Czy da się zmieścić smoka na kilkunastu calach?
Data premiery w Polsce: 25 grudnia 2013Peter Jackson dał się ponieść swojej wizji. W drugiej części "Hobbita", zatytułowanej Hobbit: Pustkowie Smauga, dostajemy jeszcze więcej hollywoodzkiego rozmachu. Film idealnie pasuje na ogromne ekrany kinowe, pytanie jednak, czy da się tę przygodę przeżyć równie mocno w warunkach domowych.
Peter Jackson dał się ponieść swojej wizji. W drugiej części "Hobbita", zatytułowanej Hobbit: Pustkowie Smauga, dostajemy jeszcze więcej hollywoodzkiego rozmachu. Film idealnie pasuje na ogromne ekrany kinowe, pytanie jednak, czy da się tę przygodę przeżyć równie mocno w warunkach domowych.
Jackson osiadł w Śródziemiu na dobre i czuje się tam jak w domu. Jest wierny widowiskowemu charakterowi swojej interpretacji dzieł Tolkiena i trzeba przyznać, że dobrze wie, jak takie kino robić. W przypadku Pustkowia Smauga ma się jednak wrażenie, że jest to już nieco inna widowiskowość: zamiast naturalnej, epickiej narracji, której echo słychać było wyraźnie we "Władcy Pierścieni", wyczuwamy proste, hollywoodzkie "więcej, mocniej, szybciej" (czyżby był to wkład Guillermo del Toro?). Reżyser miał na to czas (250 stron książki w trzech długich częściach), miejsce i środki, więc postawił właśnie taki rodzaj rozmachu, który często osiągał nie tylko dzięki wypróbowanym już w poprzedniej superprodukcji chwytom, ale też poprzez uzupełnianie bądź drobne zmiany w fabule dzieła Tolkiena. Szczególnie tych ostatnich w Pustkowiu Smauga mamy o wiele więcej niż w Niezwykłej podróży.
Jedną z najlepszych zmian w mentalności ludzi XXI wieku jest to, że coraz więcej czytelników daje się ponieść magii srebrnego ekranu i nie marudzi już na adaptacje filmowe, które nie są idealnym, lustrzanym odbiciem ich ukochanych książek. Oczywiście jeśli filmowcy z szacunkiem odniosą się do pierwowzoru i zachowają jego ducha. Mówi się, że Jacksonowi udało się to we "Władcy Pierścieni", może dlatego tym razem reżyser odważył się mocnej zaingerować w fabułę dzieła, co było przyczyną wielu dyskusji i kontrowersji. Najczęściej rozmawiało się na temat wątku romansowego – niejasnego, bo druga część "Hobbita" nie przedstawia nam go jednoznacznie i na pełny obraz sytuacji oraz stwierdzenie, czy Tolkien się w grobie przewraca, czy może jednak w spokoju pyka sobie fajeczkę w zaświatach, musimy poczekać do trzeciej części. Tak samo jak na odpowiedź na pytanie, czy postać Taurieli wnosi cokolwiek do historii, czy jest tylko uroczo rudą, napędzającą do kas kinowych męską część widowni, drugoplanową błyskotką.
A propos błyskotek – tych niewątpliwie sensownych. Cała ekipa "Hobbita" często powtarza, że "Elfowie kradną show, kiedy tylko pojawią się na ekranie". Można spokojnie powiedzieć, że sceny takie jak balet na głowach krasnoludów robią ledwo połowę wspomnianego show, a na Evangeline Lilly świetnie się patrzy nie tylko wtedy, kiedy tańczy po ekranie, podrzynając orkowe gardła. Do rozmiarów widowiska doprowadzono nie tylko choreografię walk, ale przede wszystkim grę aktorską. Dobrym przykładem jest Lee Pace, który swoją interpretacją postaci króla Thranduila udowadnia, że naprawdę zrozumiał, o co Tolkienowi chodziło z tymi całymi Elfami (w czasach, kiedy w popkulturze utrwalił się już wizerunek Elfa jako zniewieściałego chłopca z bonusami do magii albo skocznej maszyny do zabijania z dystansu, to wyczyn, który zasługuje na szacunek).
Zresztą obsada jest jedną z najmocniejszych stron Pustkowia Smauga. Przebłyskiem pojawia się Mikael Persbrandt w roli Beorna i Stephen Fry jako Władca Miasta nad Jeziorem, ale te kilka minut wystarczają im w zupełności, żeby wbić się w pamięć widza. Poza tym obserwujemy, jak Richard Armitage zaczyna budować nić łączącą postać Thorina z początku wyprawy z osobą, którą musi się stać w trzeciej części filmu. Tymczasem Martin Freeman jako Bilbo Baggins osiąga mistrzostwo budowania napięcia samym gestem w scenie, w której Bilbo gubi pierścień w Mrocznej Puszczy. Również on, dzięki swojej manierze poruszania się i mimice twarzy (którą możemy często podziwiać w Sherlocku), zapewnia ten okruch humoru i nieco dziecinnego ducha z Tolkienowskiego "Hobbita".
Jackson nie pominął całkowicie tego elementu, wręcz przeciwnie, dorzucał słuszną szczyptę baśni nader często, co momentami mocno kontrastowało z raczej dorosłą konwencją filmu. Niektóre z tych scen cieszyły oko swoją lekkością i wydłużały film o kolejne minuty przygody z błogosławieństwem widowni (spływ w beczkach, który jest kolejnym dowodem na zafascynowanie Jacksona platformówkami). Były też jednak momenty, które mogły drażnić, ale zazwyczaj rozbijały się na szczegóły w postaci sytuacyjnych kalek z "Władcy…", przerysowanych, prostych gagów i charakteryzacji (soczewki Legolasa w barwie zombie-blue), po czym tonęły w ogólnym wrażeniu, akcji, pięknie scenografii i kostiumów oraz sentymencie do Śródziemia. Na koniec do tego wszystkiego dochodzi coś, co wyszło ekipie niemal perfekcyjnie (zaczynając od gry aktorskiej, przez pracę grafików, a na temacie muzycznym skomponowanym przez Shore’a kończąc): Smaug. I właśnie on swym potężnym ogonem wymiata gorzki posmak wszystkich scen, które zgrzytnęły nam między zębami – nawet tę z (dość irracjonalnym) złotym krasnoludem. Ostatnie sekundy Pustkowia Smauga - dopełnione niezwykłą piosenką Eda Sheerana - pozostawiają widza w bezdechu.
Obejrzenie Pustkowia Smauga z nośnika Blu-ray we własnym zaciszu domowym daje nam trzy rzeczy. Po pierwsze, odpowiedzi na dwa ważne pytania: czy film broni się w 2D (zdecydowanie tak) i czy da się go przeżyć tak samo na kilkudziesięciu calach (raczej nie - w tym przypadku rozmiar ma znaczenie). Trzecią rzeczą jest przedłużenie przyjemności, czyli materiały dodatkowe, które kończymy oglądać z płaczem, że nie mieliśmy szansy być częścią tak fantastycznej ekipy filmowej nawet jako "gość od kanapek" (który zresztą pojawia się w dokumentach). Materiały z planu uczą i bawią, czasami do łez (co zrobiła Tauriel za plecami Thranduila i dlaczego nie zostało to pokazane w filmie?). Zatem jeśli interesuje Was, dlaczego kserokopiarka jest lepsza niż Facebook i jak Bombur załatwia swoje potrzeby, trzeba obejrzeć te kilkadziesiąt minut dokumentu.
Powstaje pytanie, czy jest w ogóle sens oglądać we własnym domu coś, co w założeniu przeznaczone jest na ekran zdolny pomieścić wielkiego smoka. Jeśli ktoś posiada telewizor dorównujący temu, na którym pracuje sam Jackson przy postprodukcji (ponad 100 cali), może się nawet nie zastanawiać nad uzupełnieniem swojej kolekcji filmów. Mimo wszystko Pustkowie Smauga zawsze będzie lepiej obejrzeć w kinie, na dużym ekranie. Choćby z szacunku dla Smauga Groźnego.
Wydanie Blu-ray |
Dodatki: PETER JACKSON ZAPRASZA NA PLAN FILMOWY, MATERIAŁY PRODUKCYJNE: Udaj się za kulisy filmu, NOWA ZELANDIA: DOM ŚRÓDZIEMIA, część 2 |
Język: angielski 7.1 DTS-HD MA, polski - DD 5.1 (dubbing) |
Napisy: polskie, hiszpański, czeski, węgierski |
Obraz: 16:9 |
Wydawca: Galapagos Films |
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat