Dżentelmeni – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 14 lutego 2020Guy Ritchie powraca do korzeni - słysząc te słowa można poczuć pewne obawy. Czy po upływie lat (i wielu hollywoodzkich przygód - mniej lub bardziej udanych) Brytyjczyk okazał się zdolny nakręcić film gangsterski w swoim starym, zuchwałym stylu? Możecie już odetchnąć z ulgą. Przed państwem: Dżentelmeni!
Guy Ritchie powraca do korzeni - słysząc te słowa można poczuć pewne obawy. Czy po upływie lat (i wielu hollywoodzkich przygód - mniej lub bardziej udanych) Brytyjczyk okazał się zdolny nakręcić film gangsterski w swoim starym, zuchwałym stylu? Możecie już odetchnąć z ulgą. Przed państwem: Dżentelmeni!
Mówi się, że Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach... Trzęsący brytyjskim biznesem narkotykowym Amerykanin, Mickey Pearson, zmierza na emeryturę. Kilku gangsterów widzi w tym znakomitą szansę na przejęcie absurdalnie intratnego interesu. Pojawiają się kolejne propozycje, próby przekupstwa, groźby, szantaże. W tym czasie pewien paskudny w obyciu dziennikarz, Fletcher, opracowuje plan, dzięki któremu wykorzysta pewne z trudem pozyskane informacje i sprzeda je za ogromną cenę. Zgłasza się więc do najbardziej zaufanego pracownika wspomnianego Amerykanina, by pokierować grą po swojemu i jak najbardziej obłowić się na gangsterskich przepychankach...
Tak, Guy Ritchie rzeczywiście powraca do korzeni, ale tym razem - prócz charakterystycznej ulicznej, chłopięcej bezczelności - do swojego najnowszego filmu przemyca też odrobinę hollywoodzkiego blichtru. Zabiera nas do Wielkiej Brytanii brutalnej, przepełnionej korupcją, oszustwem, przemocą i wszelaką zbrodnią. Teraz jednak patrzymy na nią oczami przestępców z górnej półki i najwyższej klasy. Ritchie, nie zmieniając zanadto formy, ubiera swój stary styl w modne szaty. Nie próbuje nikogo oszukać: wszyscy wiemy, że twórca nie proponuje nam tu nic nowego, nie aspiruje do odkrywania nowych lądów. A jednak nie ma sensu udawać, że czas zatrzymał się w miejscu. Zobaczcie - zdaje się mówić Ritchie - tak wiele się zmieniło, a ludzie wciąż mają ten niebezpieczny, chciwy błysk w oku.
W Dżentelmenach większość historii opowiadana jest przed wspomnianego dziennikarza, Fletchera, któremu postanowiłem poświęcić osobny akapit z dwóch powodów. Po pierwsze: Fletcher zamierza przekuć swoją opowieść w scenariusz filmowy, gdy więc relacjonuje ją granemu przez znakomitego Charliego Hunnama gangsterowi, ubarwia ją i stylizuje. Zobrazowanie tej opowieści jest w istocie filmowe - to, co widzimy w jej trakcie na ekranie, jest odrobinę przerysowane, pełne samoodwołań, filmowych aluzji, smaczków. Akcja przenosi się wówczas na doskonale zrealizowany i niesamowicie satysfakcjonujący metapoziom. Po drugie: we Fletchera wciela się Hugh Grant i jest to bodaj, ośmielę się napisać, ścisła czołówka jego najlepszych ról. O ile nie najlepsza. Fletcher jest odrażający, a jednocześnie stanowi komiczne serce produkcji. Grant w pełni wykorzystuje swój komediowy potencjał, którym dotychczas dzielił się nad wyraz powściągliwie, biorąc pod uwagę możliwości. Warto też zwrócić uwagę na swoistą ironię (bo o przypadku nie ma mowy): aktor od blisko dekady aktywnie przeciwstawia się ingerowaniu mediów w życie prywatne popularnych osób. W Dżentelmenach wciela się, przypomnę, w zabawnego, ale w gruncie rzeczy pozbawionego skrupułów reportera tabloidu...
Dżentelmeni to też więcej - w stosunku do klasyków Ritchiego - humoru, a mniej maczyzmu. Ujęcie przemocy dojrzało. Nie zrozumcie mnie źle: ona wciąż tu jest, jest jej dużo, towarzyszy bohaterom na każdym kroku, czai się za rogiem, nie stanowi jednak głównego, dominującego sposobu wyrazu.
Nie ulega wątpliwości: Dżentelmeni to jeszcze jeden wypełniony ciętymi (nieraz naprawdę błyskotliwymi w swej prostocie) dialogami, ogromem zabawnych, ale niekoniecznie zaskakujących twistów, dynamicznymi sekwencjami akcji oraz doskonałym aktorstwem film o przepychankach gangsterów. Ale hej, niewielu potrafi opowiadać o podobnych przepychankach, ani na chwilę nie zdejmując z twarzy uśmiechu starego szelmy. Ritchie potrafił - i po latach znów to zrobił, idąc pod rękę z duchem czasu. W ostatnich latach w kinie brakowało mi solidnego, ale nie traktującego się przesadnie poważnie gangsterskiego obrazu z porachunkowym sznytem. Cóż - któż, jak nie Ritchie? Oto rozrywka kompletna.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat