Dym: sezon 1, odcinki 1-3 - recenzja
Platforma Apple Tv+ serwuje kolejny serial z dużym hollywoodzkim nazwiskiem – tym razem Taronem Egertonem. Na papierze ta produkcja ma potencjał, by stać się hitem, jednak praktycznie wcale go nie wykorzystuje. Początek sezonu ma zbyt wiele wad, by można było nazwać go udanym.
Platforma Apple Tv+ serwuje kolejny serial z dużym hollywoodzkim nazwiskiem – tym razem Taronem Egertonem. Na papierze ta produkcja ma potencjał, by stać się hitem, jednak praktycznie wcale go nie wykorzystuje. Początek sezonu ma zbyt wiele wad, by można było nazwać go udanym.

Zasiadłem do serialu Dym bez większych oczekiwań. Uda się – dobrze, nie uda – trudno, nie każdy serial musi być przecież hitem. Zwiastuny specjalnie mnie nie przekonały, więc była delikatna ciekawość, czy mimo wszystko produkcja jakoś się obroni. Zaczęło się znakomicie – czołówka wprowadzała intrygujący klimat, a dobra muzyka plus zajmujące tło obiecywały emocjonujący seans.
Pierwszy odcinek od razu rzuca nas w wir pożaru. Główny bohater Dave, grany przez Tarona Egertona, znajduje się wewnątrz płonącego budynku. Twórcom doskonale udało się oddać klaustrofobiczność sytuacji, dlatego widz zaczyna dzielić uczucia z uwięzionym strażakiem. To naprawdę mocne otwarcie. Szkoda, że później nie jest równie dobrze. Historia przenosi się bowiem do stereotypowego amerykańskiego miasteczka (jakieś 200 tysięcy osób, więc u nas byłoby całkiem spore), gdzie działa dwóch seryjnych podpalaczy.
Na pewno plusem serialu jest dość oryginalny, mało eksploatowany temat, który ma potencjał. Nie jest to typowy kryminał, tak jak nietypowi są śledczy prowadzący sprawę. To delikatny powiew świeżości, ale sprawdza się tylko na krótką metę. Serial Dym chce jak najszybciej zaszokować – i robi to w najgorszy możliwy sposób. Już na wstępie wyjawione są wszystkie tajemnice (tożsamość obydwu podpalaczy). Miał być efekt wow, tymczasem pierwszy zbrodniarz praktycznie nikogo nie obchodzi (podobnie jak jego słabe motywacje), a personalia drugiego można było przewidzieć po dwudziestu minutach seansu. Wielki plot twist – ukazany zdecydowanie za wcześnie – zupełnie nie spełnia swojej funkcji. To miał być chyba motor napędowy, jednak nie mam pojęcia, jak twórcy chcą pociągnąć fabułę przez kolejne sześć odcinków. Zresztą już trzeci epizod to typowa zapchajdziura.
A czym broni się serial Dym? Na pewno rolą Egertona. Aktor czuje się dobrze w postaci byłego strażaka zmagającego się z potężnymi problemami wewnętrznymi. Potrafi rzucić ironiczną uwagą i płynnie przejść z szału do totalnego opanowania. Oczarowuje współrozmówców, ale także manipuluje ich uczuciami. Jest pełen skrajności. Jego próby bycia dobrym mężem wypadają realistycznie. Dave prezentuje pokaźną paletę emocji. Porażki ogromnie nim wstrząsają, a sukcesy innych podnoszą poziom irytacji. Ogólnie serial Dym spoczywa w głównej mierze na barkach Egertona.
W opozycji do dobrze sportretowanego głównego bohatera stoi Jurnee Smollett jako śledcza Michelle Calderone. Naprawdę nie wiem, co przyświecało scenarzystom podczas tworzenia tej postaci. Tej kobiety nie ma za co lubić – jest bezczelna, nachalna, przekonana o swojej nieomylności. Idzie po trupach do celu i obraża się na cały świat. To miała być osoba z wielką traumą, po niezwykle brutalnych przejściach, ale zwyczajnie nie wzbudza sympatii. Na dodatek ma absurdalne pomysły, które jakimś cudem udaje się realizować. Przecież scena, w której jeździ po drogach na skraju lasu i szuka w zaroślach papierosowego peta, to jakiś szczyt naiwności. Jednak najgorsze jest to, że pani detektyw praktycznie w ogóle nie wykonuje zadań detektywistycznych. Nie szuka poszlak ani motywów, ona typuje grupę osób, a potem ocenia, kto mógłby być podpalaczem. Kiedy jej teoria bierze w łeb, nie bardzo wie, co robić dalej.
Podsumowując: mamy w tym serialu antagonistę, który nikogo nie obchodzi, bo ma do bólu nudny i niepotrzebnie przeciągnięty wątek. Dwoje protagonistów, z których jeden stara się być "jakiś" i delikatnie wymyka się schematom, by nadać opowieści odrobinę oryginalności. Pani protagonistka wzbudza raczej antypatię. Mamy historię, w której wszystkie karty zostały rozdane. Wiemy, kto jest kim i dlaczego, ale będziemy jeszcze przez sześć odcinków dochodzić do prawdy. W efekcie tego prawdopodobnie czeka nas sporo nudy.
Jest jeszcze jeden dość spory minus. Miejscami mamy do czynienia z bardzo źle wyglądającym CGI (mężczyzna w fast foodzie, za którego plecami wybucha pożar, czy ten sam bohater stojący przed płonącym domem wśród opadających iskier). Słabe były też niektóre pomysły na montaż (scena z przeglądaniem dokumentów w gabinecie z migającymi postaciami i moment spotkań pani detektyw ze świadkami pożarów). Jednak najgorsze są wstawki slow-motion, bo nie służą zupełnie niczemu, a totalnie burzą tempo akcji. I nie są to jakieś emocjonujące sceny wybuchów albo pożarów, a zwykłe statyczne sytuacje, w których twórcy nagle postanawiają spowolnić obraz.
Czy Dym to bardzo zły serial? Nie. Raczej przeciętny – z minimalną nadzieją na to, że będzie lepiej. Dwa pierwsze epizody wypuszczone na premierę miały od razu wstrząsnąć widzem, ale tego nie zrobiły. Trzeci totalnie zamulał. Jeśli historia wejdzie na poziom psychologicznej rozgrywki między podpalaczem a śledczymi, to jeszcze można to uratować. Taron Egerton na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jest twarzą tego projektu i pewnie zależało mu, żeby serial odniósł sukces. Być może w dalszej części akcja rozkręci się na dobre i przestanie być taka sielankowa. Na razie jest średnio.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1972, kończy 53 lat
ur. 1962, kończy 63 lat

