Crisis in Six Scenes: sezon 1 – recenzja bezspoilerowa
Woody Allen, jeden z najbardziej płodnych reżyserów filmowych, postanowił wdać się w krótki romans z produkcjami serialowymi. Oceniamy Crisis in Six Scenes.
Woody Allen, jeden z najbardziej płodnych reżyserów filmowych, postanowił wdać się w krótki romans z produkcjami serialowymi. Oceniamy Crisis in Six Scenes.
Fani Allena z pewnością na tę produkcję czekali. Zapowiadało się co najmniej interesująco – lata 70., nad Ameryką wisi widmo rewolucji, a w środku tych ciekawych czasów niespełniony pisarz i jego rodzina. Brzmi bardzo allenowsko. Pytanie było jednak następujące: czy dostaniemy coś w stylu najlepszych filmów reżysera, czy może jednak serial okaże się oznaką jego słabnącej (co po ostatnich filmach wieszczy mu wielu) formy? Niestety odpowiedź jest smutna i prosta – Crisis In Six Scenes nie można zaliczyć w poczet seriali udanych.
Od kilku lat Allen robi filmy naprzemiennie – jeden rozczarowujący, kolejny całkiem niezły. I tak w kółko. Café Society była przypomnieniem tego, co u reżysera kochamy najbardziej, liczyłam więc, że z jego serialem będzie podobnie. Niestety Crisis in Six Scenes pełen jest tego, czego u Allena mamy naprawdę już dość: górnolotnych frazesów i płaskich rozterek moralnych, irytujących, rozedrganych bohaterów i suchych one-linerów, przejaskrawionych sytuacji życia codziennego i wniosków, które wszyscy słyszeli tysiąc razy.
Crisis in Six Scenes jest kompletnie pozbawiony świeżości i uroku. Produkcję Amazonu w ogóle trudno nazywać serialem – sześć ponad dwudziestominutowych odcinków tworzy pełen film fabularny i w taki sposób trzeba na nie patrzeć. Mimo że ściśle się zazębiają, to trudno obejrzeć całość od początku do końca za jednym razem – jest zbyt nudno. Większość ekranowego czasu zajmują przegadane sceny, z których nic nie wynika, a gdy cokolwiek interesującego zaczyna się dziać, jest zduszane w zarodku.
Wypełnienie sześciu odcinków prawie samymi dialogami dałoby się oczywiście przeżyć z łatwością, gdyby były one świeże, zabawne czy błyskotliwe. Do takich nas Allen przyzwyczaił. Tym razem jednak było zupełnie odwrotnie i na stos wszystkich banałów przypadają dosłownie dwie czy trzy perełki. O wiele za mało. Zabrakło ironii i cynizmu, które zawsze były bronią Allena, niejednoznacznego humoru i ciętych ripost.
W tej produkcji nie podjęto nawet najmniejszego ryzyka. Z początku wydawało się, że może reżyser pokusi się choćby o jakąś wiwisekcję stanu telewizji, ale skończyło się jedynie na narzekaniu głównego bohatera. Bez żadnej analizy. Satyra na leniwe umysłowo społeczeństwo też się nie udała. O rewolucji i czasach zmian także niczego ciekawego się nie dowiedzieliśmy. Obrazek z życia rodziny wypadł równie płasko.
Irytujące są postacie, bo nie ma w nich nic, czego byśmy nie byli w stanie rozgryźć po jednym czy dwóch odcinkach. Są one na tyle stereotypowe i znane z filmów reżysera, że z łatwością można wskazać, kto się w kim zakocha, a kto z kim nie będzie umiał się dogadać. Najwięcej zarzutów mam do samego Allena, który po raz kolejny gra znerwicowanego panikarza, a robi to tak, jakby mu się już najzwyczajniej w świecie nie chciało. Trudno się dziwić - ile można? Serial by wiele zyskał, gdyby w roli Sida obsadzono kogoś innego.
Nic nie zaskakuje także w rozwoju akcji, całość toczy się według wyznaczonego rytmu i zmierza do oczekiwanego końca. Czekałam na przynajmniej jedno małe zaskoczenie, cokolwiek, co wyrwie bohaterów, a tym samym i mnie ze stagnacji, ale nic takiego się nie wydarzyło. Oglądanie Crisis in Six Scenes było męczące, a całkiem niezła postać wykreowana przez Miley Cyrus i kilka wyróżniających się scen nie były w stanie zatrzeć ogólnego kiepskiego wrażenia. Tytuł jest jakby proroczy – to faktycznie był kryzys w sześciu scenach. Kryzys twórczy samego Allena.
Źródło: fot. Amazon
Poznaj recenzenta
Katarzyna KoczułapDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat