„Dawno, dawno temu”: sezon 4, odcinek 13 – recenzja
Pierwsza połowa 4. sezonu „Dawno, dawno temu” może nie zakończyła się mocnym akcentem, mimo to jesienny finał poprzestawiał wszystko do góry nogami.
Autor: Anna Mitrowska
Pierwsza połowa 4. sezonu „Dawno, dawno temu” może nie zakończyła się mocnym akcentem, mimo to jesienny finał poprzestawiał wszystko do góry nogami.
Autor: Anna Mitrowska
Inaczej niż w zeszłym roku, na pierwszym planie ostatniego odcinka "Dawno, dawno temu" nie było zakończenie historii, lecz pokazanie widzom, co ich czeka w drugiej części sezonu. To była dobra decyzja. Po pierwsze, opowieść o Arendell i tak się już skończyła, więc niepotrzebne przeciąganie tych wątków i łzawe pożegnania byłyby męczące. Po drugie, przedstawienie nowych bohaterek pozwoliło nam czekać na więcej i chyba dodało więcej smaku niż czekanie na anonimową Elsę czy pokazaną tylko w promo Zelenę - zwłaszcza że trochę wspólnego ma z nimi Belle.
Chyba każdego fana panny French ucieszy to, że przestała w końcu robić za Ruby z 2. sezonu – przynajmniej znowu można mieć taką nadzieję. Szczerze mówiąc, tak jak przy początkowych scenach z nią i Henrym przestałam wierzyć w jej postać (przyznajmy to – wiemy, że Belle ma wyciągać Golda z ciemności, ale to nie oznacza, że ma być naiwna po tylu latach życia z nim i z wiedzą, do czego jest zdolny), tak pod koniec odcinka na nowo ją pokochałam. Widać, że stała się żoną godną Rumpelstiltskina, a w dodatku nadal jest naszą dobrą Belle. Oby scenarzyści nie zapomnieli z powodu przerwy, że bohaterka zaczęła mieć głos – w końcu jak sama powiedziała do Rumpelstiltskina: „To ty zawsze mówisz. Teraz moja kolej” – i oby to zwiastowało większą rolę Belle, zwłaszcza że w przeciwieństwie do Jennifer Morrison ona potrafi grać. Ostatnie sceny między nią a Robertem Carlyle'em rozdzierają serce właśnie dzięki temu, że oboje są w stanie udźwignąć swoje role.
Producenci po trzech i pół sezonu w końcu zrozumieli, co jest największą zaletą serialu – antagoniści. I złych bohaterów mieliśmy pod dostatkiem. Jedna scena między Robertem Carlyle'em a Laną Parillą była lepsza od każdej sceny Charmingów. Ich specyficzny związek, pełen wzajemnej niechęci i porozumienia, pokazuje, jak podobne są te postacie – i jak bardzo zagubione w próbach bycia dobrymi. Takich scen powinno być więcej nie tylko z powodu talentu obojga aktorów, ale też dlatego, że są to naprawdę dobrze napisane postacie. Scenarzyści powrócili również do dyskusji, którą zaczął Hak z Królową w 3. sezonie - o tym, że „źli nie dostają szczęśliwych zakończeń”.
[video-browser playlist="637433" suggest=""]
Bo jak mowa o zakończeniach, to scenarzyści nie chcą dać Reginie spokoju – tak jakby postanowili, że ani przez chwilę nie może być szczęśliwa. Pytanie tylko, czy nowe problemy stawiane przed bohaterką nie męczą już widzów. Regina w końcu postąpiła dobrze, w końcu została wybrana, w końcu nic nie stało jej na drodze (nawet Marion – co jest zresztą pozytywnym zaskoczeniem. Zamiast robić z niej Kathryn, pokazano rozumną, dobrą bohaterkę, która nie chciała stać nikomu na drodze, a to sprawiło, że chyba nawet najwięksi antyfani ją polubili), ale scenarzyści niestety nadal się nad nią pastwią. Ile można? Zamiast tego powinni zająć się naszym nowoczesnym Hakiem, który po prostu oddał spodnie na rzecz panny Swan i chodzi za nią jak piesek. Gdzie nasz ukochany Hak z początku 2. sezonu?
Jednak przejdźmy do głównego bohatera tego odcinka – Rumpelstiltskina. Bohatera, o którym nie wiem do końca, co mam myśleć. Z jednej strony cieszy mnie za każdym razem, że mimo bycia z Belle to nadal nasz stary Rumpel; z drugiej – gdzie ta przemiana (czy jak kto woli - ewolucja)? Tyle razy już moc okazała się złudnym pragnieniem, dającym więcej cierpień niż przyjemności, a on nadal się nie może nauczyć. I oczywiście możemy mówić, że jest od niej uzależniony, ale to jest serial – czy 4 lata motywu „Rumpelstiltskin pragnie mocy” nie wystarczy? Zwłaszcza że po końcówce (bądź co bądź intrygującej) widać, iż nic się nie zmieniło.
Czytaj również: „Dawno, dawno temu” – Sebastian Roché w roli ojca Aurory
Finał "Dawno, dawno temu" byłby bardzo dobry, gdyby nie to, że wiele z tych rzeczy już widzieliśmy. Cieszyły nawiązania do Disneya („Czekolada!” wykrzyczana przez Elsę i Annę czy strój Maleficent), pojawienie się nowych antagonistek (czy tylko mnie śmieszył strój Cruelli, tak bardzo niepasujący do reszty? Scena przypominała przez to konwent fantasy, gdzie spotyka się Superman, Atomówka i Harry Potter), a także rozwiązania fabularne (jak scenarzyści wyjaśnią sprawę Maleficent?). Teraz trzeba tylko czekać. I mieć nadzieje, że twórcy nie zejdą z obranego przez siebie kursu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat