Deputy: sezon 1, odcinek 2 i 3 - recenzja
Kolejne odcinki Deputy pokazują, jak bardzo schematyczny jest to serial. Trudno mówić o czymś, co mogłoby wyróżniać się na tle gatunkowej konkurencji.
Kolejne odcinki Deputy pokazują, jak bardzo schematyczny jest to serial. Trudno mówić o czymś, co mogłoby wyróżniać się na tle gatunkowej konkurencji.
Deputy miał wyróżniać się tym, że jest współczesnym westernem, czyli tytułowy szeryf miał w pewnym sensie być takim kowbojem walczącym ze złem. W niewielkim stopniu tak jest, ponieważ twórcy za wszelką cenę chcą pokazać głównego bohatera jako szeryfa z westernów. Kłopot w tym, że chyba naoglądali się sztampy z lat 50., w których ci bohaterowie byli przeważnie jak rycerze w lśniącej zbroi. Taki też jest ten bohater grany przez Stephena Dorffa, który wydaje się pozbawiony wad, wręcz idealistyczna wersja prawdziwego stróża prawa. Twórcy próbują w tle zasygnalizować jakieś problemy osobiste - pracoholizm, uzależnienie od adrenaliny w akcji i tak dalej, ale to szybko się rozmywa przy kolejnej górnolotnej przemowie oraz perfekcyjnej, wyrozumiałej żonie, bo choć jest to twardy kowboj, to z językiem prawdziwego erudyty. Zawsze wie, co powiedzieć.
Jednym z głupszych wątków jest jego konflikt z innym członkiem departamentu szeryfa, którego działania są zbyt banalne i absurdalne. Wiemy, dlaczego nie lubi swojego przeciwnika, bo obaj maja dwa kompletnie inne światopoglądy. Tylko że twórcy podkreślają ten aspekt bardzo siermiężnie i mało przekonująco. Facet torpeduje działania szeryfa, tworzy jakieś koalicje buntu i trudno do tego się przekonać, bo choć wątek miał być częścią polityczną pracy szeryfa, na razie pozostawia wiele do życzenia.
Prawdę mówiąc, gdy obserwujemy historie i kolejne działania Billa, zaczyna się totalna schematyczność, która można podzielić na kilka segmentów. Pierwszy: zawsze robi coś wbrew oczekiwaniom społecznym, więc jest buntowniczy (szkoda, że tak sztucznie i na siłę). Drugi: zawsze wbrew wszystkiemu idzie na akcje i okazuje się jedynym kompetentnym gliniarzem w mieście, bo nikt inny nie może tego zrobić. Trzeci: zawsze muszą trafić się górnolotne przemowy, które u najtwardszego widza mogą wywołać odruch wymiotny. Serio, nie mam nic przeciwko podkreślaniu idealistycznych motywów w serialach, ale scenarzysta idzie po linii najmniejszego oporu, oferując banały z podręcznika, a nie coś, co mogłoby przekonać i trafić w czułe nuty.
Do tego realizacyjnie jest dziwnie słabo. Pomijam przeciętność spraw kryminalnych, które kompletnie nie angażują i są pozbawione pazura. Gdy jednak dochodzi do jakichś akcji, strzelanin, pościgów, wówczas jest chaotycznie. I to bez znaczenia, czy za kamerą stoi David Ayer, jak w drugim odcinku, czy ktoś inny w trzecim odcinku. Ten aspekt jedynie pogłębia problem.
Deputy na papierze ma potencjał, ale w praniu tego nie widać. Jest to co najwyżej przeciętny serial, który poza odwoływaniem się do podniosłych odczuć wobec stróżów prawa, nie oferuje kompletnie nic wyjątkowego. W dobie, gdy mamy coraz więcej seriali do wyboru, jest to jeden z tytułów, na który nie warto marnować czasu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat