Dom grozy: Miasto Aniołów: sezon 1, odcinek 5 - recenzja
Po zeszłotygodniowym przełomie Miasto Aniołów powraca do poziomu z poprzednich odcinków. Tempo akcji pozostawia nieco do życzenia, a opowieść nie przyprawia nas o ciarki na plecach.
Po zeszłotygodniowym przełomie Miasto Aniołów powraca do poziomu z poprzednich odcinków. Tempo akcji pozostawia nieco do życzenia, a opowieść nie przyprawia nas o ciarki na plecach.
Zanim przejdziemy do omówienia szczegółów fabuły, przyjrzyjmy się wielkiemu atutowi Miasta aniołów, na który do tej pory nie zwracaliśmy należytej uwagi. Technicznie serial jest doskonale zrealizowany. Rzuca się to w oczy szczególnie w finałowym pościgu, który pod względem choreografii prezentuje się wybornie. Wszystko tutaj działa w służbie akcji – od kostiumów goniących i uciekających, przez scenografię (samochody przeszkadzające biegnącym), aż po pracę kamery, która poprzez długie ujęcia perfekcyjnie trzyma tempo akcji. John Logan i jego ekipa to specjaliści pierwszej wody – oprawa techniczna serialu doskonale sprawdziłaby się w hollywoodzkiej superprodukcji. W momentach, gdy opowieść nie domaga, to właśnie warstwa audiowizualna motywuje do dalszych seansów.
Świetnie prezentuje się zarówno wcześniej wspomniany pościg, jak i scena tańca radnego Charltona Townsenda. W ogóle wątek polityka wyrasta na jeden z bardziej intrygujących w opowieści. Skorumpowany urzędnik wyższego szczebla, który do tej pory przepełniony był frustracją i gniewem, niespodziewanie oddycha pełną piersią, gdy dzięki nowo poznanemu mężczyźnie ma okazję wyzwolić swoją seksualność. Biedak nie wie jednak, że jest elementem większej gry i pada ofiarą manipulacji swojej asystentki. Mamy więc niejednoznaczną postać, bo mimo że jest zepsuta do szpiku kości, niekoniecznie stanie po stronie Magdy i jej popleczników. Naginają się nam więc granice pomiędzy dobrem a złem. W tym jednym małym przypadku Miasto Aniołów staje się nieoczywiste i wielowarstwowe. Niestety, w pozostałych sytuacjach całość ma mniej wyszukany charakter.
Na pierwszym planie Miasta Aniołów znów pojawia się detektyw Vega i ponownie historia wpada w koleiny schematyczności. Ani wątek romantyczny z udziałem policjanta, ani samo śledztwo nie przekonują pod względem fabularnym. Co więcej, dochodzenie tak bardzo się rozrzedza, że nie przykuwa należytej uwagi i po prostu nudzi. Obserwując zmagania Vegi i Michenera, zerkamy na zegarek, czekając, kiedy serial przejdzie do eksploracji nieco bardziej interesujących motywów. Jest to niepokojąca tendencja, bo przecież to wątek główny miał być siłą napędową formatu. Tak się jednak nie dzieje i stanowi on jedynie dopełnienie pozostałych historii. Historii, które również nie w każdym aspekcie działają, jak należy.
Kierunek obrany w wątku doktora Crafta wywołuje wielki zawód. Cóż za przewidywalna kolei rzeczy – Elsa opętuje swoją ofiarę, która jak grzeczny piesek podąża za nią na najniższy poziom piekła. Zostawiamy więc przerysowaną i groteskową estetykę z poprzedniego odcinka i wracamy na drogę banału. Moralitet o opuszczeniu rodziny, w celu oddawania się dzikim żądzom to jeden z ulubionych tematów sztuki zajmującej się uwikłaniem człowieka we własnych słabościach. Dom grozy podąża wcześniej wytyczoną ścieżką, co oczywiście nie jest do końca złe, jednak poprzednie wydarzenia w tym przypadku rokowały nieco bardziej przewrotne rozwiązania.
W serialu spada napięcie – mamy tutaj do czynienia z czymś w rodzaju sinusoidy. Jeszcze tydzień temu atmosfera wśród meksykańskich rzezimieszków kipiała od emocji, a teraz mamy popłuczyny po tamtejszym klimacie. Nie jest tego w stanie zmienić ani pistolet Tiago, wycelowany w jego brata, ani diabelska orgia z udziałem Fly Rico. Pozytywne wrażenie robi poczciwy Lewis Michener, ale umówmy się – ta postać nie może być siłą napędową takiego serialu. Jeśli zależy nam na zwiększeniu dynamizmu i złapaniu właściwego rytmu trzeba postawić na bardziej elektryzujących bohaterów niż ten dobroduszny tropiciel nazistów. Niestety, Tiago Vega również nie imponuje pod względem charakterologicznym. Czarę goryczy przelewa bardzo oszczędna gra elementami fantastycznymi. Magdę obserwujemy jak na razie w jej ludzkich wersjach. Antagonistka uwikłana jest w przyziemne wydarzenia, przez co konwencja grozy schodzi na dalszy plan. To właśnie Magda powinna nadawać ton opowieści. Postać jest niepokojąca, charyzmatyczna, seksowna i enigmatyczna. Żeby podkręcić akcję, trzeba ją zdecydowanie umocować na płaszczyźnie horroru. Niestety, twórcy bardzo ślamazarnie brną do momentu, w którym zło przebudzi się w całej swojej gracji.
Szkoda, że Miasto Aniołów nie idzie za ciosem i nie podtrzymuje poziomu z poprzedniego epizodu. Szkoda, że nie udaje się wprowadzić do bieżącego odcinka klimatu wypracowanego w zeszłym tygodniu. Być może kolejna odsłona będzie równie dobra co epizod numer 4, ale takie sinusoidy nigdy nie działają na korzyść serialu. Jeśli produkcja nie potrafi zachować równego poziomu przez całą długość sezonu, nie ma szans na wielki sukces. Jak na razie nowy Dom grozy jest dobrze zrealizowanym średniakiem, który nie domaga zarówno pod względem fabuły, jak i klimatu.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat