Dym: sezon 1 - recenzja
Dym to kolejna produkcja Apple TV+. Serial na podstawie popularnego podcastu o podpalaczach porusza ciekawy, posiadający duży potencjał temat. Teoretycznie to thriller z elementami kryminału, ale brakuje w tym wszystkim trochę więcej akcji i trochę więcej duszy.

Z początku wydawało mi się, że serial Dym nie ma widzowi zbyt wiele do zaoferowania. Niby mamy do czynienia z czymś z pogranicza thrillera i kryminału, a jednak o wszystkich rozwiązaniach dowiadujemy się bardzo szybko. Plot twist następujący na koniec trzeciego epizodu ustawia całą narrację. Wcześnie jak na tego typu produkcje wywrócono wszystko do góry nogami. Znamy tożsamości dwóch podpalaczy. Czy więc Dym może czymkolwiek zaskoczyć? Otóż ma kilka asów w rękawie.
Na pierwszy ogień idzie Taron Egerton. Jego występ jest oszałamiający, absolutnie wybitny. Trudno oderwać wzrok od jego popisów. Na pochwałę zasługują świetna gestykulacja i mimika, oryginalna maniera w sposobie mówienia oraz idealne uchwycenie cech charakteru granej postaci. Jego kreacja jest wstrząsająca i złożona na tak wielu poziomach, że aż dziw bierze, jak to wszystko mogło skumulować się w jednym człowieku. Dzięki Egertonowi Dym od czwartego odcinka staje się opowieścią o wykluczeniu, kryzysie męskości i wybujałym ego, za którym nie idzie realna wartość.
Mimo tego oczywistego waloru serial jest za długi o co najmniej dwa odcinki. Jest niepotrzebnie, nienaturalnie rozciągnięty. Tempa brakuje zwłaszcza w końcowych trzech epizodach. Zabawa w kotka i myszkę zaczyna nudzić – kot specjalnie się nie stara, a myszka nawet nie zaciera śladów. Do historii wkradają się głupotki i niedociągnięcia – jak choćby to, że skompromitowany były śledczy znajdujący się na marginesie społeczeństwa nagle staje się nieformalnym szefem oddziału, którego niemal wszyscy się słuchają.
Historie dwóch podpalaczy są prowadzone równolegle. Pierwsza dotycząca Baniaka – zmęczonego swoim marnym życiem mężczyzny – nie oferuje zbyt wiele zaskoczeń czy emocji. Od początku wiadomo, kto i co robi, więc z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć kolejne kroki. To tło, które mało kogo powinno obchodzić. Baniak to tylko dodatek, o którym twórcy od czasu do czasu sobie przypominają. Z rzadka rzucają jakiś ochłap dotyczący tego wątku, by widać było pracę zespołu do spraw podpaleń. Najważniejsza jest bowiem swego rodzaju rozdwojona osobowość drugiego podpalacza, jego wybuchy złości i pozerstwo.
Na drugim planie jest jeszcze bardzo zła, koszmarnie napisana książka autorstwa głównego bohatera granego przez Egertona. Te grafomańskie popisy stanowią humorystyczną odskocznię (choć to raczej czarny humor, zważywszy na opisywane okoliczności) i pozwalają zajrzeć do umysłu śledczego tropiącego groźnych przestępców. Na tym poziomie Dym naprawdę daje radę. Od strony psychologii i wyłuskiwania problemów dzisiejszego społeczeństwa to ciekawe studium przypadków. Logiczne, poruszające i zmuszające do refleksji.
Jeśli oczekujecie od tego serialu dużej dawki akcji oraz skomplikowanej rozgrywki między siłami dobra i zła, to możecie się rozczarować. Mało jest w Dymie mylenia tropów czy mistrzostwa w zacieraniu śladów. Wręcz przeciwnie – podpalacze działają dość naiwnie, nie są przedstawieni jako ostrożni goście kalkulujący ryzyko i obmyślający swój plan na pięć kroków w przód. Działają pod wpływem impulsu, co odrobinę razi, bo wygląda tak, jakby nikt ze służb nie potrafił łączyć dość oczywistych kropek.
Niejednoznaczna jest także postać głównej śledczej – Calderone (Jurnee Smollett), partnerki Dave'a (granego przez Egertona). Ma ona mroczną przeszłość, która jednak nie wpływa jakoś specjalnie na zachowanie kobiety. Co jakiś czas pojawia się historia z dzieciństwa, ale nie wpływa to na odbiór tej postaci. Przeszłość w żadnej mierze jej nie definiuje. Odnoszę wrażenie, ze wszystkie wątki poboczne są dopisane na siłę. Intymna relacja Calderone z przełożonym to ciągła huśtawka, za którą trudno nadążyć. A jej zakończenie wprowadza zupełnie niepotrzebny zwrot akcji, powodujący poważny niesmak.
Dym ma jeszcze kilka technicznych plusów i minusów. Do tych pierwszych można zaliczyć klimatyczną czołówkę, która ładnie wprowadza widza w świat serialu. To pozornie mało ważna kwestia, a jednak dobrze skomponowane otwarcie jest elementem, który zapada w pamięć i niekiedy podnosi jakość serialu. Drugi techniczny plus to muzyka użyta w poszczególnych odcinkach. Świetnie dobrane mocne brzmienia podbijają emocje w bardziej dynamicznych chwilach, a spokojniejsze klasyki pomagają budować zarówno historię, jak i bohaterów. A minusy? Momentami fatalnie wyglądające CGI – płomienie w wizjach, spadające iskry połączone z dziwnymi statycznymi pozami. Do tego dochodzą zupełnie niepotrzebne i nieumiejętnie stworzone sceny w zwolnionym tempiefot. Apple TV+
Przechodząc do finału, trzeba wspomnieć o ekspozycji w kończącej wszystko rozmowie między śledczymi a podpalaczem. Mamy tu do czynienia z próbą twórczego wykorzystania konwencji rozdwojenia jaźni. To miało zaszokować niczym najlepsze zwroty akcji. Jednak w ogólnym rozrachunku nie jest to aż tak wstrząsające – nie wywołuje wystarczającego efektu wow. To, co widzimy na końcu, nie wpływa na to, co zobaczyliśmy wcześniej, a na dodatek trochę się nie klei. Przez to wszystko Dym to tylko (albo aż) solidna produkcja. Ma zbyt wiele wad i zdecydowanie za mało akcji, a wspaniała kreacja Tarona Egertona to za mało, by ocenić serial szczególnie wysoko.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1970, kończy 55 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1973, kończy 52 lat

