Dziewczyna z igłą – recenzja filmu [CANNES 2024]
W Dziewczynie z igłą powojenna Kopenhaga spotyka mroczne opowiadanie rodem z Braci Grimm. Magnus von Horn nakręcił intensywną rzecz, która porusza dobitną szczerością i oferuje przejażdżkę w głąb poznawczych zmysłów i jednej wielkiej nauki na błędach.
W Dziewczynie z igłą powojenna Kopenhaga spotyka mroczne opowiadanie rodem z Braci Grimm. Magnus von Horn nakręcił intensywną rzecz, która porusza dobitną szczerością i oferuje przejażdżkę w głąb poznawczych zmysłów i jednej wielkiej nauki na błędach.
Henryk Ibsen, Reiner Werner Fassbinder, Claude Chabrol, Tod Browning i Michael Haneke ze swoją Białą wstążką (2009) wchodzą do baru, a tam za ladą czeka na nich Magnus von Horn. Stawia każdemu z osobna drinka, słucha ich filmowych opowieści, robi notatki, a z uzyskanej wiedzy tworzy blend będący spoiwem tematów i stylów każdego z tych panów. Akcja dzieje się tuż po I wojnie światowej i Dziewczyna z igłą opowiada o młodej pracownicy pewnej kopenhaskiej fabryki (dziewczyna szyje ubrania – stąd też jeden z kilku powodów, dla których reżyser nazwał tak swój film), która, poprzez ciąg trudnych sytuacji, odnajduje kontrolę nad swoim życiem. Bohaterka von Horna woli potknąć się tysiąc razy i wstać na nogi o własnych siłach, niż wiecznie polegać na drugiej osobie. Zasada „what doesn’t kill makes you stronger” wybrzmiewa tutaj z dwukrotną siłą.
Karoline (hipnotyzująca Victoria Carmen Sonne) do swoich codziennych medytacji podchodzi w nietypowy sposób – w jej trudnym jestestwie nie ma żadnej kalkulacji, przewidywania, czy zakładania tego, co mogłoby się wydarzyć. Nie zważa na konsekwencje, nie traktuje życia niczym jednego wielkiego pola minowego, w którym każdy krok (czytaj: decyzje) machinalnie musi być na wagę złota. Ona wręcz empirycznie podchodzi do swojego życia – zakochuje się w innym mężczyźnie? Postanawia skorzystać z tego uczucia. Pragnie pozbyć się dziecka, choć zostało tak bardzo pokochane przez jej męża? Nie zważa na innych, skupia się na sobie, bo to jej życie i innego nie będzie. Niektóre wybory Karoline wprawią nas w zakłopotanie, czasem nawet i w oburzenie! Ale to chyba mówi co nieco o nas, skoro współczesne społeczeństwo reaguje z zakłopotaniem, kiedy kobieta staje się swoim własnym okrętem, sterem i żeglarzem. To reżyserowi wychodzi w Dziewczynie z igłą najlepiej – facet niejako z przekorą bawi się swoją tematyką.
Kiedy Karoline zostaje zwolniona z fabryki, fabularnie dochodzi do tzw. wolty i kompletnie zmienia się ekranowa akcja. Nasza bohaterka, próbując zrozumieć własne matczyne uczucia, świadomie dołącza do duńskiego podziemia adopcyjnego, w którym poznaje właścicielkę agencji adopcyjnej, dumną i stanowczą Dagmar (duńska legenda kina, rewelacyjna Trine Dyrholm). Nagle okazuje się, że igła to także przyrząd do usuwania niechcianego potomstwa. Tak jak tytuł filmu, samą Karoline możemy „czytać” na różne sposoby; to bohaterka niczym z opowiadań Joyce’a – pod koniec historii będziemy patrzeć na nią z zupełnie innej perspektywy. Tak czy siak miejsce należące do Dagmar skrywa jednak pewną tajemnicę, a przeszłość zaczyna doganiać Karoline. Czy dziewczyna wyjdzie cało z konfrontacji z prawdziwymi i wyimaginowanymi demonami?
Kluczowy problem Dziewczyny z igłą, który notabene rzutuje na immersję widzów, wiąże się z jej mnogością tematów. Newralgiczny punkt tego filmu to scenariuszowe przejścia, czyli takie frywolne skakanie z kwiatka na kwiatek i próba poruszenia zbyt wielu tematów. Przykładowo, reżyser stara się skupić na pokłosiu wojny i udowodnić, jak wpłynęła ona na duńską męskość. Mężczyźni u von Horna są przedstawieni głównie albo jak dziesięciolatki, które nie mają swojego zdania, albo jak ludzie w pełni pokrzywdzeni przez niedawno zakończony konflikt. Tak będzie choćby z bliską Karoline osobą, oszpeconą w wyniku wybuchu, której codzienność już nigdy nie będzie taka sama. Magnus von Horn w naturalistyczny sposób prezentuje, w jaki sposób PTSD wpływa na tego człowieka i jak narodowego bohatera odbiera cyniczne społeczeństwo. To jedne z najmocniejszych scen w całym filmie, ale wątek nagle zostaje bezwstydnie ucięty, a następnie dochodzi do całkowitej zmiany tematyki. Do końca filmu mamy poczucie, że można było z tego motywu wykrzesać coś znacznie więcej.
Nie wszystko tu się klei, ale całościowo działa to o wiele lepiej niż Sweat. Ba, można nawet powiedzieć, że Dziewczyna z igłą stoi kilka klas wyżej – sztuką jest zrobić kino tak mocno zakorzenione w poprzednim stuleciu, a do tego w tak precyzyjny sposób prowadzące kobiece postaci. To na dobrą sprawę rzadkość, jeśli zdamy sobie sprawę, że von Horn należy do płci przeciwnej niż jego bohaterki (czuć przy tym, że w tej historii swoje palce maczała scenarzystka, Line Langebek Knudsen). Zazwyczaj w takich sytuacjach wkrada się fałsz, może i parę stereotypów. Całe szczęście von Horn zdołał uniknąć wszelkich klisz.
W ostatecznym rozliczeniu Canneńska premiera von Horna to wydarzenie, o którym warto pisać, bo to kino wwiercające się w sam środek naszych umysłów. Dodatkowo spekulowano, że twórca wróci do domu choć z jedną nagrodą – np. za reżyserię – tylko że w tym roku trafiła mu się naprawdę wyrównana konkurencja. Ale nawet jeśli Dziewczyna z igłą plasuje się gdzieś po środku zestawienia „najlepszych filmów z Cannes”, to jest to wciąż kino, które wypadałoby skosztować, nawet jeśli jego posmak to gorzkie rozliczenie z człowieczeństwem.
Poznaj recenzenta
Jan TraczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat