Dom grozy: sezon 3, odcinek 6 – recenzja
Szósty odcinek Domu grozy już za nami. Kontrowersyjny wątek amerykański dobiega końca. Tak jak wielu przypuszczało, nie obyło się bez krwawej konfrontacji w willi Talbotów. Mimo że byliśmy świadkami kilku naprawdę mocnych, trzymających w napięciu momentów, trzeba szczerze przyznać, że był to jeden ze słabszych epizodów w trzecim sezonie.
Szósty odcinek Domu grozy już za nami. Kontrowersyjny wątek amerykański dobiega końca. Tak jak wielu przypuszczało, nie obyło się bez krwawej konfrontacji w willi Talbotów. Mimo że byliśmy świadkami kilku naprawdę mocnych, trzymających w napięciu momentów, trzeba szczerze przyznać, że był to jeden ze słabszych epizodów w trzecim sezonie.
Bardzo spodobał mi się motyw wspólnej kolacji wszystkich zwaśnionych stron na Dzikim Zachodzie. Ethan, Hecate, Sir Malcolm, Jared Talbot i inspektor Rusk zasiadają do posiłku, a napięcie rośnie. Podobny zabieg zastosował kiedyś Quentin Tarantino w filmie Django. Podczas uroczystego obiadu toczyła się gra pozorów, kiedy to goście serdecznie ze sobą rozmawiali. W serialu Penny Dreadful odbyło się to trochę inaczej - już po kilku minutach doszło do strzelaniny i śmierci kilku bohaterów. Wielka szkoda, że twórcy tak szybko zdecydowali się zakończyć ten moment napięcia. Była to wielka szansa na wzbogacenie wątku Ethana o grę psychologiczną, pokazanie relacji pomiędzy postaciami bądź po prostu umożliwienie im wyrażenia swoich przemyśleń. W pewnym stopniu udało się jednak potencjał wykorzystać. Wybornym motywem była odwrócona modlitwa Ethana - ostateczne świadectwo wybrania tej ciemnej strony. Jak się jednak później okazało, tylko na pozór.
Twórcom Domu grozy brakuje czasami odwagi. Końcówka No Beast So Fierce to jasna sugestia, że Ethan zostanie jednak wśród aniołów, nie decyduje się zastrzelić ojca. W jego oczach pojawiają się łzy – okazuje litość. Jaka szkoda, że postać ta przyjmuje znowu charakterystyczną pozę męczennika z dobrym sercem. Próby Hecate przeciągnięcia wilkołaka na stronę Lucyfera spełzły na niczym. Wraz z jej śmiercią młody Talbot znów nabiera ludzkich odruchów i zapomina o mocy, którą kusiła go wiedźma. Dużo ciekawiej byłoby, gdyby Lupus Dei był mniej oczywistą postacią, stającą częściej po stronie zła niż dobra. Kto oglądał pierwszy sezon Agentów T.A.R.C.Z.Y., ten wie, że zmiana protagonisty w wyjątkowo paskudny czarny charakter to czasem bardzo dobry ruch fabularny. Jest to do zrobienia nawet w popularnym serialu telewizyjnym – wszystko zależy od pomysłowości i odwagi twórców.
Po raz kolejny zawodzą pozostałe wątki. Nawet historia Vanessy nie prezentuje jakiegoś zachwycającego poziomu. Kobieta podróżuje po Londynie, próbując zebrać informacje na temat jej prześladowcy – Draculi. Znowu jest uśmiechnięta, zdecydowana i pewna siebie, jakby już zapomniała o wydarzeniach z gabinetu doktor Seward. Zapomniała także o pielęgniarzu, którego przecież musiała skojarzyć z postacią spotkaną w teraźniejszości. W jej wątku z serialem pożegnał się prawdopodobnie Ferdinand Lyle - zdecydowanie najbardziej irytująca postać w Domu grozy. Miał on wprowadzić trochę humoru w mroczną atmosferę, jednak był zbyt kiczowaty i denerwujący, aby widzowie go polubili. Jego miejsce zajęła piękna egiptolożka Catriona Hartdegan. Jak na razie niewiele można o niej powiedzieć oprócz tego, że jest atrakcyjna, sprytna i zdecydowana. Mam wrażenie, że odegra ważną rolę w całej fabule, choć wcale nie jest jasne, po której stronie stanie.
Tradycyjnie wątek doktora Frankensteina mocno zaniża poziom. Henry Jekyll po raz kolejny odgrywa rolę statysty. Jest taki moment w omawianym odcinku, kiedy Victor opuszcza laboratorium i rusza na eskapadę do rezydencji Doriana Graya. Jekyll zostaje sam. Kończy się zarówno scena, jak i jego obecność w No Beast So Fierce. Gdyby twórcy zdecydowali się poświęcić chociaż trzy minuty więcej postaci granej przez Shazada Latifa, mogliby pokazać jego emocje w samotności. Bardzo by to pomogło tej postaci i mocno posunęło do przodu jej ślamazarny rozwój. Niestety wszystko wskazuje na to, że odegra on podobną rolę jak profesor Van Helsing w pierwszym sezonie. Będzie jedynie tłem dla Victora, motywatorem jego działań, a nie samodzielnym bohaterem, którego losy wpływałyby na fabułę.
W omawianym odcinku obserwujemy niezwykły zryw Frankensteina, który wyrusza do rezydencji Doriana Graya, aby porwać swoją ukochaną. Niestety sam zostaje schwytany przez uzbrojone kurtyzany i staje z nożem na gardle przed krwiożerczą Lily. Bohaterka kwituje jego akcję z politowaniem, mówiąc o „najgorszym porwaniu w historii”. Winić trzeba jednak nie postać, a scenarzystów, którzy po raz kolejny rozłożyli cały wątek na łopatki. Jak łatwo się domyślić, Victor wychodzi z tej niebezpiecznej sytuacji bez szwanku. Jego była ukochana poczuła się nagle sentymentalnie i darowała mu życie. Relacja tych dwojga jest tak mało wiarygodna, że trudno zrozumieć motywacje doktora. Nawet młody Werter po kolejnym odrzuceniu przez dziewczynę nie próbowałby włamywać się do domu jej obecnego ukochanego z zamiarem uśpienia, porwania i zmuszenia do miłości. Przez takie kuriozalne rozwiązania Dom grozy traci swój klimat i powagę, która była charakterystyczna dla poprzednich serii.
Oglądając trzeci sezon, można odnieść wrażenie, że John Logan bardzo chciał, aby każda z postaci miała swoją indywidualną historię, rozwijającą się niezależnie od wątku głównego. Pomysł jest dobry, jednak aby realizacji była właściwa, każdy segment musi przyciągać uwagę widza interesującą fabułą. Niestety w Domu grozy nie działa to prawidłowo. Twórcom nie udaje się odpowiednio rozdysponować czasu ekranowego między główny wątek a poszczególne opowieści. Tym samym dostajemy przegadane kilkuminutowe wstawki, w których nic się nie dzieje. Całe szczęście główna oś fabularna nadal podąża we właściwym kierunku i wypełnia scenariuszowe luki, powstałe na skutek zaniedbań w prawidłowym prowadzeniu historii Frankensteina i pozostałych. Do końca sezonu zostały już tylko trzy odcinki, tak więc wchodzimy w decydującą fazę. Liczę, że teraz będzie już tylko lepiej, bo Dom grozy po prostu na to zasługuje.
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat