Dragon Ball Super: sezon 1, odcinek 20 – recenzja
Powrót Freezera do żywych niesie za sobą nowe zagrożenie dla planety. Ponowne stawienie czoła przeciwnikowi nie tylko zapewnia wiele emocji, lecz równocześnie przepełnione jest wieloma wspaniałymi wspomnieniami z serii Dragon Ball Z.
Powrót Freezera do żywych niesie za sobą nowe zagrożenie dla planety. Ponowne stawienie czoła przeciwnikowi nie tylko zapewnia wiele emocji, lecz równocześnie przepełnione jest wieloma wspaniałymi wspomnieniami z serii Dragon Ball Z.
Zdawać by się mogło, iż producenci Dragon Ball Super poszli na łatwiznę, włączając do nowej fabuły starego nemezis. Kupony odcięte od sławy zostały równiutko ułożone na stoliku, a na korzyści płynące z ich wykorzystania nie będzie trzeba długo czekać. Nie ma co jednak ciskać gromów w stronę rozleniwionych twórców. Już od pierwszych zapowiedzi powszechnie wiadomym stał się fakt, iż fabuła serialu oparta zostanie przede wszystkim na dwóch popularnych kinówkach – Dragon Ball Z: Battle of Gods i Dragon Ball Z: Resurrection of F. Skoro powiedziało się A, trzeba wypowiedzieć kolejne litery alfabetu.
Jakkolwiek reinterpretacja pierwszego filmu była wykonana prawie pod linijkę, z nieznacznymi tylko ulepszeniami, tak w tym przypadku serialowy scenariusz pozytywnie poszerza pełnometrażową wizję. Proporcje poszczególnych scen zostały odpowiednio rozciągnięte do czasu antenowego kolejnych odcinków, niektóre ujęcia tylko nieznacznie zmodyfikowano, inne zostawiono w spokoju, a pozostałe (jak np. trening pod okiem Whisa czy przybycie Jaco) ubarwiono kilkoma nowymi ujęciami. W ostatecznym rozrachunku widzowie zaznajomieni z Dragon Ball Z: Resurrection of F będą przyjemnie zaskoczeni. Jaco, który pojawia się w tym odcinku, również skorzystał na pewnych ulepszeniach. Zdobywamy o jego postaci zdecydowanie więcej informacji, niż było to w przypadku jego srebrnoekranowej wersji. Można więc przypuszczać, iż oficer Galaktycznego Patrolu zagości w anime na dłużej. Fakt ten sugeruje również odświeżona czołówka Dragon Ball Super. Mam też nadzieję, iż w kolejnych odcinkach zaprezentowana będzie chociażby skrótowa geneza znajomości Bulmy z tym galaktycznym osobnikiem. Znajomość ta jest sama w sobie intrygująca.
Muszę przyznać, że najnowszy odcinek Dragon Ball Super oglądałam z uczuciem przyjemnej nostalgii. Oczekiwanie na przybycie złoczyńcy zagrażającemu całej Ziemi, przypadkowa zbiórka walecznej ekipy, brak Goku w pierwszych godzinach walki i ta cisza przed burzą, tak charakterystyczna dla wszystkich serii - owe sceny bardzo przypominają wątek pojawienia się cyborgów w Doragon bôru Z. Czar wspomnień jest wyczuwalnym towarzyszem niniejszego epizodu.
Flashback do sceny z personalnego piekła Freezera przypomniał zagadkowe niedociągnięcie animatorów. Dlaczego bowiem wskrzeszone ciało złoczyńcy nie jest tym, które zostało unicestwione przez dorosłego Trunksa? Sceny z piekła jasno wskazują na to, iż taka właśnie forma Freezera cierpiała niewysłowione katusze pod batutą pluszowych zwierzaczków. Czy twórcy aż tak bardzo chcieli nawiązać do sekwencji na Namek, kiedy to poznaliśmy antagonistę? Czy może jednak sprawa dotyczy poszczególnych stadiów przemiany Freezera i wyszczególnienia najnowszej, złotej? Wraz z kolejnymi odcinkami odpowiedzi na te pytanie same zaczną się pojawiać. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak z nieukrywaną przyjemnością nadal śledzić losy Son Goku.
Poznaj recenzenta
Agnieszka SudołDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat