Coś się kończy, coś zaczyna - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 3 lipca 2020Coś się kończy, coś zaczyna jest filmem reprezentującym kino niezależne, które przyciągnęło znane filmowe nazwiska, jak Shailene Woodley, Jamie Dornan i Sebastian Stan. Czy historia trójkąta miłosnego, w którym aktorzy musieli improwizować swoje dialogi, jest warta uwagi? Sprawdźcie.
Coś się kończy, coś zaczyna jest filmem reprezentującym kino niezależne, które przyciągnęło znane filmowe nazwiska, jak Shailene Woodley, Jamie Dornan i Sebastian Stan. Czy historia trójkąta miłosnego, w którym aktorzy musieli improwizować swoje dialogi, jest warta uwagi? Sprawdźcie.
Coś się kończy, coś się zaczyna to historia kobiety, która po stracie pracy oraz rozstaniu z partnerem postanawia odpocząć od związków, pogrążając się w smutku. Daphne zmienia zdanie, gdy na jednej imprezie poznaje dwóch mężczyzn – Jacka i Franka. Zaczyna się spotykać z oboma jednocześnie, w wyniku czego czuje się coraz bardziej zagubiona w życiu. Dodatkowo nie potrafi sobie poradzić z traumatycznym zdarzeniem, które doprowadziło ją do tej nieciekawej sytuacji, w jakiej się znalazła.
Film opowiada bardzo życiową historię, a twórcy zadbali o to, aby przedstawić ją jak najbardziej realistycznie. Aby uzyskać taki efekt scenarzyści, Drake Doremus (także reżyser filmu) i Jardine Libairenakazali aktorom improwizować dialogi. Na pewno było to dla nich ambitne wyzwanie, a każdy wywiązał się z tego zadania na tyle, na ile potrafił. Najlepiej w tej sytuacji odnalazła się Shailene Woodley. Jej kwestie wypadają bardzo naturalnie, a sama aktorka doskonale rozumie i czuje swoją bohaterkę. Wie, co powiedzieć, aby podkreślić smutek i zagubienie swojej postaci. I nie zapomina przy tym o grze, która może nie jest wyjątkowo ekspresyjna, wręcz oszczędna, ale odpowiada klimatowi filmu. Trzeba też powiedzieć, że jej bohaterka bardzo przypomina Jane z Wielkich kłamstewek, więc może dlatego Woodley przyszło zagrać tę rolę z taką łatwością.
Sprawa ma się jednak inaczej do partnerującym Woodley dwóm pozostałym aktorom. Sebastian Stan w roli Franka skupił się bardziej na budowaniu swojej postaci poprzez gesty, głębokie spojrzenia, uwodzenie, niż na wypowiedziach. Dzięki temu jego bohater odróżnia się od Jacka – drugiego zalotnika Daphne. Jamie Dornan, który się w niego wciela, słabo poradził sobie z improwizacją. Próbując wymyślać mądre kwestie, zapomniał o kreowaniu charakteru. Postać pisarza powinna być pociągająca, ale nie tylko fizycznie, ale też intelektualnie. Niestety Dornan wypada nieciekawie, nijako, nudno. I tu zaczynają się problemy filmu.
W Coś się kończy, coś zaczyna aktorzy na tle niezłej Woodley tylko statystują. Ten realizm, który napędza improwizacja, staje się pułapką dla fabuły i negatywnie odbija się to na sferze uczuciowej, która się rozmywa. Trudno określić, co główna bohaterka widzi w obu mężczyznach, poza niezaprzeczalną, zewnętrzną atrakcyjnością i namiętnością w tych związkach. Również nie wiadomo, co też przyciąga ich do Daphne. Brakuje w tym wszystkim głębi, a to powoduje, że te wycinki z życia bohaterki ogląda się kompletnie bez emocji.
Ten realizm w pierwszej części filmu jest interesujący, ponieważ nadaje mu oryginalność i świeżość. Jednak po pewnym czasie fabuła zaczyna na tym cierpieć. Romanse są miałkie, a światy ze sobą nie kolidują, więc historia nie tylko nie nabiera kolorów, ale wręcz do niczego nie prowadzi. Dopiero, gdy następuje punkt zwrotny w życiu Daphne, twórcy przypominają sobie, że jednak chcą nam coś przekazać. Bohaterka musi podążać zaplanowanym wcześniej dla niej torem, wypowiadając kluczowe słowa. W rezultacie do fabuły wkradają się fałszywe nuty, choć sam morał jest wartościowy. Jednak wniosek jest taki, że wątek romansowy był wyłącznie stratą czasu.
Natomiast Coś się kończy, coś zaczyna wyróżnia się stroną wizualną. Sposób kręcenia sprawia, że film ma kameralny charakter, a jednocześnie jest bardziej sfokusowany na główną bohaterkę. Produkcja ma swój spokojny rytm i jest pełna harmonii, również dzięki muzyce, która nadaje mu łagodny klimat. Ma to też negatywne skutki, ponieważ takie jednostajne tempo potrafi znużyć najbardziej wytrwałych widzów, przez co łatwo traci się zainteresowanie historią.
Kino niezależne rządzi się swoimi prawami. Jest tam miejsce na eksperymenty, jak wspominana improwizacja. Daje swobodę w nadawaniu filmowi oryginalnego stylu oraz znalezieniu własnej formy wyrazu. Jednak ambicja musi iść w parze z umiejętnościami, czy to pod względem warsztatu aktorskiego, czy przedstawianiu wciągającej historii. Los bohaterów nie może pozostawać nam obojętny, tak jak to jest w przypadku Coś się kończy, coś zaczyna. Bo choć życie potrafi pisać najciekawsze historie, to trzeba też je umieć opowiadać. Z sercem i rozumem.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat