Ten zwrot akcji wymusza na Larze skok na głęboką wodę i wyjawienie wszystkich skrzętnie skrywanych uczuć z dnia na dzień. To ciekawy motyw, ponieważ nie tylko nastolatki ze Stanów mogą łatwo umieścić siebie w butach Lary Jean Song. Obserwowanie nieszczęśniczki, która mierzy się z konsekwencjami podobnej wpadki nie może nie być ciekawe, to samograj na wielu poziomach. Nie wiem, jak motyw został rozegrany w książce, ale w filmie trochę mnie rozczarował. Niemniej nie pomyślcie czasami, że nie lubię tego filmu! Po prostu, okazał się czymś nieco innym, niż myślałem. Czy gorszym? Niekoniecznie. Co najwyżej kampania reklamowa sprawiła, że spodziewałem się, że narracja położy na to większy akcent. Reakcje chłopaków, którzy otrzymali listy, były różnorodne, konsternujące dla obu stron i uwielbiam wszystkie momenty dotyczące tej sytuacji. Rzecz w tym, że motyw z listami szybko ustępuje wątkom, które wprawdzie bezpośrednio z niego wynikają, ale sprawiają, że wszystko czym kusiły zwiastuny schodzi na dalszy plan. Ustępuje miejsca niewinnej i sympatycznej komedii romantycznej o nastolatkach. Film wygląda ślicznie. Piękne, wprost wyrwane z dziewczyńskiego profilu na Instagramie kadry są pełne symetrii i miękkiego światła. Cała nastoletnia obsada to znów — idealne nastolatki z ząbkami święcącymi się jak perełki. Jak imprezują to z umiarem. Jak się biją to kwiatkami. Idylla świata przedstawionego to nie jest fasada skrywająca poważniejsze tony. Widzimy, że młodzież zmaga się z tragediami (jakiś naprawdę delikatny bulling, rozstanie rodziców, wyjście z szafy — generalnie, wszystkie punkty obowiązkowe były odhaczone ). Jeżeli szukalibyście czegoś w tonacji serialu Skins, trafiliście pod zły adres. Pod względem tonu, filmowi bliżej do Riverdale, tyle że wyzutego z jakiegokolwiek mroku, a więc w wydaniu takim, który możecie kojarzyć z komiksów z Archiem. Nie powiem, miło było poprzebywać kilka kwadransów w tej sielance amerykańskich przedmieści z dinnerem takim jak wszędzie, liceum takim jak wszędzie. no i całą resztą taką jak wszędzie. To All the Boys I've Loved Before byłoby klasyczną powtórką z rozrywki, gdyby nie wartość dodana w postaci aktorów. Urocza jak bukiet stokrotek Lana Condor i Noah Centineo, posiadacz szczęki, którą mógłby kruszyć diamenty, a jeżeli nie diamenty, to na pewno serca niejednej nastolatki, zaskakująco dobrze przedstawili relację swoich bohaterów i to, jak ewoluuje ona w miarę przebiegu fabuły. To nie jest łatwe, przedstawić emocje tak, żeby były czytelne dla widza, ale żeby w tym samym momencie bohaterowie nie zdawaliby sobie z nich sprawy. Bonusem w obsadzie, który na pewno podbił moje wrażenia z filmu był John Corbett. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, dlaczego Carrie Bradshaw wybrała Mr. Biga, a nie Aidana, w którego się wcielał. Wystąpił w dalekim, drugim planie jako ojciec głównej bohaterki, ale Corbett ma tę wspaniałą zdolność, że gdzie by nie grał, budzi sympatię. Chętnie obejrzałbym cały serial, w którym samotny ojciec ogarnia wychowywanie trzech wchodzących mu na głowę córek. Grupa docelowa filmu, czyli nastolatki płci pięknej, powinny być zadowolone z seansu. Film nie przedstawia jakiejś nowej jakości, ale gwarantuje sympatyczny, całkiem zabawny seans. Szkolny rom-com zrobiony ze smakiem i w słodkim filtrze z Instagrama. Sam ani nie jestem nastolatką, ani tym bardziej moja płeć nie jest taka znowu piękna, ale bawiłem się dobrze, nie byłem zażenowany i mogę spać spokojnie polecając ten film.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj