„Dragon Ball Super”: sezon 1, odcinek 15 – recenzja
Po rozegraniu (nie tak do końca wiekopomnej) Bitwy Bogów przyszedł czas na wprowadzenie sielskiej atmosfery. Niestety braki "Dragon Ball Super" uwidaczniają się nawet w odcinkach nastawionych wyłącznie na poczucie humoru.
Po rozegraniu (nie tak do końca wiekopomnej) Bitwy Bogów przyszedł czas na wprowadzenie sielskiej atmosfery. Niestety braki "Dragon Ball Super" uwidaczniają się nawet w odcinkach nastawionych wyłącznie na poczucie humoru.
Tak jak po każdej burzy przychodzi słońce, tak i po każdej serii „bitewnych odcinków” w anime „Dragon Ball” nadchodzi czas na rozładowanie napiętej atmosfery. I choć Bitwa Bogów zreinterpretowana na rzecz serialu nie przyniosła fanom takich emocji, jakich można by się spodziewać, to tradycji nadal musi stać się zadość. W tym przypadku jednak twórcy nie stanęli na wysokości zadania, serwując widzom dosyć przeciętny odcinek ze średnio trafionym poczuciem humoru.
Jak sam tytuł wskazuje, 15. odsłona nowych przygód Son Goku nie koncentruje się na wspomnianym bohaterze, lecz na fałszywym herosie Matki Ziemi. Mr. Satan nie omieszkał wykorzystać kolejnej okazji do powiększenia swojej kolekcji medali i posągów, które stanowią gest wdzięczności nieświadomych prawdy mieszkańców Ziemi. Tym razem opowieść teścia Gohana nie jest poparta żadnych filmikiem naprędce nakręconym przez wielbicieli domniemanego Mistrza. Wybujała wyobraźnia mężczyzny zabiera nas w dziwaczną podróż będącą jego personalną wersją niedawnych wydarzeń. Jeśli kiedyś zastanawialiście się, jak wyglądałby Mr. Satan w wersji Super Saiyanina, to macie niepowtarzalną okazję się tego dowiedzieć i zweryfikować własne wyobrażenia. Widok nie jest zachwycający, lecz nigdy taki miał nie być, sprawując swoją właściwą funkcję wywoływania szczerego śmiechu. Zabawnych gagów jest jednak niewiele, a główny wątek pokazowego sparingu międzygatunkowego nie wypada najlepiej. Przybysze z innej planety zdają się być nieprzemyślanym zapychaczem czasu, a przez cały odcinek odnosiłam wrażenie, że fabuła stworzona została pochopnie i bez głębszego przemyślenia.
[video-browser playlist="721768" suggest=""]
Rola Son Goku ogranicza się w tym przypadku do podstawowego minimum. Twórcy znowu wykorzystują chwyt o styranizowanym mężu, któremu żona nie pozwala na regularne treningi (ergo realizowanie najskrytszych marzeń). Chichi jak zwykle nie zawodzi, wspaniale realizując się jako nadopiekuńcza teściowa aka przyszła babcia. Z przyjemnością patrzy się na sceny, w których zagania Goku i Szatana Serduszko do usłużnej pracy.
Czytaj również: „Dragon Ball Z” – nowa nazwa ostatniej formy Super Saiyanina
Z pozoru więc odcinek, który miał dostarczyć nam dużo zabawy i rozrywki, jest tak naprawdę oczywistym zapychaczem czasu, w którym za humorystyczne aspekty odpowiadają nieliczne elementy. Za „Dragon Ball Super” nieustannie ciągnie się cień sukcesu uprzednich sezonów. Nowej serii trudno jest z niego wyjść, by udowodnić swoją własną wartość. Wciąż jednak trzymamy kciuki, żeby mu się to udało, bowiem przez te piętnaście tygodni emisji „Dragon Ball Super” udowodnił, iż potencjał w sobie posiada. Wystarczy go tylko w pełni wydostać na wierzch. Czy nowe zagrożenie, które niebawem znów stanie na progu życia animowanych bohaterów, pozwoli nowej serii na rozwinięcie skrzydeł?
Poznaj recenzenta
Agnieszka SudołDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat