Dom grozy: sezon 3, odcinek 8 i 9 (finał serialu) – recenzja
Dwuodcinkowy finał trzeciego sezonu Domu grozy już za nami. Niestety bardzo niespodziewanie zakończył się również cały serial. Informacja o braku kontynuacji dotarła do fanów dopiero dzień po premierze ostatniego odcinka - wcześniej nie było żadnych przesłanek sugerujących taki zaskakujący rozwój wypadków. Powodem tej decyzji, według Johna Logana, jest definitywne zakończenie głównego wątku fabularnego związanego z Vanessą Ives.
Dwuodcinkowy finał trzeciego sezonu Domu grozy już za nami. Niestety bardzo niespodziewanie zakończył się również cały serial. Informacja o braku kontynuacji dotarła do fanów dopiero dzień po premierze ostatniego odcinka - wcześniej nie było żadnych przesłanek sugerujących taki zaskakujący rozwój wypadków. Powodem tej decyzji, według Johna Logana, jest definitywne zakończenie głównego wątku fabularnego związanego z Vanessą Ives.
Czy tak było w rzeczywistości, trudno w tym momencie powiedzieć. Na tę chwilę nie dowiemy się, czy inne, zewnętrzne czynniki miały wpływ na decyzję twórców. Fakt jest jednak taki, że finał Penny Dreadful ma znamiona produkcji przerwanej. Pewne kwestie nie zostały wyjaśnione, niektóre wątki skończyły się za szybko, a rozwój kilku postaci został zatrzymany. Zbyt dużo skrótów fabularnych przez cały sezon jak na długo planowane zakończenie.
Ósmy odcinek Domu grozy rozpoczyna się apokaliptyczną wizją Londynu, do którego przybywa wreszcie Ethan wraz z sir Malcolmem i Kaetenayem. Bohaterowie dowiadują się, że od dłuższego czasu miasto tonie we mgle, tysiące ludzi umiera, a na ulicach grasują wampiry. Wkrótce okazuje się, że jest to prawdziwa biblijna plaga, sprowadzona na świat przez Draculę i Vanessę, która definitywnie przeszła na ciemną stronę mocy.
Epizod przeskakuje nagle do laboratorium doktora Frankensteina i pojawia się pierwsza niejasność. Jak długo po wydarzeniach z poprzedniego odcinka toczy się akcja? Londyn po apokalipsie wygląda tak, jakby trapiły go plagi przynajmniej od kilku miesięcy. Tymczasem Frankensteina, Jekylla, Graya i Lilli zastajemy prawie w identycznej pozie jak pod koniec siódmego odcinka. Czyżby akcja obu wątków toczyła się w różnych strefach czasowych? A może reżyser musiał mocno pociąć scenariusz, aby zamknąć go w dwuodcinkowym finale? Jest to oczywiście szczegół, jednak może on sugerować, że twórcy korzystali z pewnych skrótów fabularnych przy montażu przedostatniego odcinka. Na szczęście inne segmenty ułożone są właściwie, a motywem przewodnim pierwszej części finału jest zdecydowania akcja.
Już na samym początku jesteśmy świadkami walki między doktor Seward i Reinfeldem. Później towarzyszymy bohaterom podczas szturmu na posiadłość Sir Malcolma. Najciekawiej jednak prezentuje się bitwa między dwoma wilkołakami a sforą wampirów. W końcu poznajemy tajemnicę Kaetenaya, który przybiera swoją zwierzęcą formę i staje ramię w ramię z Lupus Dei. Dzięki temu postać Indianina wreszcie nabiera głębi. Dowiadujemy się co nieco o jego przeszłości i od razu relacja z młodym Talbotem staje się bardziej czytelna i wyrazista. Dzięki naświetleniu przeszłości Apacza zrozumiałe staje się amerykańskie pochodzenie wilkołaków oraz ich związek z wierzeniami rdzennych mieszkańców Ameryki. Oba potwory w akcji to prawdziwie zabójczy duet. Bardzo przyjemnie oglądało się scenę walki, podczas której horda wampirów zostaje wyrżnięta w pień. Sam Dracula w obliczu takiej potęgi postanawia wycofać się na chwilę. Wielka szkoda więc, że dopiero w finale mamy okazję poznać genezę wilkołaków, bo ich wspólny wątek mógł się jeszcze bardzo ładnie rozwijać.
Ostatnia część dwuodcinkowego finału miała być w zamiarze twórców wyjątkowa prawie w każdym segmencie. Świadczą o tym między innymi napisy początkowe, ukazane w innym tonie niż zazwyczaj, z muzyką i zdjęciami mającymi sugerować pożegnanie z bohaterami. Dopiero w tym momencie widz zaczyna przypuszczać, że to może być już koniec historii. John Logan i reszta mieli dylemat – czy promować trzeci sezon jako ten ostatni, czy może jednak utrzymać tajemnicę do samego końca. Podjęli taką, a nie inną decyzję i mocno zaskoczyli fanów. Mimo to wierzę, że mieli naprawdę dobre intencje, aby zakończyć serię w sposób spójny, nienaciągany i na wysokim poziomie artystycznym. Niestety takie finały w serialach to wielka sztuka i często można trafić na produkcje zamknięte niewłaściwie, z urwanymi wątkami, zagubionymi postaciami czy błędami logicznymi. W Domu grozy oczywiście nie jest tak źle, ale nie obyło się bez kilku wpadek.
Zacznę jednak od zalety. Oprócz centralnej sceny akcji, rozwiązującej wątek fabularny, ostatni odcinek pełen jest refleksji, przemyśleń i rozważań poetycko filozoficznych. Postacie znów mówią pięknie i lirycznie. Brakowało nam tego trochę w trzecim sezonie. Tani romantyzm Victora Frankensteina został zastąpiony przez fatalizm Lili we wstrząsającym monologu. Vanessa i Ethan wreszcie się spotykają i poświęcają swoją miłość w imię dobra. Ich wspólna modlitwa w obliczu śmierci to jedna z najbardziej wzruszających scen w serialu. Każdy z bohaterów żegna się z Vanessą i widzami w sposób osobisty i emocjonalny. Takich momentów jest więcej i są one ozdobą finału. John Logan wie, że to takie motywy są siłą serialu i świadczą o wysokim poziomie artystycznym, wypełnił więc nimi ostatni odcinek, licząc, że właśnie tak zostanie zapamiętana cała seria.
Niestety będziemy też pamiętać te słabsze chwile, wynikające moim zdaniem z nie do końca autonomicznej decyzji o zakończeniu produkcji. Przede wszystkim boli los nowych postaci. Doktor Jekyll, doktor Seward i Catriona Hartdegan - po co wprowadzać tak charakterystyczne indywidua, jeśli się ich zupełnie nie rozwija? Ten pierwszy zostaje powiązany ze swoją klasyczną formą w sposób symboliczny – jedynie przez szlacheckie nazwisko, które brzmi (oczywiście) Hyde. Nikt mnie nie przekonana, że wprowadzając tę postać do fabuły, John Logan zaplanował takie rozwiązanie.
Doktor Seward z cynicznej pani psychiatry przeistacza się nagle w niezłomną mistrzynię rewolweru. Podobnie jak Catriona, porzuca wszelkie rozważania i staje do walki z siłami ciemności. Oczywiście okazuje się świetną wojowniczką – bez problemu pokonuje całe zastępy wampirów. Postacie obu pań miały dużo większy potencjał. Nie dowiedzieliśmy się nic o ich przeszłości. Czemu doktor Seward wygląda tak samo jak Joan Clayton i jakie to ma znaczenie dla fabuły? Kim tak naprawdę jest Catriona i co sprawiło, że jest tak silną kobietą? Odpowiedzi na te pytania już nie padną, a szkoda, bo można by w oparciu i o nie budować wiele kolejnych wątków.
Główny antagonista serialu także nie dostał wiele czasu ekranowego. Poznaliśmy go jako doktora Sweeta – miłego, sympatycznego, zawstydzonego. Później miał kilka momentów, lecz apogeum to już tylko walka i zmagania. A co z jego motywacjami, przemyśleniami, głębią, charakterem? Czemu nie dane nam było poznać lepiej sprawcy wszelkiego zła w serialu? Oprócz standardowych dyrdymałów o zanurzeniu świata w ciemności nie dowiadujemy się nic o jego celach. Od takiej produkcji jak Dom grozy trzeba wymagać trochę większego zaangażowania w budowanie postaci niż ten powierzchowny rzut oka. Wystarczy spojrzeć na Madame Kali z drugiego sezonu – prawdziwy majstersztyk; jeden z lepszych czarnych charakterów, które miałem okazję podziwiać w telewizji. Dracula natomiast to tylko cień, postać pojawiająca się i znikająca. Motywator działań, ale nie ich bohater. Zdecydowanie za mało.
Najlepiej prowadzonym wątkiem od samego początku trzeciego sezonu była historia Doriana i Lili. Obie postacie są niezwykle dramatyczne. Finał ich znajomości został przedstawiony właściwie, z dbałością o szczegóły. Symboliczna scena, w której Dorian zostaje sam w swoim salonie z ciałem martwej kobiety u stóp, jest niezwykle mocna. Padają słowa „będę tu zawsze” i jest to sugestywne pożegnanie z tym bohaterem. Szkoda tylko, że oboje nie zostali zaangażowani w wątek główny. Z drugiej jednak strony istniałaby obawa, że ich role zostałyby także zminimalizowane i nie byłoby już miejsca na dramatyzm.
Warto też wspomnieć o potworze Frankensteina. Tak jak wielu przypuszczało, szczęście nie trwało zbyt długo. Jego syn umarł, a główny bohater nie zdecydował się go wskrzesić. Wątek rodzinny Johna Clare można uznać za pozytyw trzeciego sezonu. Był on bardzo kameralny, większość scen kręcona była w ciemnej izbie przy świetle świecy. Budowało to atmosferę intymności między członkami rodziny, ale też wprowadzało pewien niepokój, bo kiedy płomień świecy zgaśnie, nadejdzie ciemność również dla Johna Clare.
Mam własną teorię w związku z zakończeniem emisji Domu grozy. Nie wierzę w tłumaczenia twórców o naturalnym końcu produkcji - pojawiło się zbyt dużo znaków zapytania i dziur fabularnych. Moim zdaniem winna takiej sytuacji jest główna aktorka i muza Johna Logana, Eva Green, która po trzech udanych sezonach postanowiła pożegnać się z serialem. Jak wiemy, była ona niezwykle mocno aktorsko zaangażowana w produkcję i być może przez to zaniedbywała swoje hollywoodzkie obowiązki, co miało z kolei wpływ na jej filmową karierę. Jest ona teraz bardzo popularną aktorką, ale żeby osiągnąć status gwiazdy, powinna zacząć grać w blockbusterach. Dom grozy był z pewnością wyzwaniem artystycznym, ale mało który topowy aktor decyduje się poświęcić tak dużo czasu produkcji telewizyjnej. Decyzja wydaje się logiczna, jednak nie musi ona oznaczać przecież końca serialu.
John Logan jednak zdecydował się przerwać emisję i moim zdaniem popełnił błąd. Nawet po śmierci Vanessy Ives serial miałby wciąż wielki potencjał i mogłoby powstać co najmniej kilka sezonów. Mimo pewnych błędów w trzeciej serii poziom artystyczny nadal jest bardzo wysoki. Również poziom komercyjny musiał być zadowalający, ponieważ stacja Showtime nigdy nie wywierała presji na twórców. Eva Green była oczywiście najjaśniejszą gwiazdą, ale jeśli rzeczywiście zdecydowałaby się opuścić serial, Logan mógł zastosować multum rozwiązań fabularnych, które wypełniłby z czasem pustkę po tej wybitnej aktorce. Josh Harnett z powodzeniem mógłby wziąć na siebie ciężar głównego protagonisty – mimo że nie jest wybitnym aktorem, jego Ethan Chandler to także ciekawa interpretacja. Dodatkowo w trzecim sezonie pojawiło się kilka nowych postaci, które mogłyby na stałe wejść do obsady. Nowe wątki zastąpiłyby stare. Gdzieś w tle zarysowała się legenda o mumii, pojawił się drugi wilkołak, wszyscy czekali na przemianę Jekylla. Wprowadzenie tylu ciekawych pomysłów i zostawienie ich nierozwiniętych to nie zagranie w stylu tak inteligentnego twórcy, jakim jest John Logan.
Niestety, mimo żalów musimy pogodzić się z decyzją twórców. Żegnamy tę wyjątkową opowieść pełną poetyki niespotykanej dzisiaj w telewizji. Moim zdaniem był to też najlepiej obsadzony serial, jaki widziałem. Każdy z aktorów był tak blisko interpretacji swojej postaci, że momentami się nią stawał. Myślę, że każdy fan powinien podziękować Johnowi Loganowi za to niezwykłe doświadczenie i wypatrywać aktorów w kolejnych produkcjach, jednak na dużym czy małym ekranie Eva już zawsze będzie Vanessą, a Josh Ethanem.
Źródło: zdjęcie główne: Patrick Redmond/SHOWTIME
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat