Czarna lista: Odkupienie: sezon 1, odcinek 1 i 2 – recenzja
Czarna lista miała jedną wielką zaletę – Jamesa Spadera w roli Reda. Spin-off jest jej pozbawiony i idzie w innym kierunku. Nie jestem przekonany, czy tak bardzo atrakcyjnym i wart własnego serialu. Recenzja nie zawiera spoilerów.
Czarna lista miała jedną wielką zaletę – Jamesa Spadera w roli Reda. Spin-off jest jej pozbawiony i idzie w innym kierunku. Nie jestem przekonany, czy tak bardzo atrakcyjnym i wart własnego serialu. Recenzja nie zawiera spoilerów.
Tak naprawdę mam jeden wielki problem z serialem The Blacklist: Redemption. Centralnym bohaterem jest Tom Keen, który nigdy nie był ani interesujący, ani ciekawy. Był zaledwie przyzwoitym dodatkiem do głównej bohaterki oryginału, więc osadzenie go w centrum akcji jest co najmniej dziwne, bo pierwsze dwa odcinki kompletnie nie zmieniają Toma jako postaci. Dodają parę wątków związanych z jego przeszłością, ale brak mu wyrazistości, charyzmy i historii, która warta byłaby opowiedzenia. Pod wieloma względami Tom jest taki, jakiego znamy, czyli w dużej mierze nudny. Są jednak sugestie, które mogą go z czasem rozwinąć w kogoś ciekawszego, niż widzieliśmy w oryginale. Jest potencjał, który na razie zostaje zaledwie zasugerowany. Oby jednak go nie zmarnowali, bo to naprawdę duże ryzyko opieranie fabuły na barkach tak przeciętnej postaci.
Serial skupia się na przewodniej historii rozpisanej na cały sezon. I to jest mocny akcent spin-offa, bo dostajemy ciekawą intrygę, która jest dość niejednoznaczna. Z jednej strony sugestie ojca Toma odnośnie dwulicowości jego matki (dobra w tej roli Famke Janssen), ale z drugiej strony mamy tę bohaterkę, której działania i decyzji mówią coś kompletnie innego. Ta niepewność, kto mówi prawdę powinna dobrze napędzać rozwój fabuły. Tylko zarazem jest to powtórka z rozrywki. Tak jak w oryginale w centrum była relacja Liz z Redem, tak tutaj mamy Toma i Scottie. Mało odkrywcze, ale wystarczająco interesujące.
Obok tego naturalnie są sprawy pojedynczych odcinków. W tym aspekcie leży największa zmiana w stosunku do oryginału, bo twórcy idą bardziej w stronę serialu szpiegowskiego, gdzie oddział bohaterów wykonuje kolejne misje. Jakoś szczególnie nie porywają fabuły z obu odcinków, ale też nie rażą absurdami i głupotami. Raczej utrzymywany jest dość przeciętny poziom oferujący solidną dawkę akcji. Ma to sens, osobisty związek z bohaterami i wpływ na rozwój głównej osi opowieści, więc jest całkiem nieźle.
Wspominałem już o Tomie, który jest co najwyżej przeciętną postacią, która nie zasługuje na własny serial. Kłopot w tym, że reszta bohaterów to ograne stereotypy gatunkowe, które w żadnym momencie nie wychodzą ponad to, czym mają być. Niby nic nie szczególnie nie przeszkadza, ale poza Scottie nie ma tutaj wartościowej postaci zachęcającej do oglądania. W zasadzie to sytuacja zbliżona do The Blacklist, gdzie wszystko i tak opierało się na Liz i Redzie, a reszta była co najwyżej zbędnym dodatkiem. Plus, że na razie nikt nie irytuje.
The Blacklist: Redemption nie wyróżnia się niczym we współczesnej telewizji. Wręcz sprawia wrażenie,że to spin-off, wymuszony i niepotrzebny. Ma jednak na tyle solidną historią, że warto sprawdzić, co będzie dalej. Może z czasem znajdą swoją tożsamość i wyrwą się z przeciętności. Jak na razie przyzwoita rozrywka.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat