Czarne lustro: sezon 4 – recenzja
Czarne lustro powraca ze swoim 4. sezonem i nowym zestawem opowieści o zagrożeniach związanych z szeroko pojętą technologią. Czy jest to udana seria? Oceniamy przedpremierowo.
Czarne lustro powraca ze swoim 4. sezonem i nowym zestawem opowieści o zagrożeniach związanych z szeroko pojętą technologią. Czy jest to udana seria? Oceniamy przedpremierowo.
Serial Black Mirror w swoim 4. sezonie ma nam do zaoferowania 6 epizodów, które standardowo łączy tematyka wszelkich niebezpieczeństw, jakie wiążą się z nowinkami technologicznymi, a także atmosferą społecznej technoparanoi. Tym razem mamy między innymi do czynienia z niebezpieczeństwami wynikającymi z nieprawidłowego wykorzystania innowacji medycznych, działaniami okrutnych geniuszy technologicznych czy związkami ustalanymi z góry przez skomplikowany system.
Odcinek zatytułowany Krokodyl jest pewną współczesną wariacją na temat szekspirowskiej Lady Makbet, która od razu przypadła mi do gustu. Reżyser John Hillcoat bardzo umiejętnie przeszczepił ciekawy fabularny pomysł na ekran, przy okazji tworząc głęboki, wielowymiarowy rys psychologiczny głównej bohaterki odcinka. Twórcy świetnie przedstawili powolne osuwanie się w obłęd tej postaci, przy czym sprawiają, że widzowie mają wobec niej skrajne emocje od współczucia po zwykłą nienawiść. Jednak cały czas napięcie w prowadzeniu narracji jest nam dozowane w taki sposób, że nigdy nie wiemy, jak naprawdę w danej chwili postąpi główna bohaterka. Andrea Riseborough doskonale czuje się w swojej roli, oferując nam bardzo silne wewnętrzne rozterki, które w pewien sposób kształtują jej zachowanie i motywacje dalszych czynów. Wbrew pozorom pod zimną kalkulacją i okrucieństwem jej postaci kryją się pokłady zwątpienia i bezsilności, co Riseborough bardzo dobrze łączy w kreacji tej bohaterki. Ten epizod reprezentuje bardzo sprawnie zmieszane konwencje thrillera ze swoistym dramatem społecznym wynikającym z ciekawie zarysowanego tła tej opowieści.
Z kolei już odcinek Arkangel można spokojnie nazwać technologicznie wzbogaconym dramatem rodzinnym. W tym wypadku najsilniejszym punktem epizodu staje się relacja pomiędzy matką a córką będąca fabularnym kręgosłupem dla wydarzeń mających miejsce w tej historii. Bardzo dobrze na ekranie wypada zaprezentowana nam przez stojącą za kamerą Jodie Foster więź głównych bohaterek opowieści. Dostajemy tutaj specyficzną zależność obydwu postaci wynikającą z miłości i strachu przed zranieniem tej drugiej osoby, jednak z drugiej strony jest ona podyktowana pewnym pragnieniem kontroli oraz zachowania pewnej części prywatności w swoim życiu. Ten rodzaj dziwnej symbiozy jest bardzo interesującym aspektem epizodu i potrafi naprawdę zaabsorbować uwagę widza. Pod płaszczem opowieści o toksycznej relacji na linii rodzic-dziecko twórcy opowiadają jednak znacznie głębszą historię o tym gdzie leży granica, za którą zwykła troska zamienia się w chorobliwą paranoję połączoną wręcz z pewnym rodzajem prześladowania. Dostajemy tutaj także od scenarzysty, Charlie Brooker szereg pytań o próbę zachowania prywatności, która w ówczesnych czasach może być ciężka do realizacji. Przesłanie tego epizodu wybrzmiewa z wielką mocą i jest chyba najbardziej zmuszającą do przemyśleń odsłoną tej serii.
Hang the DJ to jeden z moich ulubionych odcinków, przedstawiający bardzo specyficzną wariację na temat historii miłosnej i ukazania związków na ekranie. Serialowy weteran, reżyser Timothy Van Patten prezentuje nam romans ubrany w tło dystopijnej opowieści science-fiction, a nawet w pewnych momentach stosuje doskonałą satyrę społeczną, nawiązując do tematyki randek internetowych. Przy okazji każe nam się także zastanowić nad tym, czy istnieje takie zjawisko, jak miłość od pierwszego wejrzenia, które w tym wypadku jest nam ukazane jako doskonała, lecz jednak anomalia, która zakłóca porządek pozornie idealnego świata przedstawionego. Twórcy w pewien ciekawy sposób oferują nam fantastyczną opowieść o uczuciu, które wymyka się wszelkim parametrom czy statystykom, które umożliwiają jego opisanie. Zadają także filozoficzne pytania o to, czy wszelkie emocje, spontaniczność oraz kierowanie się głosem serca powoli zanika w natłoku przedstawianego nam przez media wizerunku miłości i zmieniającego się coraz bardziej tempa naszego życia. Do tego wcielająca się w główną bohaterkę Georgina Campbell jest naprawdę magnetyzująca, chce się ją oglądać i kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Bardzo dobrze partneruje jej Joe Cole ze swoim spokojem i emocjonalnym wycofaniem. Jeden z najlepszych odcinków tego sezonu.
Teraz chciałbym przejść do mojego zdecydowanego faworyta 4. serii, mianowicie epizodu pod tytułem U.S.S. Callister. Twórcy w genialny sposób połączyli tutaj bardzo mroczny technologiczny thriller z parodią klasyka science-fiction, jakim jest Star Trek. Wyszła z tego mieszanka iście wybuchowa. Przede wszystkim w bardzo przemyślany sposób została skonstruowana fabuła oraz świetnie poprowadzono narrację tego epizodu. Twórcy pod wspomnianą przeze mnie hybrydą gatunkową poruszają bardzo poważny temat okrucieństwa, które może się kryć w każdym z nas, nawet w najspokojniejszym człowieku pod słońcem. Jednak scenarzyści stosują tutaj pewien fortel, ponieważ ukazują nam swoiste bestialstwo jako wynik środowiskowych czynników i wpływu społeczeństwa na daną jednostkę, co bardzo dobrze prezentuje się na ekranie. Tak naprawdę w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że niektórzy z bohaterów opowieści znaleźli się w niecodziennej i niebezpiecznej sytuacji ze względu na własne podłe zachowanie. Scenarzyści umiejętnie zacierają moralne granice, co ogląda się doskonale. Do tego Cristin Milioti i jej aktorska kreacja są jednym z najmocniejszych punktów tego odcinka. Aktorka fantastycznie łączy charyzmę i zadziorność swojej postaci z jej spokojem i zagubieniem w niektórych momentach. Ogromny plus dla twórców za ten epizod.
Jeśli chodzi o odcinek Twardogłowy, to przysporzył on najwięcej ekranowego napięcia. Jego reżyserem jest David Slade, czyli człowiek specjalizujący się w kinie grozy i to doskonale widać na ekranie. Twórca bardzo dobrze kreuje na ekranie atmosferę wszechobecnego osaczenia, dozując nam wręcz klaustrofobiczny klimat prowadzonej przez niego opowieści. Slade umiejętnie dozuje napięcie i wprowadza widza w pewien paranoiczny nastrój związany z ciągle przebywającym gdzieś w pobliżu zagrożeniem . To świetnie sprawdza się w tej historii, której dodatkowego, mrocznego klimatu nadają czarno-białe barwy zastosowane w ukazaniu obrazu. Może jedynym minusem tego epizodu jest to, że nie możemy w pełni utożsamić się z główną bohaterką opowieści. Niewiele wiemy o tle całej zaprezentowanej nam fabuły ani o jej przeszłości i motywacjach. Dostajemy tylko kilka niejasnych przesłanek co do wydarzeń, które miały miejsce przed akcją epizodu oraz historii kobiety i twórcy zawieszają nas w pewnej próżni po zakończeniu seansu. Jednak mimo tych kilku błędów dobrze oglądało mi się ten odcinek.
W trójce moich ulubieńców znajduje się także odcinek Czarne muzeum zawierający bardzo ciekawy pomysł na fabularną intrygę. Wszystko w tym epizodzie wiążę się z tytułowym miejscem, w którym przetrzymywane są rzeczy związane z najsłynniejszymi sprawami kryminalnymi. Każdy z tych przedmiotów zawiera swoją własną historię i kilka z nich zostaje nam zaprezentowane w epizodzie. Wszystkie te opowieści są bardzo dobrze przemyślane, interesujące i bezgranicznie wciągają widza. To tak naprawdę trzy miniodcinki zawarte w jednej odsłonie Czarnego lustra. przede wszystkim jednak natłok różnych wątków nie sprawia, że dostajemy tutaj jakiś narracyjny chaos, ponieważ wszystkie elementy tworzą bardzo spójną sieć powiązań. Każdy aspekt ma bardzo duży wpływ na dalszy rozwój wydarzeń i to sprawia, że nie mamy tutaj żadnej zbędnej pobocznej historii służącej uzupełnieniu fabularnych niedostatków. Douglas Hodge i Letitia Wright tworzą bardzo udany ekranowy duet. On ekstrawertyczny fanatyk, ona bardziej powściągliwa i pełna podejrzliwości świetnie uzupełniają się w tej opowieści. Dodatkowo dostajemy chyba najlepszy w tym sezonie Czarnego lustra twist fabularny i w ten sposób otrzymujemy fantastyczny odcinek. Brawa dla twórców.
Czarne lustro powróciło i zaoferowało nam naprawdę fantastyczny 4. sezon, jedną z najlepszych serialowych serii w tym roku, a podczas ostatnich 12 miesięcy konkurencja była naprawdę silna. Po raz kolejny poszczególni twórcy zgrabnie mieszają gatunkowe konwencje, oferując nam bardzo dobre pomysły fabularne oraz interesujących bohaterów, którym możemy kibicować i się z nimi utożsamiać. Zdecydowanie polecam.
Recenzja pierwotnie została opublikowana 20 grudnia
Źródło: zdjęcie główne: Netflix
Poznaj recenzenta
Norbert ZaskórskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat