Dom grozy: Miasto Aniołów: sezon 1, odcinek 10 (finał sezonu) - recenzja
Finał Miasta Aniołów ma smutny i defetystyczny ton. Pani śmierci zbiera obfite żniwo, ale czy konkluzja dotyka istoty nowego Domu Grozy i w wyczerpujący sposób przedstawia to, co jest w serialu najważniejsze?
Finał Miasta Aniołów ma smutny i defetystyczny ton. Pani śmierci zbiera obfite żniwo, ale czy konkluzja dotyka istoty nowego Domu Grozy i w wyczerpujący sposób przedstawia to, co jest w serialu najważniejsze?
1. sezon Miasta Aniołów za nami. Przez dziewięć odcinków szukaliśmy przesłanek i tropów, które chociażby trochę powiązałyby format z jego wielkim pierwowzorem – Domem grozy. Jako że fabuła poruszała się w zupełnie innych rejonach, zwracaliśmy uwagę na atmosferę i ślady gatunkowe. Niestety, tutaj również produkcja Dom grozy: Miasto Aniołów nie skorzystała ze schedy po oryginale. Klimat w serialu był obecny, jednak tylko momentami nabierał intensywności i wytyczał kierunek narracji. Groza stanowiła natomiast szczegół, którego równie dobrze mogłoby nie być. Po seansie ostatniego odcinka pojawia się zasadne pytanie o to, czy serialowi nie wyszłoby na dobre, gdyby pozbawiono go całkowicie elementów charakterystycznych dla horroru i zrezygnowano z powiązania z Penny Dreadful.
W odróżnieniu od matczynego formatu tutaj grozę należy traktować symbolicznie. Mamy więc opowieść o niespokojnych czasach i destrukcyjnej sile drzemiącej w ludziach. Sile zakorzenionej w szefowej meksykańskiego gangu, której żądza wendety prowadzi do rozruchów w mieście. Mocy przepełniającej niemiecką damę, pałającą nienawiścią do wszystkiego, co inne. Drzemiącej w dążącej po trupach do celu wyrachowanej asystentce prominentnego polityka. Postać Magdy jest metaforą i na tej płaszczyźnie opowieść działa, jak należy. Również paraboliczny związek z siostrą Santa Muerte jest zrozumiały i klarowny. Chaos zawsze prowadzi do śmierci, więc nierozerwalna więź między tą dwójką jest tutaj uzasadniona. W serialu mają miejsce jednak wydarzenia nadnaturalne, które każą kwestionować ten sposób postrzegania fabuły i ubierają ją w dość wyświechtane gatunkowe ciuszki. Niestety, nie działa to właściwie, wynikiem czego horror pasuje do Miasta Aniołów jak pięść do nosa.
Finałowa odsłona posiada kilka mocnych akcentów. Część z nich jest nagłych i niespodziewanych, inne oczekiwane i klarowne. Bardzo dobrze wypada sekwencja śmierci młodego geniusza, której ścieżkę dźwiękową stanowi żałobny zaśpiew Marii. Dramatyczny moment, choć decyzja Michenera bardzo dyskusyjna. Bohater po krótkiej wymianie zdań, w przeciągu kilku chwil, podejmuje decyzję o odebraniu życia młodemu człowiekowi. Mało to wiarygodne, choć nie zapominajmy, że oglądamy serial z cyklu Penny Dreadful. Liczy się klimat, a nie autentyczność. W momencie, gdy gliniarz naciska spust, niejednemu drgnęła z pewnością powieka. O takie momenty właśnie chodzi. Szkoda, że w przeciągu całego serialu było ich tak mało.
Do pozytywnych zaskoczeń nie można niestety zaliczyć konkluzji wątku siostry Molly. Twórcy zmarnowali tutaj potencjał. Można odnieść wrażenie, że zbyt szybko zakończyli coś, co mogło z powodzeniem jeszcze się długo toczyć. Najpierw dostajemy dość przydługą rozmowę z Tiago, która tradycyjnie przyprawia o nagły atak ziewania. Potem matka bohaterki wyznaje, że jest odpowiedzialna za zbrodnię, która już chyba wszystkich przestała obchodzić. Następnie Molly popełnia samobójstwo. Dziwna decyzja, szczególnie w świetle wcześniejszej rozmowy z Tiago. Przecież para planowała wspólną przyszłość i ucieczkę z piekła, w którym się znajdowali. Bohaterka zapomina o sile miłości i znów staje się bezwolna. Po jej śmierci Tiago również nie rozpacza zbyt długo. Czyżby związek tej dwójki nie był jednak tak mocny i trwały, jak sugerowali twórcy na początku?
Końcówka odcinka przynosi nam nawiązanie polityczne i mrugnięcie okiem do widza. Tiago Vega mówi o Stanach Zjednoczonych Ameryki jako o miejscu zbudowanym z murów. Pozwala sobie na monolog na temat wykluczenia mniejszości, izolacji i zamykania ludzi w gettach. Mamy tutaj komentarz odnoszący się do bieżącej sytuacji społeczno-politycznej w Stanach Zjednoczonych. Ta bardzo pesymistyczna aluzja przedstawia nam obraz świata, w którym ludzie kontrolowani są przez siły zła. Ponownie mamy finezyjne nawiązanie do konwencji horroru. Kto powiedział, że w historiach grozy muszą pojawiać się potwory i demony? Rasa pożerającą inną rasę, brat zabijający brata – ta przerażająca wizja jest satysfakcjonującą konkluzją sezonu. Gdyby John Logan trzymał się jedynie konwencji grozy, w której najgorszym monstrum jest człowiek, całość intrygowałaby nieco bardziej. Niestety w przeciągu sezonu mieliśmy demoniczne dzieci, czary, zmartwychwstania i objawienia, które kontrastowały z tym, co stanowiło domenę sezonu.
Oglądając finał trudno oprzeć się wrażeniu, że serial czeka rychłe anulowanie. Niektóre wątki są zakończone zbyt raptownie, inne potraktowano po macoszemu. Część ważnych postaci wtopiła się w tło, inne zginęły, nie kończąc swoich opowieści. W historii seriali mieliśmy już sytuacje, gdy zaskoczeni informacją o skasowaniu twórcy na szybko lepili nieplanowane wcześniej zakończenie. Czy taki los czeka Miasto Aniołów? Gdyby tak się miało stać, serial wyszedłby z sytuacji z twarzą. Mimo pewnych niedostatków finał satysfakcjonuje, choć oczywiście nie wznosi się ponad przeciętność. Ten serial mógł być dużo lepszy, gdyby twórcy zrezygnowali z tworzenia go pod szyldem Penny Dreadful. Kultowa marka miała być błogosławieństwem, a finalnie stała się przekleństwem.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat