Dark Matter: sezon 2, odcinek 9 i 10 – recenzja
Dwie najnowsze odsłony Dark Matter nie porywają. Twórcy zdecydowanie wyhamowali przed finałowymi odcinkami, oferując nam nie zawsze interesujące wątki. Co gorsza, po tym, co zobaczyliśmy, trudno nawet określić, w stronę jakiego finału serial zmierza.
Dwie najnowsze odsłony Dark Matter nie porywają. Twórcy zdecydowanie wyhamowali przed finałowymi odcinkami, oferując nam nie zawsze interesujące wątki. Co gorsza, po tym, co zobaczyliśmy, trudno nawet określić, w stronę jakiego finału serial zmierza.
Dostaliśmy w końcu prawdziwe zapychacze, które właściwie niewiele wnoszą do głównego wątku całego serialu. Ba, właściwie po 10 odcinkach trudno powiedzieć, jaki jest główny wątek drugiego sezonu. Czy to korporacyjny konflikt w kosmosie, w który wmanewrowana będzie załoga Razy, czy raczej kolejne odcinki pokażą nam, jak nasi bohaterowie starają się przetrwać sami przeciwko tylu wrogom, czy może finałowe odsłony skupią się na próbie odzyskania tronu przez Ryo Tetsudę (czyli Czwórkę)?
Przez pewien czas można było odnieść wrażenie, że wszystko będzie prowadzić do chwili, gdy trzeba będzie ratować Dwójkę, której nanoboty przestawały działać - to otrzymaliśmy jednak już w odcinku dziewiątym, Going Out Fighting. Po raz pierwszy mieliśmy możliwość zobaczenia, jak wygląda Ziemia. Do tej pory o macierzystej planecie całej ludzkości praktycznie nie było mowy, więc trudno było dociec, czy ona w ogóle istnieje. Istnieje i ma się całkiem dobrze, nie licząc braku jakiejkolwiek zieleni (choć nie widzieliśmy całej planety, więc może gdzieś jakaś się znajduje), którą zastępują supernowoczesne miasta. Tak naprawdę ujęć z Ziemi mamy niewiele, za to są bardzo ładnie zaprezentowane.
Akcja w tym odcinku skupia się przede wszystkim na próbie wyleczenia Dwójki, która ma niemal mityczne 24 godziny na to, aby znaleźć „lekarstwo” na psujące się nanoboty. Jeśli tego nie zrobi, nie będzie mogła już zrobić kompletnie nic. Poza pewną innowacją, którą dostajemy w związku z jej mechanicznymi „przyjaciółmi”, a także pewnym nieznanym organizmem, który przejmuje kontrolę nad Trójką, odcinek jest mocno średni i niczym nie odstępuje od tych, które oglądaliśmy w pierwszym sezonie. Jest sztampowo (o co przecież dziś nietrudno po tylu innych produkcjach z gatunku science fiction), momentami nudno i przewidywalnie, przez co po kilku wcześniejszych naprawdę niezłych odcinkach przy tym trudno było skupić całą uwagę.
Podobnie jest w przypadku Take the Shot, w którym to - w dużym cudzysłowie - doszło do buntu maszyn, a przynajmniej tak początkowo miało się wydawać. Odcinek skupia się głównie na Androidzie, która zaczyna… śnić. To efekt modyfikacji jej kodu, dzięki któremu jest bardziej ludzka. W tym czasie statek trawi nieznany wirus, który zdołał już przedostać się do większości systemów Razy, w tym wersji zapasowej Androida, która próbuje skłócić załogę z oryginałem.
Główny wątek również jest więc dość sztampowy, tak samo jak poboczny, w którym twórcy narzucają rozważania na temat tego, czy roboty mają lub mogą mieć to, co sprawia, że jesteśmy ludźmi – duszę. Odcinek, poza końcowym cliffhangerem, nie wnosi więc zbyt wiele do fabuły. Zamiast tego rozwija jedną z ciekawszych postaci w tym serialu, która, co podkreślam po raz kolejny, aktorsko prezentuje się najlepiej ze wszystkich osób w nim występujących.
Martwią mnie dwa najnowsze odcinki Dark Matter. Niemal przez cały drugi sezon poziom wzrastał, by teraz zostać zastopowanym. Można nawet powiedzieć, że twórcy zrobili krok, a nawet kilka wstecz. Miejmy nadzieję, że ostatnie odcinki sprawią, iż z niecierpliwością będziemy czekać na trzeci sezon.
Źródło: fot. Russ Martin/Prodigy Pictures/Syfy
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat