Częstotliwość: sezon 1, odcinek 13 (finał sezonu) – recenzja
Finałowy odcinek nie przyniósł spektakularnego zwieńczenia sezonu. Wręcz przeciwnie, wydaje się być sklecony na poczekaniu, pobieżnie tylko dotyka najważniejszych wątków serialu. Ewidentnie zabrakło zarówno czasu, jak i pomysłu na zakończenie pierwszej serii.
Finałowy odcinek nie przyniósł spektakularnego zwieńczenia sezonu. Wręcz przeciwnie, wydaje się być sklecony na poczekaniu, pobieżnie tylko dotyka najważniejszych wątków serialu. Ewidentnie zabrakło zarówno czasu, jak i pomysłu na zakończenie pierwszej serii.
W gruncie rzeczy odcinek zatytułowany Signal Loss nie wnosi niczego nowego, czego byśmy nie wiedzieli już z poprzedniego epizodu. Jest jedynie przeciągnięciem banalności, która niestety ostatnio się pojawia. A szkoda, bo od samego początku serial aspirował na dobry kawałek kryminału z wątkami sci-fi. To, co pierwotnie było gigantycznym plusem, zwyczajowo straciło na znaczeniu w ostatnich minutach serialu. Choć równie dobrze można powiedzieć, że całkowicie nie wykorzystano potencjału, jaki w nim tkwił od samego początku.
Bardzo wyraźnie widać, że twórcy liczyli na nieco dłużysz sezon, a wiadomość o zamówieniu przez stację The Cw jedynie trzynastu odcinków na sezon podcięła im skrzydła. To właśnie przez to finałowy odcinek jest wypchany po brzegi powierzchowną i naprędce skonstruowaną akcją, a najważniejsze wątki potraktowane zostały po macoszemu. Zwłaszcza główny wątek – morderca Nightingale i motyw jego zbrodni, który po prostu został bardzo słabo nakreślony. Dosłownie w paru zdaniach wyjaśniono, że mężczyzna mordował kobiety, by je zbawić, ale w gruncie rzeczy nigdy też nie pokazano źródła tej psychozy. Robbie, zwłaszcza w rzeczywistości z 2016 roku, jest postacią płytką, pełną sprzeczności, w której brak konsekwentnego budowania jednolitego charakteru. Pojawił się praktycznie znikąd, miał obsesję na punkcie Julie, ale żeby go zrozumieć jako antagonistę, zabrakło solidnego uzasadnienia ze strony scenariusza. Tym bardziej wydaje się to banalne, biorąc pod uwagę brak wyraźnego związku pomiędzy Frankiem, jego rodziną a Nightingale'em. Przecież to fakt, że Frank przeżył na samym początku serialu, miał mieć wpływ na późniejszą działalność mordercy. Tego związku nie było, a Julie wydawała się być po prostu jedną z kolejnych ofiar Robbiego. I to jest największe rozczarowanie sezonu.
Można uznać, że rozwiązano również wątek detektywa Stana, choć szczerze mówiąc, odcinek dobrze by sobie poradził i bez tego nawiązania. Krótka rozmowa w barze pomiędzy nim a Frankiem, lekkie pogróżki czy nawet późniejsza wendeta ze strony byłej dziewczyny Franka skutkująca postrzałem Stana bardziej przeszkadzały, niż przykuwały uwagę. Wszystkie te sceny zostały dosłownie wepchnięte na siłę pomiędzy ważniejsze momenty odcinka. Odnosi się wrażenie, że ten wątek poruszono wyłącznie po to, by zadośćuczynić wewnętrznemu poczuciu sprawiedliwości widza. Postać Stana była jednym z najsłabszych punktów fabuły, nie wzbudzała żadnych pozytywnych emocji (negatywnych też nie, była po prostu nijaka), a w kontraście z Frankiem wydawała się jedynie tanim chwytem dla podrasowania akcji. I tak pozostało do samego końca. Równie dobrze mogło go nie być, a serial nie straciłby wiele na swojej atrakcyjności.
Rozczarowujący jest fakt, że odcinek był tak na dobrą sprawę zbędny. Pod względem fabuły stanął w tym samym miejscu co jego poprzednik. Raimy odzyskała matkę i narzeczonego Daniela, Frank dalej nie żyje w jej rzeczywistości, a Nightingale w dalszym ciągu jest na wolności. Nawet zaproponowany w ostatnich sekundach cliffhanger, zostawiający furtkę na kolejny sezon, nie wyróżnia się w swojej wymowie niczym innym jak sceną z Robbiem przeglądającym kolekcję zdjęć Julie kończącą poprzedni epizod. Po ogólnie dobrym całym sezonie zaproponowany finał stanowi trywialne zakończenie, nieoddające ani klimatu produkcji, ani jego głównego zamysłu. W tym całym pośpiechu zatarła się nawet granica pomiędzy dwoma liniami czasowymi, a sceny z udziałem Franka i Raimy równie dobrze mogły dziać się w tym samym momencie. Naprawdę szkoda, bo ta dbałość o szczegóły, zwłaszcza w rzeczywistości Franka, była jednym z jaśniejszych momentów serialu.
Frequency kończy pierwszy sezon zdecydowanie gorzej, niż go rozpoczęło. Sama jakość realizacji epizodu pozostała na wyrównanym poziomie. Nie można zaprzeczyć, Signal Loss oglądało się przyjemnie. I niestety tylko tyle. O wiele bardziej rzuca się w oczy pewna wtórność, wspomniany wcześniej pośpiech i banalność. Dla miłośników szczęśliwych zakończeń serial jest jak najbardziej godny polecenia, mimo dość kiepskiej końcówki. Z kolei dla tych, którym brakuje nieco dreszczyku emocji, finał nie tylko nie zaspokoi ich oczekiwań, ale pozostawi z poczuciem nurtującego rozczarowania. Cała historia nie została jeszcze opowiedziana do samego końca, a scenarzyści są raczej przygotowani na jej kontynuację, jeśli takowa zostałaby zamówiona. Na razie Frequency kończy swoją przygodę, pozwalając bohaterom na chwilę szczęścia i spokoju w rodzinnym gronie.
Źródło: fot. Liane Hentscher/The CW
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat