Dragon Ball Super: sezon 1, odcinek 34 – recenzja
Za nami pierwsze pojedynki Międzygalaktycznego Turnieju Sztuk Walki. Jak na razie drużyna 7. Wszechświata stawia niespodziewanie silny opór wojownikom Beerusa, a to dopiero początek zawodów!
Za nami pierwsze pojedynki Międzygalaktycznego Turnieju Sztuk Walki. Jak na razie drużyna 7. Wszechświata stawia niespodziewanie silny opór wojownikom Beerusa, a to dopiero początek zawodów!
Frost okazał się czarnym koniem Międzygalaktycznego Turnieju. Choć to dopiero drugi zawodnik wystawiony przez wszechmocnego Champę, zdołał on pokonać Goku, który wszak według słów samego Boga Zniszczenia jest drugim najpotężniejszym wojownikiem w 6. Wszechświecie. Fakt ten, choć nie prognozuje optymistycznych wyników dla drużyny Beerusa, otwiera drzwi dla interesujących wątków. Twórcy Dragon Ball Super bez pośpiechu odsłaniają poszczególne karty, kreując trzymającą w napięciu historię.
Odcinek otwiera wciąż nieprzytomny Goku, który pośród krzyków niedowierzania widzów wylądował poza matą. W tym momencie Frost automatycznie urósł do rangi wojownika o niespotykanej sile, który nawet w obliczu zwycięstwa zachowuje ducha sportowej rywalizacji. Twórcy tylko z pozoru nie spieszą się z odkryciem źródła niepokojącej siły Frosta, uwagę widzów koncentrując najpierw na walce z Piccolo. To właśnie ten zabieg w dużej mierze sprawia, że 34. odcinek ogląda się z ogromnym zaciekawieniem. Demaskacja podejrzanej techniki przeciwnika jest mocnym punktem fabularnym.
Sam pojedynek pozostawia po sobie pewien niedosyt. Obecność Piccolo na ringu podyktowana jest w gruncie rzeczy możliwością stworzenia okazji do wykrycia nieuczciwych zagrywek Frosta. Jego atutowy Świdrujący Demoniczny Promień Śmiercionośny tworzony jest tak długo, jak drobiazgowa jest jego nazwa. W ostateczności więc walka złożona jest głównie z uników, a rola Piccolo - zmniejszona do rangi mało znaczącego zawodnika. Podobnie jak w przypadku Goku, tak i tutaj nie możemy w pełni nacieszyć się odpowiednią ilością czasu poświęconą na walkę – swoistą wszak idiosynkrazją wcześniejszych sezonów Dragon Ball. Gorycz jest jeszcze większa, kiedy uświadamiamy sobie, że Piccolo to nadal godny reprezentant swojej rasy, który ma w zanadrzu wiele imponujących technik walki. Jak na razie jednak scenariusz Dragon Ball Super skutecznie ogranicza jego wojowniczą rolę.
Na szczęście ten nieznaczny mankament ginie wobec całej konstrukcji odcinka. To właśnie zakończenie (a może dopiero początek) historii Frosta przynosi nam najwięcej satysfakcji. Scenarzyści ofiarowali Vegecie prawdziwy dar od losu, stawiając na jego drodze postać łudząco przypominającą Freezera – z wyglądu i (jak się okazuje) również z charakteru. Zbliżając do siebie postacie Freezera i Frosta pod względem charakterologicznym, jednocześnie stworzyli dla Księcia Saiyan realną szansę na osobiste dokonanie zemsty za krzywdy wyrządzone jego ludowi i rodzinie. Już w przypadku ponownego najazdu złoczyńcy na Ziemię w 27. odcinku zwróciłam uwagę na fakt, iż Vegeta nigdy w pełni nie otrzymał możliwości, aby pomścić swoje krzywdy. Tym razem istnieją naprawdę niewielkie szanse, że ktoś pokrzyżuje jego plany. Determinacja, jaką zaprezentował nam tym razem, zaostrza apetyty na nadchodzącą walkę. Nie wiem jak Wy, ale ja już nie mogę się doczekać.
Poznaj recenzenta
Agnieszka SudołDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat