Deputy miał wyróżniać się tym, że jest współczesnym westernem, czyli tytułowy szeryf miał w pewnym sensie być takim kowbojem walczącym ze złem. W niewielkim stopniu tak jest, ponieważ twórcy za wszelką cenę chcą pokazać głównego bohatera jako szeryfa z westernów. Kłopot w tym, że chyba naoglądali się sztampy z lat 50., w których ci bohaterowie byli przeważnie jak rycerze w lśniącej zbroi. Taki też jest ten bohater grany przez Stephena Dorffa, który wydaje się pozbawiony wad, wręcz idealistyczna wersja prawdziwego stróża prawa. Twórcy próbują w tle zasygnalizować jakieś problemy osobiste - pracoholizm, uzależnienie od adrenaliny w akcji i tak dalej, ale to szybko się rozmywa przy kolejnej górnolotnej przemowie oraz perfekcyjnej, wyrozumiałej żonie, bo choć jest to twardy kowboj, to z językiem prawdziwego erudyty. Zawsze wie, co powiedzieć.
Jednym z głupszych wątków jest jego konflikt z innym członkiem departamentu szeryfa, którego działania są zbyt banalne i absurdalne. Wiemy, dlaczego nie lubi swojego przeciwnika, bo obaj maja dwa kompletnie inne światopoglądy. Tylko że twórcy podkreślają ten aspekt bardzo siermiężnie i mało przekonująco. Facet torpeduje działania szeryfa, tworzy jakieś koalicje buntu i trudno do tego się przekonać, bo choć wątek miał być częścią polityczną pracy szeryfa, na razie pozostawia wiele do życzenia.
Prawdę mówiąc, gdy obserwujemy historie i kolejne działania Billa, zaczyna się totalna schematyczność, która można podzielić na kilka segmentów. Pierwszy: zawsze robi coś wbrew oczekiwaniom społecznym, więc jest buntowniczy (szkoda, że tak sztucznie i na siłę). Drugi: zawsze wbrew wszystkiemu idzie na akcje i okazuje się jedynym kompetentnym gliniarzem w mieście, bo nikt inny nie może tego zrobić. Trzeci: zawsze muszą trafić się górnolotne przemowy, które u najtwardszego widza mogą wywołać odruch wymiotny. Serio, nie mam nic przeciwko podkreślaniu idealistycznych motywów w serialach, ale scenarzysta idzie po linii najmniejszego oporu, oferując banały z podręcznika, a nie coś, co mogłoby przekonać i trafić w czułe nuty.
Do tego realizacyjnie jest dziwnie słabo. Pomijam przeciętność spraw kryminalnych, które kompletnie nie angażują i są pozbawione pazura. Gdy jednak dochodzi do jakichś akcji, strzelanin, pościgów, wówczas jest chaotycznie. I to bez znaczenia, czy za kamerą stoi David Ayer, jak w drugim odcinku, czy ktoś inny w trzecim odcinku. Ten aspekt jedynie pogłębia problem.
Deputy na papierze ma potencjał, ale w praniu tego nie widać. Jest to co najwyżej przeciętny serial, który poza odwoływaniem się do podniosłych odczuć wobec stróżów prawa, nie oferuje kompletnie nic wyjątkowego. W dobie, gdy mamy coraz więcej seriali do wyboru, jest to jeden z tytułów, na który nie warto marnować czasu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/