Diuna Proroctwo: odcinek 1-4 - recenzja
Platforma Max zabiera nas do świata Franka Herberta i pokazuje, jak imperium odbudowywało się po wielkiej wojnie ze sztuczną inteligencją. Czy serial jest w stanie choć zbliżyć się do jakości produkcji Denisa Villeneuve'a? Sprawdzamy.
Platforma Max zabiera nas do świata Franka Herberta i pokazuje, jak imperium odbudowywało się po wielkiej wojnie ze sztuczną inteligencją. Czy serial jest w stanie choć zbliżyć się do jakości produkcji Denisa Villeneuve'a? Sprawdzamy.
Obie części ekranizacji książki Franka Herberta w interpretacji Denisa Villeneuve'a odniosły frekwencyjny sukces. Kanadyjski reżyser w mistrzowski sposób oddał ducha literackiego pierwowzoru. Widzowie ponownie zakochali się w piaszczystej Arrakis i młodym Paulu Atrydzie. Nic więc dziwnego, że Warner Bros. postanowiło pójść za ciosem i dało zielone światło na stworzenie prequela opartego na trylogii Zgromadzenie żeńskie z Diuny autorstwa Briana Herberta (syna Franka) oraz Kevina J. Andersona. Villeneuve miał być związany z tym projektem, ale ostatecznie go porzucił. Amerykański koncern nie stracił jednak zapału. Wszystko było już gotowe, więc prace ruszyły. Tytuł zmienił się na Diuna: Proroctwo.
Akcja serialu dzieje się 10 tysięcy lat przed filmowymi wydarzeniami związanymi z Paulem Atrydą. Historia skupia się na powstaniu tajemniczego zakonu Bene Gesserit, którego celem jest zaprowadzenie pokoju we wszechświecie i ukształtowanie nowych dynastii. Na pierwszy plan wysuwa się opowieść dwóch sióstr z rodu Harkonnen, Valyi (Emily Watson) oraz Tuli (Olivia Williams). To one odpowiadają za rekomendacje i umieszczanie swoich wychowanek u rządzących szlachciców. Ich podopieczne jako "prawdomówczynie" mają służyć dobrą radą i demaskować kłamstwa poddanych. Jak łatwo się domyślić, "wyrocznie" służą bardziej interesom zakonu. Starannie dobierają informacje, którymi się dzielą z władcami.
Czemu imperatorzy tak chętnie korzystają z ich usług? Ponieważ są zmęczeni po wojnie ze sztuczną inteligencją i nie chcą, by coś takiego znów się powtórzyło. Widać to najlepiej po postawie cesarza. Javicco Corrino (Mark Strong) sprawuje władzę nad całą galaktyką. By ją utrzymać, musi wydać córkę za mąż. W odróżnieniu od innych rządzących nie jest dumny z tego, że wykorzystuje własne dziecko. Brzydzi się tym, co robi, ale czuje, że nie ma innego wyjścia. Zakon też widzi w tym szansę dla siebie i imperium. Problem w tym, że w otoczeniu cesarza pojawia się Desmond Hart (Travis Fimmel). Fanatyczny żołnierz bardzo szybko wkupuje się w łaski władcy i niweczy plany sióstr.
Diuna: Proroctwo to serial przesiąknięty polityką i pałacowymi intrygami. Brian Herbert i Kevin J. Anderson umieścili w swojej historii wielu bohaterów i mnóstwo wątków, które scenarzyści starali się zgrabnie ułożyć w fabułę serialu. Wyszło im to nadzwyczaj sprawnie. Muszę jednak przyznać, że duet twórców nie jest nawet w połowie tak utalentowany jak Herbert senior. W ich opowieści brakuje głębi z pierwowzoru. Niemniej dobrze się to ogląda. Widz szybko wsiąka w ten świat. Mamy mnóstwo różnych bohaterów, którzy nas intrygują i zaskakują niespodziewanymi decyzjami. Oczywiście twórcy nie uciekną od porównań do Gry o Tron czy Rodu Smoka, ale – nie oszukujmy się – tak będzie z każdym serialem opowiadającym o konflikcie politycznym na zamkowych salonach. To nie jest produkcja naładowana akcją. Ma zaledwie kilka zrywów czy cliffhangerów. Tempo każdego odcinka jest raczej powolne. Widzowie, którzy liczą na widowiskowe sceny batalistyczne, będą rozczarowani. Tu chodzi o coś innego – o zakulisowe walki polityczne, ukształtowanie wszechświata wedle własnej wizji, przejęcie władzy bez nadmiernego rozlewu krwi, a także o walkę pomiędzy poukładaną religią a chaotycznym fanatyzmem.
Diuna: Proroctwo nie jest też wierną adaptacją dzieła Zgromadzenie Żeńskie z Diuny. Scenarzyści wprowadzili wiele zmian fabularnych i skrótów. Dodali nowych bohaterów, takich jak Desmond Hart, co miało podwyższyć temperaturę konfliktu i dać zakonowi przeciwnika, który może im zagrozić – kogoś, kogo siostry mogłyby się bać. Po czterech odcinkach jestem zaintrygowany tym wątkiem, a w szczególności obłędem prezentowanym przez Travisa Fimmela – choć w kilku scenach miałem wrażenie, że odtwarza rolę z serialu Wychowane przez wilki. Aktor otwarcie przyznaje, że nie zagłębiał się w świat Diuny przed zdjęciami, a że jego postaci nie ma w książkach, to po nie też nie sięgnął. Zdał się na własny instynkt i wskazówki twórców.
Niekwestionowaną gwiazdą tego serialu jest oczywiście Emily Watson jako Matka Wielebna. Aktorka znakomicie odnajduje się w roli i rozumie swoją postać. Potrafi w racjonalny sposób przedstawić jej motywacje – trochę uczłowieczyć ją w tym szaleństwie ukrytym za kotarą braku emocji i zimnej kalkulacji. Bardzo dobrze wypada także partnerująca jej Olivia Williams jako Tula, która gra na zupełnie przeciwnym wektorze emocjonalnym. Jej postać jest dystyngowana. Pozwala sobie na okazywanie uczuć, dzięki czemu staje się bardziej ludzka. Kryje w sobie pewne matczyne ciepło, które czasami (choć rzadko) okazuje podopiecznym. Moją uwagę (jak zawsze) przykuł również Mark Strong. Brytyjski aktor idealnie sprawdza się jako imperator. Podoba mi się sposób, w jaki mówi, porusza się i wchodzi w interakcje z innymi. Wiemy, że obcujemy z władcą decydującym o losach wszechświata. Jest świetny, ponieważ potrafi pokazać inną stronę człowieka obdarzonego niebywałą władzą, a dzierżącego ją nie z miłości, a z poczucia odpowiedzialności. Gdyby nadarzyła się okazja, chętnie zrzuciłby z siebie to brzemię. Swoją nadzieję pokłada w dzieciach. Chce jednak poczuć, że imperium w ich rękach będzie bezpieczne. Niestety ten moment nie nadchodzi. Cesarz Javicco Corrino to nie jest Logan Roy z Sukcesji, który nie ma zamiaru usunąć się w cień. To jego totalne przeciwieństwo. Problem w tym, że potomkowie nie są na to jeszcze gotowi. Przynajmniej na początku tej opowieści.
Pod względem wizualnym Proroctwo prezentuje się bardzo solidnie. Nie jest to oczywiście poziom filmowej Diuny, ale nawet tego nie oczekiwałem (to nie ten budżet). Widać jednak, że twórcom zależało na tym, by estetyką nie odbiegać zbytnio od tego, co pokazał u siebie Villeneuve. Mimo że wydarzenia z obu produkcji dzieli aż 10 tysięcy lat, to architektura i technologie są podobne. Wiem, że dla części widzów może być to wada, ale pamiętajcie, że mówimy o cywilizacji, która najbardziej na świecie obawiała się postępu technologicznego. W końcu poprzedni doszedł do takiego poziomu, że ludzkość była zagrożona. Dla mnie to dobre wytłumaczenie. Nowe technologie są zakazane, o czym w tym serialu mówi się bardzo często.
Nowa produkcja platformy Max raczej nie osiągnie popularności seriali na podstawie książek George’a R. R. Martina, ale dla widzów, którzy pokochali filmową Diunę, będzie ciekawym dodatkiem. Pozwoli lepiej zrozumieć niuanse świata wykreowanego przez Herberta i uzupełni pewne wątki, które zostały tylko wspomniane w filmach. Oglądam ten serial z zaciekawieniem, choć nie ukrywam, że ma on także sporo niepotrzebnych dłużyzn – jakby twórcy grali na czas, chcąc wypełnić sześć zakontraktowanych odcinków. Jestem ciekaw, co przygotowali dla nas w finałowych odsłonach. Czuć, że nadchodzi coś istotnego. Mam nadzieję, że to nie są fałszywe obietnice.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat