Doom Patrol: sezon 1, odcinki 8-9 - recenzja
Doom Patrol w ostatnich odcinkach bardziej niż produkcją o herosach stał się dramatem psychologicznym. Taki obrót spraw jednych ucieszy, innych zaś nieco rozczaruje.
Doom Patrol w ostatnich odcinkach bardziej niż produkcją o herosach stał się dramatem psychologicznym. Taki obrót spraw jednych ucieszy, innych zaś nieco rozczaruje.
Ostatnie dwa odcinki bodajże najlepiej pokazują nam, że Doom Patrol nie chce być jedną z wielu superbohaterskich produkcji na telewizyjnej mapie - serial zamienił się już na całego w psychologiczny dramat, w którym to nie walka dobra ze złem, a wewnętrzne demony bohaterów mają największe znaczenie dla opowieści. Część widzów będzie z takiego podejścia niezwykle zadowolona, inni zaczną kręcić pod nosem na nieustanne poszerzanie genezy najważniejszych postaci, którego to zabiegu ofiarą staje się zasadnicza oś fabularna. W żaden sposób nie odmówimy jednak twórcom konsekwencji w prowadzeniu narracji; zarówno Danny Patrol, jak i Jane Patrol zabierają nas - dosłownie i w przenośni - do umysłów protagonistów, a wędrówka po nich przypomina albo rozwiązywanie zagadki, albo próbę odnalezienia drogi wyjścia z labiryntu. Nie wszystko na tym polu się udaje, choć bez dwóch zdań na tle innych produkcji o herosach jest inaczej. Ot, świeżość, której w dobie popularności trykociarzy łakniemy przecież jak kania dżdżu.
W Danny Patrol kluczową dla fabuły postacią staje się drag queen Maura Lee Karupt, przy czym funkcjonuje ona w rzeczywistości, w której Alfą i Omegą jest znany z komiksów, niezwykle zagadkowy Danny the Street. Mamy tu do czynienia z tworem, który doprawdy trudno określić - to odczuwająca ulica ze zdolnością teleportacji, istota z pogranicza trans i queer. Choć na ekranie raz po raz pojawiają się mniej lub bardziej zakamuflowane odwołania do sytuacji społeczności LGBTQ czy ideologii gender, scenarzyści podchodzą do tego aspektu niezwykle subtelnie i ze starannym wyczuciem. W żadnym momencie nie przesadzają, nie tasują nam też przed oczyma narracyjnymi uproszczeniami tudzież nie wymachują łopatologią. Cały wątek bardzo dobrze kontrastuje z podróżami bohaterów: Larry'ego i Vica w świecie Danny'ego, jak również Cliffa i Rity w poszukiwaniu prawdziwej Jane, której osobowość została tym razem zdominowana przez fanatyczną miłośniczkę komedii romantycznych, Karen. Przeszłość Larry'ego nabiera nieco innego kontekstu, a Maura udowadnia, że wprowadzenie nowej postaci do opowieści może bardzo przekonująco popchnąć ją na inne fabularne tory. Najlepiej jednak w Danny Patrol prezentuje się gra kontrastami; odcinek na papierze wygląda na śmiertelnie poważny, jednak twórcy pozwalają sobie na narracyjną frywolność, by przywołać tylko naprawdę dobrze prezentujące się na ekranie wykonanie wymownej piosenki.
Ta odsłona serii ustawia de facto podwaliny pod to, co zobaczyliśmy w Jane Patrol. Wchodzimy w nim w umysł Jane, symbolizowany przez tajemnicze Podziemie. Jak grzyby po deszczu wyrastają tu coraz to nowsze postacie, kolejne wersje osobowości bohaterki, którym zdaje się przewodzić złowroga i zagadkowa Hammerhead. Jeśli spojrzymy na ten mentalny labirynt holistycznie, psyche Jane zacznie naprawdę fascynować. Twórcy wykorzystują przeróżne toposy literackie i kinowe, bawiąc się jeszcze konwencją - zwróćcie uwagę na wyglądające jak wyciągnięte żywcem z pierwszych psychoanalitycznych podręczników scenografie, przerysowane kostiumy czy Dziwne Siostry, wariację na temat Szekspirowskich trzech wiedźm. Aż roi się tu od figur jawiących się jak prace niemieckich ekspresjonistów, a mroczną tonację podkreśli jeszcze umiejętna gra świateł. Teoretycznie wizyta w podświadomości Jane ma nas zabierać w stronę horroru, jednak nawet po ujawnieniu największej traumy protagonistki wciąż będziemy czuć, jak wiele tu z groteski. Pomaga w tym przede wszystkim zachowanie Cliffa, który w ów przepełniony mrokiem świat wprowadza tak nonsens, jak i surrealizm. Na wielkie słowa uznania zasługują i występujący tym razem z ludzką twarzą Brendan Fraser, i Diane Guerrero, która dosłownie dwoi się i troi na ekranie. W moim odczuciu dali oni prawdziwy aktorski koncert, prawdopodobnie najlepszy, jaki do tej pory mogliśmy obserwować w serialu.
W tę beczkę fabularno-narracyjnego miodu należy włożyć jednak łyżkę dziegciu. Wkroczyliśmy już bowiem w decydujący etap pierwszego sezonu produkcji - choć za nami większość odcinków, odwołanie do zniknięcia Szefa w ostatnich odsłonach serii zostało ledwie wzmiankowane. Cieszy fakt, że twórcy konsekwentnie realizują swoją wizję i mają świeży pomysł na potraktowanie grupy superbohaterów. Z drugiej jednak strony nieustanne epatowanie genezami protagonistów, jak pokazali już Titans, nie jest rozwiązaniem na dłuższą metę. Nasza ocena ekranowej opowieści zależy więc od przyjętej perspektywy; jeśli większe znaczenie ma dla Was ta superbohaterska, możecie poczuć się odrobinę rozczarowani. Jeśli zaś szukacie innowacyjnego dramatu psychologicznego z krwi i kości - nie mogliście trafić pod lepszy adres. Wam i sobie życzyłbym jednak, aby twórcy zdołali odnaleźć destylat obu tych konwencji. Nam wszystkim wyjdzie to na dobre.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat