Czerwona Sonja – recenzja filmu
Czerwona Sonja powraca po wielu latach w zupełnie nowej wersji. Dobrego kiczu i dobrze zrealizowanych scen akcji jest jednak zbyt mało, by uznać ten powrót za udany.

W 1982 roku świat oszalał na punkcie Conana i umięśnionego Arnolda Schwarzeneggera, który z opaską na czole i mieczem w dłoniach ciachał kolejnych przeciwników. Fenomen ten doczekał się kilku odsłon, w tym spin-offu Czerwona Sonja z 1985 roku, w którym główną rolę zagrała Brigitte Nielsen. Akurat próba kontynuowania trendu – jakim bez wątpienia stało się kino napakowane mięśniami, mieczami i dziwacznymi potworami – nie jest wspominana najlepiej. Wydawałoby się więc, że nowa wersja Czerwonej Sonji w reżyserii M.J. Bassett nie ma wysoko zawieszonej poprzeczki. A jednak film okazuje się zaledwie pokraczną imitacją zarówno pierwowzoru, jak i Gladiatora Ridleya Scotta, tyle że z rudowłosą bohaterką w metalowym bikini. Nuda i źle wykorzystany kicz sprawiają, że film najpewniej zostanie szybko zapomniany.
Fabuła nowej wersji opowiada o wojowniczce Sonji (Matilda Anna Ingrid Lutz), której ojczyzna zostaje najechana przez barbarzyńców. Większość jej ludu ginie, części udaje się uciec. Sama Sonja również uchodzi z życiem i przez lata przemierza świat w poszukiwaniu ocalałych. Na swojej drodze spotyka łowców, którzy polują na niezwykłe stworzenia dla widowiskowych igrzysk. W końcu wpada w ręce Draygana (Robert Sheehan) – tyrana marzącego o zgromadzeniu mocy ukrytych w starożytnym księgozbiorze. Bohaterka trafia na arenę gladiatorów i zostaje zmuszona do walki o wolność.
Z jednej strony chciałoby się docenić reżyserkę za przyjęcie perspektywy nieco innej niż dotychczas – kwestie walki o środowisko i mocno ograniczona ekspozycja, by w centrum wydarzeń przez cały czas była bohaterka. A może i dałoby się postawić plusik za samoświadomość i zwrócenie uwagi na czasy minione? Główna postać ubrana była w skromne bikini, zupełnie niepraktyczne w walce, a później zamieniła strój na bardziej odpowiadający silnej wojowniczce – chociaż wciąż z wieloma elementami odsłoniętymi (widocznie feminizm przegrywa w tym momencie z nostalgią). Z drugiej jednak strony scenariusz nie radzi sobie z ciekawym przetwarzaniem tego, co zainspirowane zostało Gladiatorem i oryginałem. Widać próbę zbudowania dramaturgii poprzez powiązanie wydarzeń z bohaterką dręczoną wyrzutami sumienia, że nie zdołała nic zrobić podczas najazdu barbarzyńców na jej skromną i niewinną społeczność. Jednak motyw ten znika i powraca dopiero pod koniec – dokładnie wtedy, gdy okazuje się potrzebny.
Na dodatek film próbuje być czymś więcej niż prostą historią zemsty – podejmuje temat wiedzy jako narzędzia społecznej kontroli. Reżyserka pyta, czy wiedza to faktycznie potęga, skoro żądza jej posiadania może prowadzić do destrukcji. Taka teza brzmi raczej jak sugestia, że „lepiej nie wiedzieć, niż wiedzieć”, co wypada dość nieprzekonująco.
To były moje dobre chęci, by wyłuskać z tego scenariusza coś więcej. W praktyce dostajemy festiwal klisz, kiczu i dialogów, które wywołują zgrzytanie zębów – i to nie tylko u postaci je wypowiadających, ale też u widzów. Najbardziej boli fakt, że twórcom nie udało się przekuć kiczu w atut. Zamiast bawić się dziwacznymi kostiumami, pomysłowymi potworami czy stylizowaną scenografią, otrzymujemy nierówne CGI, które odbiera filmowi klimat. Sceny walki, których na szczęście nie brakuje, są zrealizowane wyjątkowo słabo. To wina montażu i choreografii, przywodzących na myśl tanie seriale fantasy.
Największym problemem takich powrotów jest to, że nie wystarczą ładne plenery czy wymyślne imiona z generatora sesji RPG. Potrzebna jest epickość – coś, co udało się uchwycić w latach 80., głównie dzięki temu, że Conan i reszta potrafili dostosować się do realiów. Epatowali seksualnością i siłą, ale przede wszystkim odpowiadali na potrzebę posiadania niewzruszonego herosa, na którego barkach można było znaleźć oparcie w czasach Zimnej Wojny i rosnącej niepewności. Tymczasem Czerwona Sonja z ograniczonym budżetem nie rozumie potrzeb widowni – nie działa, jeśli chodzi o prezentowanie silnej kobiecej postaci, łączącej kopanie tyłków z subtelnością. Nie sprawdza się również jako heroic fantasy, po którego seansie nie trzeba się wstydzić, że się w tym gatunku gustuje.
Na plus można zaliczyć to, że fabuła koncentruje się na bohaterce, a złoczyńca dostaje tyle czasu, ile potrzebuje. Problem w tym, że konflikt magii i rozumu zastąpiono demonizowaniem wiedzy – pomysł oryginalny, ale średnio trafiony. Skoro czasem pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć, to może też lepiej pewnych filmów nie oglądać?
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1987, kończy 38 lat
ur. 1961, kończy 64 lat
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1982, kończy 43 lat

Lekkie TOP 10
