Czas mroku – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 26 stycznia 2018Czas mroku to film Joe Wrighta o ważnym fragmencie życia Winstona Churchilla. Został on wyróżniony 6 nominacjami do Oscara. I nie ma w tym nic dziwnego, bo to naprawdę dobre kino.
Czas mroku to film Joe Wrighta o ważnym fragmencie życia Winstona Churchilla. Został on wyróżniony 6 nominacjami do Oscara. I nie ma w tym nic dziwnego, bo to naprawdę dobre kino.
Joe Wright tworzy film, który wpisuje się w standardową koncepcję kina biograficznego. Reżyser w żadnym momencie nie stara się złamać schematów, tworząc obraz pod wieloma względami bezpieczny. Bierze okres z życia Churchilla, który jest niezwykle ważny pod kątem tego, jaką był on postacią i stara się odtwarzać to na ekranie. Prosto, według określonego klucza, bez kombinowania czy próby kształtowania filmu, który miałby być czymś więcej. Pod wieloma względami to proste i standardowe kino biograficzne, które przedstawia obraz człowieka w sposób całkiem niezły. Można zrozumieć, kim był Winston Churchill, jaki był i co nim kierowało. Nie jest to jednak w żadnym razie laurka, bo dostajemy człowieka pokazanego z różnych perspektyw. Wielkiego wodza i polityka, ale zarazem człowieka ze słabościami, lękiem i wątpliwościami. Autentyzm historii w tym aspekcie jest jej zaletą, bo pozwala uwierzyć w to, co oglądamy.
Czasem problematyczny staje się scenariusz, gdzie Anthony McCarten wprowadza niepotrzebne uproszczenia. Sztandarowym przykładem jest scena w metrze, gdzie Churchill chce porozmawiać ze zwykłymi mieszkańcami Londynu, by poznać ich zdanie na kluczowe tematy. Sam scenarzysta potwierdza, że to wydarzenie nigdy nie miałoby miejsca, ale mogłoby z uwagi na różne decyzje postaci. Problem nie polega na tym, co robi w tym momencie premier Wielkiej Brytanii, ale jak to zostaje ukazane. Dostajemy rzecz totalnie wyidealizowaną, która jest jedyną sceną w tym filmie, która wchodzi na niebezpieczne rejony gloryfikacji postaci. Coś, co w kinie biograficznym jest często zgubne, a tutaj wręcz znikome. Cała scena jest przez to nieautentyczna, przesadzona, ckliwa i wręcz kiczowata. To jest taki moment ku pokrzepieniu serc jak z przeciętnych biografii, który ma pokazać, jak dana osoba jest wielka i nietypowa. Ciekawe jest to, że cały wydźwięk opowiadania historii Winstona oparty jest na obiektywizmie. Mamy portret człowieka z krwi i kości, w którego można uwierzyć. A ten jeden moment kładzie to na szalę i ryzykuje utratę zainteresowania w kluczowym momencie historii.
Jest to film Gary Oldman, dla którego po prostu warto, a nawet trzeba to obejrzeć. Jest to jedna z takich ról, która po kilku minutach seansu przestaje być rolą. Świetna charakteryzacja, dobre dialogi i wczuwający się aktor sprawiają, że w pełni wierzymy w tę postać. Szybko można zapomnieć, że to aktor pod warstwą charakteryzacji. On sam staje się tą magią kina, tworząc kreację wyjątkową, niezapomnianą i spektakularną. Tak autentyczną, jak tylko się da. O takiej roli można śmiało powiedzieć, że aktor staje się swoją postacią. Bynajmniej on jej nie gra. A cała obsada jest jego uzupełnieniem i dopełnieniem. Taka jest ich rola, która przy wyraźnie umyślnyn zabiegu nie ma znamiona niedopracowania czy wady.
Wright mimo wszystko czuje, jak opowiadać tę historię, by zachować jakąś artystyczną integralność i zarazem stworzyć dzieło przystępne. Nie jest to mocny, artystyczny film, który znudzi widza nielubiącego tego typu kina. Nadaje on opowieści dobrego tempa, sprawiając, że seans mija szybko i przyjemnie. Nie brak momentów kameralnych, gdzie Churchill obnaża przed nami swoje ludzkie słabości, ale też doskonale przeprowadzonych scen podniosłych z niezapomnianymi przemowami Churchilla. Oldman odgrywa te przemowy tak genialnie, że mogą przejść ciary po plecach. Mnie przeszły! W tym wszystkim nawet pojawiają się momenty humoru, a nawet refleksji na tym, co Churchill po sobie pozostawił.
Darkest Hour nie jest szczytem osiągnięć w kinie biograficznym, bo w historii kina oraz samych Oscarów mieliśmy wiele wybitnych produkcji. W tym filmie wybitna jest tylko kreacja Gary'ego Oldmana, który dzięki sprawnej ręce Joe Wrighta tworzy obraz prawdziwego człowieka, którego można zrozumieć i któremu nie brak wad. To jest dobre kino, które ogląda się z zainteresowaniem, emocjami i napięciem takimi, jakie powinny być w tym gatunku.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat