Częstotliwość: sezon 1, odcinek 12 – recenzja
Częstotliwość, będąc już na finiszu, sięga po standardowe rozwiązania. Przedostatni odcinek serii oglądało się dobrze, choć nie można się pozbyć wrażenia, że twórcy poszli na łatwiznę, zmieniając w ostatniej chwili mordercę.
Częstotliwość, będąc już na finiszu, sięga po standardowe rozwiązania. Przedostatni odcinek serii oglądało się dobrze, choć nie można się pozbyć wrażenia, że twórcy poszli na łatwiznę, zmieniając w ostatniej chwili mordercę.
Odcinek pt.: Harmonic, jak sama nazwa wskazuje, utrzymuje dobre tempo akcji przez cały okres trwania seansu. Można zauważyć ciekawie zachowany balans pomiędzy spokojniejszymi scenami wprowadzającymi do kulminacyjnych momentów a kluczowymi scenami dla całego serialu. Mamy do czynienia ze swoistego rodzaju klamrą: zarówno początek, jak i koniec epizodu opiera się na postaci Robbiego, czyli syna Diakona Joego. Pojawił się on w teraźniejszości Raimy z poprzedniego odcinka jako jeden z efektów działań Franka dwadzieścia lat wcześniej. Zamiast zginąć, jak pierwotnie zakładano, uciekł od swojego oprawcy i przez lata ukrywał się pod zmienioną tożsamością, zostawiając swoją siostrę w piekle przemocy domowej.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że to właśnie on okazuje się być mordercą. A przynajmniej tak nam zasugerowano, bo wątek mordercy Nightingale ewidentnie jeszcze się przecież nie zakończył. I tu właśnie zaczyna się najbardziej rozczarowujący moment całej historii. Od początku sezonu widzowie dostawali fałszywych podejrzanych, których po kolei odrzucano. Wydawało się to logiczne i jak najbardziej na miejscu. Ostatecznie dotarliśmy do punktu, w którym mamy kandydata idealnego, z odpowiednim motywem, interesująco zarysowaną otoczką psychopaty, a wcześniejsze elementy układanki pasują do siebie bezbłędnie. I zamiast pozostać właśnie przy tej idei, dostajemy odgrzewanego kotleta z podrzuceniem prawdziwego mordercy tuż przed samym zakończeniem sezonu. Główni bohaterowie nieustanie zmagają się z przeciwnościami i nie mogą zamknąć sprawy nie dlatego, że Diakon Joe popełniał morderstwa idealne, ale z powodu ich własnych błędów i nieustannej zabawy czasem. Ten główny atut – akcja dziejąca się równolegle, ale w różnych ramach czasowych połączonych ze sobą związkiem przyczynowo-skutkowym – był perełką Frequency. I to miało szanse mieć ręce i nogi, a potencjał płynący z możliwości, jakie oferowało takie prowadzenie fabuły, pozwalał na stworzenie rzadko spotykanej historii. Niestety, ponownie dostaliśmy utarty schemat: zewnętrzną postać, która do tej pory była jedynie pobieżnie wspominana i teraz okazuje się być centrum wydarzeń.
Na szczęście, mimo tego głównego zgrzytu, serial broni się całą resztą niuansów i drobnych szczegółów. Harmonic oferuje kilka naprawdę mocnych, trzymających w napięciu scen, w których emocje opierają się na ciekawie skonstruowanych dialogach, a odzwierciedlenie postaci przez aktorów stoi na bardzo wysokim poziomie. Odcinek nie należał do najlżejszych, ale jego mroczna i gęsta od podejrzeń oraz odkryć atmosfera wpływa jedynie na jego korzyść. Scenarzyści postarali się, by wspomnienia Robbiego, które rzuciły światło dzienne na historię rodziny Diakona, wzbudzały w widzach emocjonalny dyskomfort. Nie chodzi o krwawe rzucenie mięsem, ale o powolną psychozę człowieka, który bezgranicznie wierzy we własną ideologię, niszcząc szczęście i życie innych ludzi. I jakie mogą być tego efekty w przyszłości.
Jednym z największych dowcipów zrobionych widzom jest próba wzbudzenia współczucia wobec Diakona Joego. I w pewnym momencie właściwie ten zabieg się udaje. Kiedy odkrywamy prawdę na temat Robbiego, postać Diakona i jego działania zaczynają nabierać nieco innego wyrazu. O ile pierwotnie kreowano go na bezwzględnego psychopatę, to ostatni odcinek przedstawiał go również w roli ofiary. Szczególnie dobrze było to widoczne podczas rozmowy pomiędzy Diakonem Joem a Raimy w toalecie. Po nieco zbyt intensywnych przesłuchaniach, oboje zrezygnowani i zdewastowani całą sytuacją, osiągają ciche porozumienie. Co prawda nie można nazwać tego szczęśliwym zakończeniem, ale satysfakcjonującym na pewno.
Ostatnie wydarzenia odcinka wydają się wprowadzać upragniony spokój, zwłaszcza dla Raimy. Wygląda na to, że wszystko wraca na swoje miejsce. Julie ponownie żyje w jej rzeczywistości, a pierścionek zaręczynowy udowadnia, że Raimy odzyskała swoje dawne życie. Nauczona jednak doświadczeniem zdaje sobie sprawę, jak krucha jest historia i jak wiele może się zmienić w zależności od działań Franka. Diakon Joe jest w więzieniu, czyli wszystko powinno być w porządku. My już wiemy, że nie będzie.
Epizod Harmonic jest prawidłowym odcinkiem, bo zawiera wszystkie niezbędne elementy, których oczekuje się od serialu na tym etapie. Są dobrze zrealizowane, a cały serial pod względem wizualnym jest jednym z lepszych, jakie można teraz oglądać w telewizji. Z drugiej jednak strony bardzo rozczarowuje, sięgając po tak powszechnie znane i wielokrotnie już używane zagrania. Bolączką większości seriali jest ich schematyczna wtórność. I mimo że Frequency powstała na bazie filmu, to przecież z takim potencjałem, jaki daje główny pomysł, można było historię pokierować nieco inaczej. Szkoda również, że przygoda z Frankiem i Raimy dobiega powoli końca, bo dwójka głównych bohaterów jest wyjątkowo charyzmatyczna i dobrze się ich ogląda na szklanym ekranie. Następny odcinek, Signal Kiss, zapowiedziany jest już jako finał sezonu.
Źródło: fot. Jack Rowand/The CW -
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat