów chętniej sięgacie po te bardziej nietypowe i zaskakujące produkcje, może okazać się to strzałem w dziesiątkę. Realia korporacji porażają i hipnotyzują jednocześnie – dwudziestominutowe odcinki łyka się jeden za drugim, otwierając oczy coraz szerzej i szerzej. Salwy radości nie będzie – na próżno szukać tu pozytywów, gdy wszystko przedstawione jest w jak najmrocznejszych najgorszych barwach. Korporacja Hampton DeVille to piekło na ziemi, w którym nikt z nas nie chciałby się znaleźć. Jednak za sprawą swojego specyficznego czarnego humoru, funkcję rozrywkową serial spełnia znakomicie. Ciekawa propozycja i niemałe zaskoczenie. Za intrygujące trzy pierwsze odcinki ode mnie mocne 7 z plusem.
Źródło: zdjęcie główne: Comedy Central
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat