Danny Elfman w zielonym królestwie
Czy w dobie kryzysu twórczego animacja mogła być remedium na bezpłciowość wylewającą się z utworów Danny'ego Elfmana?
Czy w dobie kryzysu twórczego animacja mogła być remedium na bezpłciowość wylewającą się z utworów Danny'ego Elfmana?
Danny Elfman nieczęsto podejmuje się animacji. Jeszcze rzadziej, gdy wyłączymy z tego rachunku wytwory Tima Burtona, chociaż paradoksalnie jego styl doskonale odnajduje się w tym środowisku. Przykład? Wystarczy sięgnąć po partyturę do Rodzinki Robinsonów, by się o tym przekonać. Jest emocjonująco, kiedy trzeba całkiem epicko, ale i tematycznie. Czy w dobie kryzysu twórczego animacja mogła być remedium na bezpłciowość wylewającą się z utworów Amerykanina?
Najnowszy film Chrisa Wedge'a Tajemnice zielonego królestwa pokazuje, że nie. Reżyser od lat zanurzony w rzemiośle animacji (współpracujący przy tym z Johnem Powellem) nie wiedzieć czemu zgłosił się z propozycją napisania ilustracji właśnie do Danny'ego Elfmana. Ten z kolei, przytłoczony licznymi zobowiązaniami, musiał upchnąć ten projekt w i tak ciasny terminarz, czego efektów można było się domyślić jeszcze na długo przed premierą obrazu. Być może pokusą dla reżysera była niezwykła umiejętność kompozytora w balansowaniu pomiędzy baśniowymi krainami a groteskowymi, skądinąd mrocznymi, peryferiami wyobraźni Burtona. Tajemnice Zielonego Królestwa to jednak film nieco inny – nadający na odmiennych falach. Oto bowiem otrzymujemy historię skrzywdzonej przez los dziewczynki, która patrząc, jak jej ojciec chorobliwie pogrąża się swojej pasji poszukiwania leśnych ludzików, traci powoli z nim kontakt. Pewnego dnia, w wyniku dziwnego splotu wydarzeń, spotyka władczynię Zielonego Królestwa, która na łożu śmierci obliguje nastolatkę do walki o rzeczone królestwo. Brzmi znajomo? Kilka lat temu Luc Besson serwował nam podobną rozrywkę, a na imię jej było "Artur i Minimki".
[image-browser playlist="590703" suggest=""]
Danny Elfman miał więc z górki. Wystarczyło tylko sięgnąć do kompozycji Erica Serry, by otrzymać receptę na muzykę świetnie skomponowaną i doskonale oddającą ducha dziejących się na ekranie wydarzeń. Zresztą słuchając gotowej już partytury można przypuszczać, że to właśnie ilustracja Serry posłużyła za temp track... Być może również prace Johna Powella i najnowsze dzieło Alexandre Desplate'a "Strażnicy marzeń", gdzie panowały równie baśniowe klimaty wsparte mocnym orkiestrowym argumentem. Wszystko to rzecz jasna przełożyło się na język muzyczny, jaki wykorzystany został do napisania "Tajemnicy Zielonego Królestwa". Efektem tego jest pełna rozmachu, szalenie polifoniczna i doskonała technicznie ścieżka – dobrze odnajdująca się w filmie Wedge'a, aczkolwiek pusta, jeżeli chodzi o treść.
Niejednokrotnie już chwaliłem Elfmana za geniusz w kreowaniu nastrojów. Ścieżka dźwiękowa do "Tajemnic Zielonego Królestwa" promienieje magią i stanowi filar rozrywkowego charakteru obrazu. Niestety brak jej dwóch argumentów, które mógłby wynieść ten twór ponad ilustracyjną fachową robotę. Brak jej polotu tudzież oryginalności oraz solidnego tematu przewodniego potrafiącego czarować również poza ekranem. Wydana nakładem Sony Classical ścieżka dźwiękowa doskonale uwypukla ten problem.
O dziwo początek albumu wydaje się obiecujący. Otwierający płytę "Leafmen" oferuje nam żywiołowe orkiestrowe-chóralne intro ze szczyptą celtyckich naleciałości. Niestety kompozytor rzadko będzie powracał do tej idei w dalszej części swojej pracy. Element etniczny zostanie zepchnięty na bok na rzecz klasycznych form muzycznego wyrazu. Biorąc pod uwagę baśniowy charakter filmu Wedge'a, dominacja orkiestry wcale nie dziwi. Ciekawy jest natomiast sposób jej prowadzenia i wszelkiego rodzaju elementy wypełniające fakturę. Weźmy na przykład sztandarowy utwór akcji, jakim jest "Pursuit". Angażowanie gitar i perkusji do podkręcania tempa przywodzi na myśl prace Johna Powella, a dokładniej oprawę muzyczną do filmu "Roboty", de facto reżyserowanego również przez Wedge'a. Przypadek? Nie wydaje mi się. Elfman prawdopodobnie stał się niewolnikiem temp tracku i z góry określonej muzycznej wizji.
[image-browser playlist="590704" suggest=""]
Jakikolwiek wpływ na ostateczny charakter ścieżki miał reżyser, warsztat Elfmana również musiał w jakimś stopniu dojść do głosu. Szczególnie wyraźnie daje się to odczuć w elementach dźwiękonaśladowczych – utworach stricte ilustracyjnych, gdzie pojawiają się typowe dla tego kompozytora zabiegi zakrawające o Mickey Mousing ("Meet Dad"). Dosyć charakterystyczna wydaje się również praca chóru. Może nie w scenach akcji, gdzie ograne już "ooooo" i "aaaaa" nijak świadczą o stylu kompozytora. Element magii - to jest przestrzeń, w której Elfman porusza się z największą swobodą. Subtelne żeńskie wokale, podkreślające pracę smyczków i dzwoneczków, w równym stopniu stanowią o jakości ścieżki dźwiękowej, co liryka, na którą mają one bezpośredni wpływ. Po raz kolejny kompozytor udowadnia, że potrafi tworzyć ładne, wpadające w ucho utwory o zabarwieniu dramatycznym. Takie proste, nie obciążone zbyt dużą porcją lukru... Choć w większej mierze niestety sztampowe. Przykładem może tu być krótki, ale treściwy utwór "The Selection", w którym za pomocą kilku raptem instrumentów i rzeczonego chóru Elfman buduje bardzo przyjemną, ciepłą atmosferę. Powtórka tych nastrojów dosięgnie nas w nieco subtelniejszym "Tara's Gift".
Niemniej jednak partytura akcją stoi. Gros utworów zawartych na krótkim, bo niewiele ponad 50-minutowym albumie, to popis kunsztu w budowaniu napięcia i tworzenia ogólnego przeświadczenia, że jesteśmy świadkami czegoś doniosłego. Niemniej jednak jest to tylko hochsztaplerstwo, bowiem muzyka akcji Elfmana jest w większej mierze powtórką z rozrywki – popłuczyną po tym, co w gatunku najlepsze. Niewątpliwie do takiego stanu rzeczy najbardziej przyczynił się temp track, ale i braki tematyczne również odegrały rolę przy osłabianiu odbioru tej kompozycji. Owszem, mamy główną fanfarę, która często pojawia się w scenach akcji, ale w żaden sposób nie wyróżnia się ona z grona tysięcy podobnych. Jeżeli już jednak mielibyśmy szukać jakiś highlightów, nasza uwaga powinna powędrować w kierunku takich utworów, jak "Escape" lub "Ambush", gdzie czuć ducha prawdziwej przygody. Pewne znamiona przebojowości nosi również sekwencja zdobiąca finalną konfrontację. Poza tym jest niestety dosyć standardowo, żeby nie powiedzieć - sztampowo.
Podsumowując, jako ilustracja jest to twór bardzo poprawny i dobrze odnajdujący się w filmie. Niestety jako element twórczości Danny'ego Elfmana stanowi kolejny rzemieślniczy wyrób, o którym szybko zapomni środowisko muzyki filmowej. Na niekorzyść wizerunku artysty działa fakt, że zbyt mocno skupił się on na temp tracku. Nie ma bowiem wątpliwości, że Tajemnice Zielonego Królestwa są wypadkową stylów i warsztatów wielu kompozytorów, którzy znacznie więcej mają do powiedzenia w tym gatunku aniżeli Elfman. Pytanie tylko, czy taki stan rzeczy zawdzięczamy konkretnej wizji reżysera, czy też postępującemu lenistwu kompozytora...
Poznaj recenzenta
Tomasz GoskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat