Doom Patrol: sezon 1, odcinek 11 - recenzja
Twórcy Doom Patrol znów eksponują emocjonalną tonację opowieści, nieco przykrywając nią oś fabularną całego sezonu. Dzieje się dużo, choć z pewnością mogłoby więcej.
Twórcy Doom Patrol znów eksponują emocjonalną tonację opowieści, nieco przykrywając nią oś fabularną całego sezonu. Dzieje się dużo, choć z pewnością mogłoby więcej.
Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują na to, że serial Doom Patrol wkracza już w decydującą fazę pierwszego sezonu. Sęk w tym, że o takim obrocie spraw dowiadujemy się bardziej z zapewnień twórców i internetowych encyklopedii fanowskich niż z tego, co faktycznie obserwujemy na ekranie. Co prawda w odcinku Frances Patrol dzieje się sporo, ale z całą pewnością mogłoby więcej. Nie zrozumcie mnie źle: nie mam zamiaru narzekać na brak wygibasów i innych fabularnych twistów, ale w przededniu finału tej opowieści rosną we mnie obawy o to, czy scenarzyści nie zaserwują nam aby powtórki z produkcji Titans i ostateczne starcie ze złem rozejdzie się po kościach, ustępując miejsca wszechobecnym w tej historii odwołaniom do genez protagonistów. Tak, tytułowa superbohaterska drużyna potrafi wciągnąć bez reszty na poziomie emocjonalnym, a każdy jej członek jest bez dwóch zdań intrygującą istotą, jednak koło zasadniczej osi fabularnej sezonu samo się przecież nie nakręci.
Mój niepokój na tym polu wiąże się głównie z asekuracją ze strony twórców. Już na początku Frances Patrol Jane jest bliska płaczu z powodu przeświadczenia, że nie może uratować Szefa. Nie licząc jednej czy dwóch wzmianek, które pojawią się później, to by było w zasadzie na tyle, jeśli chodzi o jego zniknięcie. Widz w kilku momentach będzie musiał sobie dopowiedzieć, że ukazywane na ekranie wątki i kolejne wydarzenia rzeczywiście łączą się czy to z Szefem, czy z Panem Nikt - pewności w tej materii i tak jednak mieć nie będziemy. Choć odcinek broni się naprawdę dobrze poprowadzonymi historiami, które rzucają nowe światło na postacie Robotmana, Cyborga czy Larry'ego, to coraz liczniejsza grupa odbiorców zacznie zastanawiać się nad tym, czy emocjonalne tango z bohaterami nie mogło odbyć się wcześniej, poniekąd na zasadzie: "raz, a dobrze". Wygląda na to, że scenarzyści postanowili wycisnąć bohaterów jak cytrynę, byśmy poznali ich od deski do deski i wiedzieli o działaniu ich psyche absolutnie wszystko. Dopiero później zaczniemy się zastanawiać, czy starczy tu jeszcze pola do popisu w 2. sezonie produkcji...
Na całe szczęście wątki emocjonalne znów świetnie prezentują się na ekranie. Prym wiedzie tu głównie Robotman; wraz z Ritą udaje się on na pogrzeb Bumpa, na którym obecna jest także córka Cliffa. Jest coś groteskowego i nostalgicznego zarazem w tych scenach, w których bohater boi się bezpośredniej obecności swojej latorośli. Jego powierzchowna furia i zazdrość schodzą na dalszy plan i ustępują miejsca wszechogarniającej miłości i zrozumieniu. Ta przemiana wewnętrzna doskonale rezonuje jeszcze w wątku Larry'ego, nie tylko sprawnie rozpisanym, ale i kapitalnie zrealizowanym. Historia jego uczuć do Johna, która znajduje swój nieoczekiwany finał w spotkaniu z umierającą wersją swojego obiektu westchnień, potrafi chwycić za gardło i naprawdę poruszyć. Raz jeszcze podkreślę, że nie ma tu nic z nachalności i tanich chwytów fabularnych. Miłość w tej produkcji ma wiele oblicz i rodzi równie wiele skutków - czasami bohaterowie w niej przepadają, by w innym miejscu odnaleźć w niej trudne do opisania źródło inspiracji. Ten stan rzeczy niespecjalnie zmieni fakt, że absurd wciąż wybrzmiewa gdzieś w tle, a przez ekran przewinie się nawet mocno przerośnięty aligator.
Cieszy fakt, że zawieszony pomiędzy światem biomechaniki a człowieczeństwa Cyborg nie zatracił się w emocjonalnych dysputach i stał się istotnym ogniwem w fabularnej rozgrywce - skoro porywają go agenci Biura Normalności, a w rzeczywistości drużyny herosów pojawia się jeszcze potrzeba odnalezienia znanego z komiksów Flexa Mentallo, to historia zdaje się nabierać rumieńców; szkoda tylko, że przy okazji nie nabiera rozpędu. W tym tygodniu znów zmieniła się tonacja produkcji, przechodząc od groteski w stronę wewnętrznych metamorfoz, przyprawionych jeszcze tak dozą intymności, jak i powagi chwili. Ta mieszanka z pewnością działałaby jeszcze lepiej, gdyby kontrastowała z nadchodzącym (?) starciem z Panem Nikt tudzież jego machinacjami. Na razie jednak musimy zadowolić się tym, co chcą dać nam twórcy. Koniec końców dobrze, że to wciąż dramat emocjonalny, a nie po prostu dramat.
Źródło: Zdjęcie główne: DC Universe
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat