Dragon Ball Z: Kakarot – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 17 stycznia 2020Dragon Ball Z: Kakarot kolejna próba przeniesienia popularnego anime na grunt gier wideo. Jak wyszło tym razem?
Dragon Ball Z: Kakarot kolejna próba przeniesienia popularnego anime na grunt gier wideo. Jak wyszło tym razem?
Dragon Ball Z to anime, które w Polsce cieszyło się wyjątkową popularnością za sprawą emisji na stacji RTL7. Na podwórkach robiło się pusto, a dzieci i młodzież zasiadały przed ekranami telewizorów i śledziły kolejne perypetie wojowników Z. Sam, nawet dziś, byłbym w stanie zanucić fragment charakterystycznego, francuskiego openingu. I mam wrażenie, że dostępne na PC oraz konsolach PlayStation 4 i Xbox One Kakarot jest grą stworzoną przede wszystkim z myślą o osobach, które lata temu z wypiekami na twarzy oglądały przygody Son Goku i spółki. To także całkiem niezły sposób na powtórzenie sobie całej opowieści w nieco skrótowej formie, bo chociaż dzieło CyberConnect2 jest długie, to i tak wymaga znacznie mniej czasu niż obejrzenie niemal 300 epizodów.
Historia bez niespodzianek
Jeśli chodzi o warstwę fabularną, to nie ma tutaj żadnych zaskoczeń. Twórcy Dragon Ball Z: Kakarot postawili na dobrze znaną wszystkim historię, która podzielona jest na cztery główne sagi – od starcia z Raditzem, Nappą i Vegetą, a na Buu kończąc. Całość ma też strukturę wyraźnie inspirowaną anime. Między fragmentami gry pojawiają się ekrany tytułowe, pojedynki z bossami są długie, podzielone na kilka faz i zwyczajnie rozwleczone, a po zakończeniu jednego rozdziału czeka nas growy odpowiednik fillerów, czyli czas wolny. To właśnie wtedy możemy zająć się wykonywanie pobocznych zadań, jednak te są jednym z najgorszych elementów tej produkcji. Są nudne, powtarzalne i praktycznie w każdym przypadku wymagają od nas znalezienia konkretnych przedmiotów lub oklepania twarzy jakimś przeciwnikom. Nie inaczej sytuacja wygląda z innymi nieobowiązkowymi aktywnościami. Mamy tu m.in. łowienie ryb, gotowanie, majsterkowanie z Bulmą, a nawet… zręcznościowe wyścigi poduszkowców, ale co z tego, skoro żadna z tych czynności nie sprawia frajdy i nie zachęca do zabawy? "If it's not fun, why bother?" - jak mówił Reggie Fils-Aime.
Przeszkadza w tym również to, jak w grze zrealizowano eksplorację. Nie mamy tutaj klasycznego, otwartego świata, a kilkanaście pomniejszych lokacji, między którymi możemy swobodnie się przemieszczać. To jednak wiąże się z niezwykle frustrującymi i częstymi ekranami ładowania. Te pojawiają się przy KAŻDEJ podróży między dwoma regionami. Często doprowadza to do okropnie irytujących sytuacji, w których lecimy przyjąć zadanie poboczne, oglądamy trwającą kilka minut cutscenkę, później ekran ładowania, zbieramy przedmiot lub toczymy walkę, ponownie oglądamy cutscenkę, a następnie czeka nas… kolejny loading.
Na szczęście, opcjonalne zadania i cała reszta minigierek nie jest tutaj niezbędna do ukończenia gry, a i podstawowy wątek fabularny jest zaskakująco długi i rozbudowany. Ukończenie tylko głównej historii wymaga poświęcenia około 20 godzin, co jest naprawdę solidnym wynikiem. Jeśli zaś komuś powtarzalność sidequestów nie przeszkadza, to spokojnie można pograć w CyberConnect2 nawet dwa razy dłużej. Ciekawym pomysłem było oddanie w ręce graczy mocy drzemiących w Smoczych Kulach. Tytułowe przedmioty możemy odszukiwać co dwadzieścia minut i wykorzystywać do spełniania życzeń, takich jak zdobycie rzadkich przedmiotów czy wirtualnych pieniędzy. To naprawdę pomocna i bezbolesna alternatywa dla typowego grindu.
RPG? Tylko w teorii
Dragon Ball Z: Kakarot zapowiadane było jako gra RPG, więc i rozwoju postaci zabraknąć tutaj nie mogło. Nasi bohaterowie awansują na kolejne poziomy doświadczenia, a każdy ma drzewko umiejętności, które możemy rozwijać. Do tego dochodzą też tak zwane „tablice społeczności”, dzięki którym możemy uzyskać pasywne bonusy, a także przedmioty dodające tymczasowe premie do statystyk. Całość jest tu jednak uproszczona do bólu i naprawdę trudno zestawiać to z pełnoprawnymi przedstawicielami tego gatunku. Z drugiej jednak strony, chyba nikt nie oczekiwał, że faktycznie otrzymamy tu RPG z krwi i kości.
Szybko okazuje się, że nowa produkcja w uniwersum Dragon Ball Z nadal najwięcej ma z bijatyki. Pojedynki z przeciwnikami zdecydowanie zajmą nam najwięcej czasu – szczególnie gdy natrafimy na bossów, którzy, tak jak w anime, nie zamierzają poddać się po jednorazowym spuszczeniu im manta. Walki tutaj zdecydowanie mogą się podobać i spektakularności odmówić im nie sposób, jednak i tutaj nie obyło się bez pewnych problemów. Przede wszystkim, na ekranie często jesteśmy świadkami prawdziwego chaosu. Energetyczne promienie, wybuchy, szybkie teleporty – trudno przy tym nadążyć już przy starciach 1 vs 1, a co dopiero, gdy bierze w nich udział więcej wojowników.
Z czasem i w ten element wkrada się pewna powtarzalność. Gra regularnie wrzuca nas w ciała popularnych wojowników, takich jak m.in. Son Goku, Vegeta i Piccolo i każdy dysponuje innymi atakami. Te jednak działają na podobnej zasadzie i każdym z bohaterów w zasadzie gra się tak samo. Szkoda, bo był tu potencjał na nieco większe zróżnicowanie. Nie brak tu również problemów z balansem, bo mniej więcej w połowie gry zorientowałem się, że najłatwiejszą drogą do sukcesu jest tutaj spamowanie jednego typu ataku – potężnych kul energii, takich jak Genki Dama czy Big Bang Attack. Te zdolności bez problemu rozprawiają się z nawet najbardziej wymagającymi oponentami.
Brzydko-ładny Kakarot
Bardzo nierówna jest tu również oprawa wizualna. Modele postaci naprawdę mogą się podobać i momentami wyglądają zupełnie jak w anime, co widoczne jest szczególnie podczas cutscenek i animacji towarzyszącym wybranym atakom. Niestety, gorzej wypada cała reszta. Otoczenie jest naprawdę brzydkie i spóźnione nawet nie o jedną, a raczej o dwie generacje konsol. Jestem niemal pewien, że na starym PlayStation 2 można znaleźć gry, w których lokacje wyglądały ładniej niż w Kakarot. Czasami irytuje tu również praca kamery, której zdarza się pogubić podczas pojedynków czy błyskawicznego lotu w trakcie eksploracji. Plusem natomiast jest to, jak Kakarot działa – przez całą grę (na PlayStation 4 Pro) nie uświadczyłem żadnych spadków płynności.
Bardzo dobre wrażenie robi też udźwiękowienie. Usłyszymy tutaj muzykę i głosy znane z oryginalnej, japońskiej wersji kultowego anime. Jest przyjemnie, klimatycznie i nostalgicznie. Nie brak tu również polskich napisów i ten element także nie zawodzi. Tłumaczenie jest poprawne, momentami udało się przemycić w nim jakiś humor (szczególnie w postaci sucharów Króla Światów) – ciężko się do czegokolwiek przyczepić.
Dragon Ball Z: Kakarot to gra bardzo specyficzna. Przez 30 godzin, które przy niej spędziłem, czułem, że mam do czynienia z produkcją przeciętną, z pewnymi bardzo odczuwalnymi wadami. Jednocześnie jednak nie mogłem się od niej oderwać, a odświeżenie sobie lubianego anime sprzed lat w takiej formie było naprawdę przyjemnym i ciekawym doświadczeniem.
Plusy:
+ kompletne Dragon Ball Z w jednej grze;
+ sporo zawartości – od 20 do nawet 40 godzin zabawy;
+ spektakularne starcia (zwłaszcza z bossami);
+ modele postaci;
+ polska wersja językowa;
+ potrafi wciągnąć nawet mimo niedociągnięć;
Minusy:
- nudne, powtarzalne zadania poboczne;
- chaos w walkach i praca kamery;
- przestarzała oprawa (otoczenie);
- mało zróżnicowane walki;
- irytujące czasy ładowania.
Źródło: fot. Bandai Namco
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1987, kończy 37 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1982, kończy 42 lat